Sylwester... ostatni dzień roku.
Każda, no prawie każda kobieta
planuje, w co się ubierze w ten wyjątkowy wieczór przynajmniej na
miesiąc przed.
Ale są jeszcze takie kobietki, które
na miesiąc przed tym dniem planują w co się przebiorą tego dnia w
Arturówku, na biegu sylwestrowym.
W Łodzi po raz trzydziesty odbył się
ten bieg. Ja na starcie stanęłam drugi raz.
W tym roku niemal 1000 osób stanęło
w strojach biegowych i przebraniach na starcie biegu. Pogoda nie nie
sprzyjała biegaczom, było raczej zimno, prószył śnieg i było
ślisko.
Alejki leśne pokryte lodem, poorane
jak po przejściu stada dzików, nie sprzyjały rozwinięciu
prędkości.
Okazało się jednak, że w takich
warunkach można też bardzo szybko biegać...
Mój bieg sylwestrowy był biegiem
rekreacyjnym, przebranie, uśmiech na twarzy... to miało właśnie
być celem mojego startu.
Więc wstałam rano, założyłam moje
ekstra sylwestrowe ciuszki, pomalowałam twarz, ubrałam uśmiech i
do dzieła..
Mój Maciek też biegł - dla niego to
był debiut w tym biegu... postanowił wystartować również w
przebraniu … Wielka czerwona mucha, twarz pomalowana, więc można
ruszać.
O 9:45 na kwadracie Marta z córką
czekała na nas w swoim autku, podróż rozpoczęta. Dojechaliśmy na
miejsce, zaparkowaliśmy i udaliśmy się do biura zawodów, by
odebrać pakiety startowe dziewczyn.
Każdy już miał swój numer i każdy
marzł... Temperatura - choć wydawałoby się przed biegiem powinna
być wysoka - to my niestety odczuwaliśmy dokuczliwy chłód.
Szukaliśmy miejsca, gdzie możemy się
ogrzać.. i zakupić gumę do żucia, o której zapomniałam..
Chodziłam i szukałam … pytałam i
obiecywałam królestwo za gumę do żucia... chyba wszyscy dookoła
widzieli, że nie posiadam takiej mocy sprawczej, więc gumy nie
było.
Człapiąc się po terenie biura
zawodów spotkałam Ambitne Tygrysice, z którymi cyknęłam sobie
fotkę...
Kleopatra i tajemnicza kobieta w masce,
mój Maciek i ja ...no taką mamy fotkę.
Do startu pozostawało coraz mniej
czasu, zadzwoniła Madzia i powiedziała, że dojechała z Olą,
teraz się przebierają i spotkamy się za chwilkę..
Do startu już chwilka, staliśmy i
cykaliśmy sobie zdjęcia, jakiś pan z kamerą przyszedł
,,kamerować '' nas... jakaś dziewczyna przyszła zrobić nam
zdjęcie...
Na starcie coraz więcej biegaczy,
stoimy gadamy jest już Ola i Magda... Śmiejemy się i gadamy …
tak dobrze się bawimy,ze nawet nie wiemy że startujemy.
Słyszymy jeszcze jakiś wystrzał z
pistoletu, ale każdy patrzy na siebie pytająco... i co startujemy
już...?
Spoglądam na zegarek w telefonie i
wtedy orientuję się, że dźwięk wystrzału pistoletu to sygnał
startu... no to ruszamy.
Na samym początku jak zawsze jest
wąsko, ale tym razem jest niespodzianka w postaci lodowiska, taki
bonus...
Biegnę z Madzią jakiś czas, ale jest
mi zimno, postanawiam biec troszkę szybciej...
Szybko biec się nie daje,
wystartowaliśmy przecież na samym końcu, więc przed nami prawie
tysiąc osób.
Biegnę w „pięknych okolicznościach
przyrody”, jest biało, dodatkowo jeszcze prószy śnieg.
Jest zimno, biało i pięknie...
Biegnie się ciężko, ale nie ze
względów na tempo, tylko na nawierzchnię.
Nierówno i ślisko.
Dawno tak nie biegłam... bez stresu,
bez ciśnienia...
Mijam jakiś ludzi... biegnie klaun,
karateka, święty Mikołaj, jaskiniowiec wilk i mój ulubieniec
Kłapouchy....
Cudny Kłapouszek z ogonkiem na
agrafkę...
Szkoda, że ludzie jeszcze nie do końca
nabrali kultury biegania... są oczywiście tacy, którzy usuną się
lekko, by można było biec swoim tempem, ale niestety jest jeszcze
wielu biegnących środkiem i nie mających w zwyczaju ustąpić ani
na jotę, by ich wyprzedzić...
Jedno okrążenie ukończone, na
półmetku kibice, głośno dopingują.
Jest wesoło i głośno, ale fajnie.
Kolejna piątka mija jak z bicza
trzasnął...
Na ósmym kilometrze, gdy mija mnie
Ania Ketner, wyprzedzam jakąś dziewczynę...
Biegnę, ale ona próbuje trzymać się
za moimi plecami tak, że czuję jej oddech na swoich plecach....
Na finiszu widzę, że dziewczyna
próbuje z prawej strony mnie wyprzedzić i wbiec na metę przede
mną.
Cały bieg się nie ścigałam, biegłam
dla fanu, ale takiego cwaniakowania nie lubię i zrozumiałe, że w
takich okolicznościach włączył się bakcyl rywalizacji.
Pocisnęłam więc ostatnie dwieście
metrów i wbiegłam na metę jako pierwsza... zwycięstwo !!!!
Na mecie odebrałam medal i wspięłam
się na górkę, by wypatrywać reszty ekipy :)
Wszyscy przekraczają linię mety, a ja
nie widzę mojego Maćka i zaczynam się denerwować.
Gdy już wszyscy się odhaczyli,
postanawiam zadzwonić do mojego mima...
Odbiera i mówi, że jest w okolicy
biura zawodów... odnajduje mnie na wzniesieniu i udajemy się pod
rozwieszoną pomiędzy krzewami flagę klubu.
Tam czeka Pan Prezes z szampanem...
obok stoi Madzia Alkowa... robimy sobie zdjęcia, pijemy szampana z
najpiękniejszych kryształowo polimerowych kieliszków i składamy
sobie życzenia.
Po klubowych życzeniach i szampanie
idziemy na kiełbaskę i herbatę... herbata stygnie tak szybko, że
nawet nie zdążam poparzyć sobie języka, co zawsze czynię w
takich okolicznościach....
Zimno! Zimno wszędobylskie wciska się
wszędzie.
Pada propozycja udania się do domu. Z
chęcią i uśmiechem na ustach przyjmujemy ów pomysł z uśmiechem
na ustach i wielką aprobatą.
Bieg był udany, każdy się bawił
świetnie :)
Jak na taką pogodę i warunki
atmosferyczne uważam, że bieg był bardzo udany :)
Super impreza :)
Polecam gorąco :)