niedziela, 14 czerwca 2015

Sentymentalna podróż do przeszłości

Trzy kobiety zdecydowały, że muszą wspólnie gdzieś pojechać.
Pomysł dojrzewał w nas rok.
W tym roku w marcu na korytarzu SP nr 56 naradziłyśmy się i postanowiłyśmy pobiec na Mazurach. Od pomysłu do czynu.
Po dwóch dniach spotkałyśmy się i uzgodniłyśmy szczegóły. Przeczytałyśmy regulamin i zapisałyśmy się .
Po tygodniu dokonałyśmy wpłaty i zapomniałyśmy o biegu …
Czas nieubłaganie płynął... Kwiecień, maj …
Na początku czerwca zorganizowałyśmy spotkanie na szczycie i domówiłyśmy szczegóły naszej podróży, ale jak to często bywa, pochłonięte doczesnymi zadaniami, nie miałyśmy za dużo czasu na przygotowanie wyjazdu.
Nadszedł piątek, dzień w którym miałyśmy wsiąść do samochodu i ruszyć ku mazurskiej przygodzie.
Rano jeszcze poszłam do pracy, dziewczyny też.
Miałyśmy wyruszyć około godziny 14:00... ale jak to z kobietami bywa, wyjechałyśmy z lekkim, bo tylko trzygodzinnym opóźnieniem .
Zasiadłyśmy w wygodnym samochodzie z naszym osobistym kierowcą – Łukaszem.
Oczywiście serdecznie Łukaszowi za transport i anielską cierpliwość do nas... Dziękujemy!
Podroż jak to podróż - trochę zabawna , trochę mecząca.
Gdy dojechaliśmy na miejsce do Gałkowa, było już dość późno.
Dowiedzieliśmy się, że hala sportowa, na terenie której mamy nocować, jest w Ukcie.
Miła pani dała nam adres, numer telefonu do pana, który miał nas zameldować na hali i wytłumaczyła, jak dojechać.
Podjęliśmy podróż na nowo.
Dojechaliśmy do miejscowości docelowej, ale nie mogliśmy znaleźć szkoły.
Wykonałam telefon do pana... jakie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy telefon odebrała Pani.
Po upewnieniu się, że wybrałam właściwy numer, próbowałam dowiedzieć się, gdzie jest szkoła. Ciemno, nic nie widać , a pani uprzejmie tłumaczy, że szkoła jest w czerwone pasy...
Hm.. jak tu znaleźć szkołę w pasy, skoro nic nie widać... ?
W końcu postanowiliśmy zapytać autochtona.
Popatrzył na nas i zdziwiony wskazał bramę znajdującą się dwadzieścia metrów przed nami. Wypakowałyśmy się z samochodu i udałyśmy na miejsce noclegu.
Tam ciemno, wszyscy śpią.
Cisza okrutna, a my oczywiście zapalamy światełko i rozkładamy nasze miejsca noclegowe. Prysznice już zostały zinwigilowane, łazienki czyściutkie, zadbane.
Jednym słowem rewelacja.
Jedyny mankament tego miejsca to brak kontaktów, do których można by podłączyć ładowarki do telefonów.
Poszłyśmy spać.
W nocy okropna burza, pioruny deszcz lejący i niestety - jak zawsze w takiej sytuacji - brak snu.
W końcu nadszedł piaskowy dziadek snu i ukołysał moje myśli.
Rano wstałam i powiem szczerze, że dawno tak się nie wyspałam, choć naprawdę krótko spałam. Poranna toaleta, śniadanie i strój „bojowy”.
Około 8 wyruszyliśmy z Ukty do Gałkowa. Zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się do biura zawodów. Gdy odbierałam swój pakiet startowy, w biurze pojawił się pan, starszy pan i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż biegać każdy może.
Co mnie zdziwiło, to sprawa z jaką tam przyszedł.
Podszedł do pani i mówi:
- Zapisałem się na 10 km, ale pogoda jest taka, że pobiegnę maraton...
Pani patrzy na pana z niedowierzaniem, a on na to:
- ...no jak Kraśko biegnie maraton, to ja też dam radę :)
Szacuneczek dla Pana starszego !
Pakiety odebrane, humory dopisują.
Małgosia raczej wyciszona, ja też, za to Ania jest pobudzona.
Biega po miasteczku dla biegaczy i co chwila przychodzi dzielić się swoimi odkryciami.
Minuty mijają bardzo wolno, dochodzi dziewiąta.
Postanawiamy iść zobaczyć start maratonu.
Rzadko oglądam start z tej perspektywy, zazwyczaj jak jestem na zawodach, stoję na starcie. Widok wszystkich tych ludzi, przed którymi stoi wyzwanie w postaci królewskiego dystansu - niezapomniany.
Na jednych twarzach skupienie, na innych uśmiech, a jeszcze inni sobie po prostu rozmawiają.
Została godzinka do startu.
Zaliczony toi-toi, ostatnie przygotowania, krótka rozgrzewka , banan, łyk wody i na start.
Na starcie trochę tłoczno.
Ustawiam się razem z dziewczynami. Stoimy i czekamy. Rozpoczyna się odliczanie... i strzał z pistoletu.
Wystartowaliśmy.
Na pierwszym kilometrze staram się wyminąć kilka osób i znaleźć sobie miejsce, gdzie nie jest tak ciasno.
Udaje się.
Biegniemy kawałek asfaltową drogą , ale po jakiś 500 metrach dobiegamy do drogi gruntowej i biegniemy lasem.
Gęsty, zielony piękny las. Ptaki śpiewają, a im głębiej tym większa sauna.
Jest pięknie. Korony drzew użyczają nam cienia, a ptaki nadają rytm.
Biegnę sobie spokojnie, czasem zerkając na zegarek, który sygnalizuje upływający dystans. Dobiegamy do Krutyńskiego Piecka – miejsca, które powstało w VII wieku.
Tu na rzece w XIX wieku powstał młyn.
Dziś mijam go i z łezką w oku na niego spoglądam... pamiętam ten młyn.
Jako dziecko często go odwiedzałam będąc z rodzicami na wakacjach.
To miejsce przywołuje wspomnienia z lat dzieciństwa i zapominam na chwilkę o biegu.
Spoglądam na rzekę, której spokojny nurt stanowi niezmącone zwierciadło dla nieba.
Z tego nostalgicznego stanu wyrywają mnie słowa kibica:
- O! Dziesiąta kobieta!
Przez głowę przebiega mi myśl:
- Dziesiąta ???
To chyba niemożliwe, ale jeśli tak jest, to żal byłoby stracić taką pozycję.
Biegnę dalej, zostawiając młyn za sobą.
Piękna leśna droga prowadzi przez górki, dołki. Te lasy mają niebywałą energię.
Mijam kilka osób, w tej grupie jest kobieta.
W głowie następuje odliczanie: - Jestem dziewiąta!
Pokonuję kolejne kilometry, mijam ludzi i cieszę się, bo biegnie mi się naprawdę dobrze.
Czuję, że jestem zmęczona, ale wspomnienia tych lat, gdy było się dzieckiem i biegało beztrosko po tych lasach, dodają mi jakieś dziwnej siły.
Mijam kolejne kobiety... to znów dodaje mi siły.
Spoglądam na boki, ściana zieleni, las, piękny, nieodgadniony... tajemniczy.
Nagle moim oczom ukazuje się samochód, a przy nim Waldemar Bzura.
Waldek oczywiście nie poznaje mnie i pstryka tylko fotki, a ja obok niego przemykam i widzę wyłaniającą się po lewej stronie leśniczówkę. Tę sama leśniczówkę, którą mijałam kilkanaście razy w ciągu dnia, biegając nad jezioro, jeżdżąc rowerem.
Wbiegam na most na rzece... to Krutyń!
Serce mocniej bije, a w oczach pojawiają się łzy.
Niesamowite uczucie.
Przyjechać do miejsca, w którym kiedyś się było i potrafić sobie to wszystko przypomnieć, poczuć się znów jak dziecko.
Przebiegam most... w dole gondolierzy z Krutyni, kibice.
Przebiegam ulicę, na której kiedyś wraz z Julką leżałyśmy i liczyłyśmy gwiazdy.
Po prawej stronie zostawiam sklep, w którym kiedyś kupowałam chleb.
Do którego były niebotyczne kolejki, a świeże pieczywo było dowożone co drugi dzień.
Piaszczystą drogą biegniemy do lasu.
Tu przed drzwiami do lasu jest kurtyna wodna... oczywiście korzystam z niej.
Biegnę dalej, już wiem, że to ostatnie kilometry, dokładnie dwa ostatnie kilometry tej podróży sentymentalnej, którą znów pokonałam na własnych nogach, ale starsza i w innym tempie, niż dawniej.
Wbiegamy do lasu i biegniemy piaszczysta drogą.
Tu znów troszkę górek, dołków.
Jest tak pięknie.
Muszę się wam przyznać,że gdyby nie fakt, że wbiegając do Krutyni byłam ósma, czy siódma, to zlazłabym do tej rzeki i zamoczyłabym w niej nogi.
Znów bym położyła się na tej asfaltowej drodze, na której kiedyś liczyłyśmy gwiazdy.
Ale chciałam jeszcze osiągnąć swój drugi cel.
Więc trzeba było gnać do przodu.
Opuściłam już piękny dziewiczy las, który jest parkiem krajobrazowym.
Wbiegłam na asfalt wróciłam z mojej jak że pięknej wyprawy do dzieciństwa. Wbiegam na metę, spoglądam na zegarek: 49:53... jest dobrze.
Dostaję medal i łapię wodę do picia.
Odpoczywam chwilkę i idę do samochodu, dzwonię do mojego Maćka i dziewczyn.
Stojąc przy samochodzie widzę panią Beatę Sadowską, podchodzę do niej i pytam, czy mogłabym zrobić sobie z nią zdjęcie.
Pstrykamy fotkę i chwilkę ze mną rozmawia.
Gratuluje mi wyniku.
Muszę wam powiedzieć, że to bardzo ciepła, radosna i otwarta osoba.
Odpinam numer startowy i idę na metę czekać na dziewczyny. Pierwsza pojawia się Małgosia, później wbiega Ania.
Wszyscy odhaczeni, idziemy pod prysznic.
Gdy wracamy odświeżone, sprawdzam wyniki, które już są wywieszone!
W kategorii Open jestem szóstą kobieta na mecie, a w swojej kategorii wiekowej jestem na 4 miejscu.
No mam chyba powód do zadowolenia.
Na 124 kobiety 6, nie wierzę :)
Zmieściłam się w pierwszej 10 !
Na mecie odmeldowałam się 75 na 295 startujących.
Pogoda dopisała, atmosfera cudowna, a i miejsce przepiękne.
Powiem tak: - Bieg zorganizowany perfekcyjnie.
Trasa zabezpieczona idealnie, mnóstwo kibiców na trasie, punkty z wodą, na biegu na 10 km, jak dobrze policzyłam, to sztuk 4.
Poważnie! Można się od Gałkowa uczyć organizacji biegu - idealnie - na szóstkę z plusem.
Oczywiście dla mnie ten bieg był biegiem w przeszłość, do lat, gdy czas letnich wakacji spędzałam na rowerze przemierzając trasy, którymi dziś biegałam.
Niesamowite uczucie- zobaczyć te same miejsca z perspektywy czasu, czasem odmienione, bardziej nowoczesne, a czasem nadgryzione zębem czasu.
O 13.00 rozpoczęła się dekoracja zwycięzców biegu na 10 km.
Choć byłam czwarta w swojej kategorii wiekowej, to jednak stanęłam na podium, i to na I. miejscu.
Stojąc na scenie i odbierając nagrodę dotarło do mnie ,że moje marzenie, by przywieść puchar z tego biegu, właśnie się ziściło.
Po rozdaniu nagród zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Ostatnie spojrzenie i myśl: - Kiedyś jeszcze tu przyjadę, wygnanie łez z oka i do przodu.
Podróż minęła szybko, z dwoma tylko postojami :)
Serdecznie dziękuję Małgosi i Ani za świetne towarzystwo, za pomysł wspólnego wypadu w tak piękne miejsce, w którym można duchowo połączyć się z naturą, odczuć jej pozytywną energię.
Bardzo dziękuje synowi Małgosi – Łukaszowi - za cierpliwość i za to, że dowiózł nas bezpiecznie w obie strony:)
Za świetną atmosferę i życzliwe ciepłe słowa po biegu i przed . Jednym słowem dziękuję wszystkim tym, którzy w jakimkolwiek stopniu przyczynili się do tego, dla mnie magicznego wyjazdu, do tej sentymentalnej podróży do mojego dzieciństwa...
Bym zapomniała... Alek! część mojego sukcesu zawdzięczam tobie! Uratowałeś mnie cudownymi pastylkami... Macieju! Dziękuję, że wierzyłeś we mnie nawet wtedy, gdy ja przestałam w siebie wierzyć :)
Dziękuję wszystkim za super zabawę i za zorganizowanie biegu i wyjazdu.
Bez was ta podróż nigdy by się nie odbyła.
Do zobaczenia !
Mam nadzieje ze niebawem :)