I
Ranek
leniwie się
budził.
Niebo
zasłonięte
chmurami ciężkimi,
ołowianymi,
z których krople deszczu spadały
na ziemię
w niebywałej
ilości.
Na
ulicy ludzie śpiesznie
przemieszczający
się
do pracy, inni znów chowający
się
przed deszczem. Pomiędzy
nimi lekko pochylona sylwetka, otulona płaszczem,
idąca
pod parasolem, spokojnie, wręcz
nie pasując
do tego miejsca i czasu.
Mężczyzna
podszedł
do kamienicy, w której mieścił
się
jego sklep, sięgnął
do kieszeni, wyjął
klucz, wsunął
go do zamka.
Ten
w odpowiedzi zazgrzytał
i otworzyły
się
drzwi. Oczom Andrei ukazało
się
jego królestwo, miejsce, w którym spędził
całe
swoje życie,
poświęcił
się
temu sanktuarium.
Wszedł
do środka,
drzwi zamknęły
się
i Andrea powiesił
płaszcz
na wieszaku, stojącym
w pobliżu.
Odstawił
parasol, odwiesił
kapelusz i ruszył
w stronę
lady. Ta stała
po prawej stronie od wejścia.
Była
dość
nietypowa, gdyż
pochodziła
z XIV. wieku, a właściwie
było
to ciężkie,
dębowe
biurko.
Za
nim stało
krzesło,
na którym czasem zasiadał
Andrea.
Sklep
był
wypełniony
zapachem starej, wyprawionej skóry, papieru, atramentu, tytoniu.
Gdzie
nie gdzie dało
się
wyczuć
delikatny zapach perfum. Wokół
wnętrza
sklepu ustawione były
regały
zastawione książkami.
Tomami,
które miały
różną
historię,
które opowiadały
opowieści
z życia,
czasem przenosiły
do świata
bajek, innym razem sprawiały,
że
świat
stawał
się
bardziej znośny.
Wśród
tych tomów można
było
znaleźć
księgi
naukowe, stare woluminy, pamiętniki
i dzienniki.
Andrea
kochał
to miejsce, poświęcił
się
jemu bez granic.
Oddał
całe
swoje życie,
zdobył
oczywiście
szacunek, autorytet w środowisku
bibliofilskim, antykwarycznym, ale zapłacił
dość
wysoką
cenę
- został
sam.
Pasował
do tego miejsca jak mało
kto, lekko pochylony, niezbyt wysoki, siwy mężczyzna
w okularach w rogowej oprawie.
Na
twarzy mężczyzny
czas wyrzeźbił
swoje reliefy, dodając
mu tym samym powagi i swoistego uroku. Mimo upływu
czasu, był
nadal przystojnym mężczyzną.
Zawsze szarmancki, w dobrze skrojonym garniturze. Za ladą
swojego sklepu wyglądał
bardzo elegancko, nie jak sprzedawca, ale jak koneser.
Prawdziwy
mecenas sklepu.
Codziennie
przed otwarciem Andrea porządkował
rachunki, dokumenty, przechadzał
się
między
regałami
napawając
się
zapachem tak różnym
od codzienności.
Zapach
wielkich historii miłosnych,
zawodów, zapach porażki
i zwycięstwa,
zapach zdrady i wiary, zwątpienia.
Tym właśnie
przesiąknięte
było
powietrze w sklepie.
Ten
sklep był
jedynym, który zachował
swój wygląd
z wczesnego okresu swej działalności.
Wszystkie sklepy zmieniły
się
nie do poznania, a ten jakby zatrzymał
się
w czasie, jakby lata dwudzieste zeszłego
wieku nigdy się
nie skończyły.
To,
że
sklep był
inny powodowało,
że
zaglądali
do niego wszyscy: młodzi,
starsi, dzieci. Jedni zaglądali
tu z ciekawości,
inni dobrze znali właściciela,
wpadali tu by zakupić
prezent, uzupełnić
swoja kolekcję.
Kupić
dziecku pierwszą
książkę.
Starsi
wpadali na pogawędkę,
zamienić
kilka słów
ze swoim przyjacielem.
Andrea
był
znany z rzadkiej umiejętności
słuchania.
Znał
więc
historie ludzi,którzy go odwiedzali, ale nikt nie znał
historii jego. Nikt jednak nie wiedział
o nim nic, poza tym co sam uznał,
że
można
o nim wiedzieć.
Wiadomo
było,
że
jego rodzina pochodzi z okolic Montalcino. Jak trafili do Rzymu, tego
nikt nie wiedział,
to była
jedna z tych tajemnic Andrei, których strzegł
jak swojego sanktuarium.
Nie
wiadomo było
też,
czy kiedykolwiek nasz antykwariusz zakochał
się
, choć
miejscowe kobiety stworzyły
setki opowieści
o nieszczęśliwej
miłości,
porzuceniu, a nawet tragicznej śmierci
wybranki naszego amanta.
Nikt
nie znał
rodziny naszego sklepikarza. Mówili ludzie,że
dwa razy w miesiącu
przychodzi do niego listonosz z dziwną
przesyłką.
Nie jest to duża
przesyłka
- właściwie
gdybyśmy
rozsądnie
spojrzeli na tę
materię,
to mogły
by być
książki,ale
wścibscy
sąsiedzi
uważają,
że
są
to listy z jakiegoś
odległego
kraju, a sam właściciel
sklepu nie czyta ich, tylko chowa do specjalnej szuflady i zamyka na
klucz, z którym się
nie rozstaje.
O
każdym
można
stworzyć
historię....ale
o naszym antykwariuszu krążą
różne
historie...