Półmaraton Pabianicki edycja piąta.
Moja druga, a mojego Maćka pierwsza.
Bieg, do którego w zasadzie osobiście
się nie przygotowywałam, gdyż moim celem jest maraton w Łodzi.
Decyzja o tym, by pobiec, zapadła w
dniu, gdy mój Maciek powiedział, że chciałby pobiec półmaraton.
No ale dość tego wstępu, pobudka o
szóstej, śniadanko, kawa i oczywiście owsianka … to ja …
Maciek jedzie na bananie...
Ubrani, spakowani, gotowi do działania
:)
Wychodzimy na tramwaj... idziemy
spokojnie... ja pozornie jestem spokojna, cały czas od wczoraj
zastanawiam się, jak mam pobiec, czy moje założenie, które gdzieś
tam w głowie układałam, jest osiągalne... jedna wielka
niewiadoma.
Jedziemy na dworzec PKS, zakupujemy
bilety i czekamy na przyjazd autobusu, który zawiezie nas na
miejsce...
Po 30 minutach wsiadamy do środka
transportu.
Po kolejnych 30 minutach jesteśmy na
miejscu.
Tu jeszcze krótki odcinek do przejścia
i jesteśmy na miejscu :)
Na środku hali sportowej, w której
umiejscowione jest biuro zawodów, spotykamy Janusza, Mariusza, Tomka
i Grzesia.
Odpieramy pakiety startowe, które
Kamilka od razu rozbiera i zabiera dla siebie kilka rzeczy.
Grupa ŁRT rozrasta się, pojawiają
się nowi członkowie drużyny i coraz więcej uśmiechów, radości,
słów wsparcia.
Pod maską radości i beztroski ukrywam
cały czas swoje zdenerwowanie, z jednej strony pewnie dotyczące
mnie, z drugiej... mój Maciek biegnie pierwszy półmaraton...
Wiem, że da radę, ale bardzo bym nie
chciała, by gdzieś pobiegł za szybko i by mu się nic nie stało.
Te obawy związane z moim Maćkiem i moje obawy dotyczące mojej
formy nie dają mi spokoju. Idę do szatni i wkładam swój strój
biegowy.
Na stadionie rozstawiamy swoje centrum
dowodzenia :)
Mamy jak zawsze swoją flagę.
Czesio też dojechał, by nam
kibicować i ogólnie jesteśmy super zorganizowani :)
Do startu pół godzinki.
Mariusz zabiera nas na rozgrzewkę,
pokazuje nam ćwiczenia, które mają pobudzić mięśnie
odpowiedzialne za bieganie, a zatem czas przeznaczony na pobudzenie
naszych mięśni mija szybko i zostaje dziesięć minut do startu...
Ustawiamy się na starcie.
Tam spotykam kilku znajomych, z którymi
witam się i przybijam piąteczkę :)
Do startu zostało kilka sekund,
poszliśmy, wystartowaliśmy :)
Pierwsze kilometry są trudne,
przeciskam się przez tłum ludzi, staram się utrzymać równe
tempo, ale jest trudno..
Biegnę przed balonikami na 1:45 daję
jakoś radę.
Plan jest taki, by próbować utrzymać
takie tempo przez cały bieg, może się uda :)
Po drodze mijam Stasia, zamieniamy
kilka słów i pokrzepiona tekstem, że dobrze mi idzie, wycinam do
przodu...
Na 12 km dopada mnie zmęczenie i
zwalniam, a na 13 czy 14 km doganiają mnie baloniki na 1:45...
Słysze hasło:
- Witamy w pociągu na 1:45!
Przez głowę przelatuje mi myśl .. -
Nie... no kurczę... nie po to walczyłam cały czas sama na trasie,
zmagałam się z wiatrem, by teraz dołączyć do nich...
Nie żebym coś do nich miała, ale
jakoś nie bardzo mieściło się to już w mojej koncepcji :)
Pomyślałam:
- Dobra... odpocznę chwilkę i zacznę
...na nowo..
16 km, atakuję albo polegnę albo się
uda :) Ryzyk fizyk .
Biegnę, wracam do swojego tempa, kubek
z wodą... jeden ląduje na asfalcie, drugi nie trafia wcale w moją
dłoń, więc biegnę bez wody, jakoś dam radę, choć nie ukrywam,
że przydałby się łyk wody.
Dobiegam na stadion i jest 1:44:10...
czas marzenie :)
Udało się! Nawet nie myślałam o
takim wyniku.
Przed startem obawiałam się, czy dam
radę pobiec 1:45, a tu taka niespodzianka :)
Na mecie medal, gratulacje i wielka,
wielka radość :)
Teraz czekam na mojego Maćka :)
Gdy przybiegają zające na dwie
godzinki, zaczynam się niepokoić.
Postanawiam iść na trasę i zobaczyć,
gdzie on utknął... dochodzę do bramy, zamieniam kilka słów z
Sylwią, i wypatruję męża.
W pewnej chwili wydaje mi się, że
widzę go, podbiegam i kawalątek biegnę z nim.
Wbiega na stadion sam, dumny z
osiągniętego celu :)
Brawo !!! Pierwszy półmaraton
zaliczony :)
Oczywiście wszyscy odmeldowali się na
mecie, zadowoleni :)
Po przywróceniu każdemu zawodnikowi
cywilnego ubrania nastał czas na podzielenie się wrażeniami i
posiłek regeneracyjny :)
Było ciasto, soki i uśmiechy...
przede wszystkim był czas spędzony z ludźmi, którzy dzielą tę
samą pasję :)
Bieg zakończony był kilkoma miłymi
akcentami dla naszych klubowych koleżanek i dla naszego klubu....
Jadzia Wiktorek otrzymała nagrodę dla
najstarszej uczestniczki biegu, Magdalena Ziółek trzecia w K -30, a
drużyna ŁRT 1 zajęła drugie miejsce wśród wszystkich drużyn
zgłoszonych do zawodów.
Jednym słowem bieg był super, trasa
przygotowana lepiej niż w zeszłym roku, jeden minus... dziewczynki
rozdające wodę na punktach żywieniowych i jedzonko były totalnie
nieprzygotowane do działania :)
To należałoby dopracować.
Impreza super :)
Dzięki Łukasz Brzeźnicki za
podwiezienie do domu. Mariusz Wasilewski serdeczne dzięki za
cierpliwość i czas poświęcony na klepanie naszych treningów,
analizowanie i cenne wskazówki :) Janusz mam nadzieję, że
przekażesz to naszemu trenerowi :)