poniedziałek, 17 czerwca 2013

Początki są trudne!

Siedzę w domu i od jakiegoś czasu zastanawiałam się jak zacząć biegać.
Trudno było zebrać się , ale na pomoc przyszedł anioł, który pomógł mi zacząć.
Pewnego dnia, podjechał mój anioł samochodem, pod mój blok i zabrał mnie do Arturówka.
Pełna obaw wsiadłam do samochodu i pojechałam.
Ruszyłyśmy...
Kiedy dojechałyśmy mój anioł spytał czy jestem gotowa.. powiedziałam że tak, ale nie do końca byłam przekonana, że dam radę.
Biegłam razem z moim aniołem, w jego tempie i powiem wam, że wszystko się udało.
Dobiegłyśmy do końca wyznaczonej trasy, przebiegłyśmy 4 km z jakimś tam hakiem... już nie pamiętam dokładnie ile.
Pamiętam tylko swoje zdziwienie, że aż tyle mi się udało przebiec.
Byłam zaskoczona , zdziwiona i chyba dumna z siebie.
Dziś mija miesiąc od początku , mojej przygody z bieganiem....
Kiedy nadchodzi dzień bez biegu, nie wiem gdzie mam się podziać, ale wiem już też ,że muszę odpoczywać. Mój organizm musi się zregenerować i naprawić. By móc pokonywać większe odległości.

W sobotę , nadszedł czas by się sprawdzić. Wziełam samodzielnie , bez mego anioła udział w zawodach na 5 km...
Gdy stanęłam na starcie, zaczęłam wątpić w słuszność mojej decyzji, ale okazało się że nie była to zła decyzja. Ukończyłam bieg. Może nie na super pozycji, ale za to z czasem który mnie na pierwszy raz bardzo usatysfakcjonował... 29:14 na 5 km to super czas( oczywiście dla mnie). Przeżycie niesamowite!
Polecam gorąco, odrobinę współzawodnictwa i wyższy poziom adrenaliny!
Dziękiuję mojemu aniołowi!

piątek, 3 maja 2013

Codzienna proza...

Ludzie - istoty poruszające się na tylnych kończynach, dzięki kręgosłupowi poruszające się w pozycji pionowej.
Posiadające podobno, podkreślam podobno, najlepiej rozwinięty mózg. Zdolne do odczuwania uczuć.
Posiadające podobno sumienie i według religii wyznawanej przez większość Polaków posiadające duszę..
Jak jest naprawdę?
Czy faktycznie tylko my – ludzie jesteśmy w stanie współczuć, kochać?
Czy tylko nasze zasady w świecie zwierząt i roślin są słuszne? Może powinniśmy zastanowić się nad sobą?
Może nie do końca to, co wymyślamy, tworzymy, jest dobre. Może nasze zachowania wobec innych ludzkich jednostek są nie w porządku?
Może czasem ktoś robi drugiemu krzywdę, bo jego dobro, to znaczy swoje dobro stawia ponad wszystko?
Może przestaliśmy liczyć się z drugim człowiekiem i słowa Zofii Nałkowskiej, jakże dosadnie: „Ludzie ludziom zgotowali ten los” nabierają w dzisiejszych czasach zupełnie innego znaczenia, a jakże podobnego.
Słowa skierowane do ludzi o mordercach można spokojnie skierować do ludzi żyjących w czasach dzisiejszych, tych którzy wciąż biegną, zgniatają po drodze innych i z uśmiechem na twarzy osiągają swój cel...
- Jakim kosztem? - pytam. - Zatracenia człowieczeństwa, tego co odróżnia nas od zwierząt...? hm.. trzeba by się mocno zastanowić.
Matka, która porzuca swoje dziecko, czy aby na pewno kieruje się rozsądkiem?
Zwierzę nie zostawia swego małego bezbronnego dziecka.. prawda? Zwierze nie morduje, jeżeli nie musi.
Zwierze, choć działa instynktownie, zabija, kiedy czuje się zagrożone lub głodne.
A my, ludzie, zabijamy się dla pieniędzy, sławy, władzy... Dążymy do celu za wszelka cenę.
Może czasem powinniśmy zastanowić się, czy na pewno warto.
Czy konieczne jest,by fioletowa krowa musiała uczyć nas miłości, czułości i bliskości.
Dlaczego zapomnieliśmy, jak dotyk poprawia nam samopoczucie, sprawia że czujemy się lepsi, kochani.
Dlaczego przytulanie dzieci zostało zapomniane i osoby, które są medialne, muszą nam mówić, że okazywanie uczuć dziecku jest potrzebne..
Czy my naprawdę o tym nie wiemy? Wiemy, ale w życiu jest tyle innych spraw.
Prawda?
Nie chciałabym wyjść na moralizatora, który mówi jak żyć. Wiem, jak w dzisiejszych czasach ciężko jest żyć, ile trzeba się przysłowiowo nagimnastykować by mieć pracę... Ale najważniejsze, byśmy patrząc w lustro, mogli codziennie powiedzieć - to ja!
Byśmy w tej drodze nie zgubili siebie!
BY NASZE IDEAŁY Z LAT, KIEDY BYLIŚMY PEŁNI WIARY W ŚWIAT I LUDZI, ODROBINĘ ZMODYFIKOWAĆ I POKAZAĆ, ŻE ZE WSZYSTKIEGO NIE TRZEBA REZYGNOWAĆ. !

środa, 17 kwietnia 2013

Moja powieść rośnie....

I
Ranek leniwie się budził.
Niebo zasłonięte chmurami ciężkimi, ołowianymi, z których krople deszczu spadały na ziemię w niebywałej ilości.
Na ulicy ludzie śpiesznie przemieszczający się do pracy, inni znów chowający się przed deszczem. Pomiędzy nimi lekko pochylona sylwetka, otulona płaszczem, idąca pod parasolem, spokojnie, wręcz nie pasując do tego miejsca i czasu.
Mężczyzna podszedł do kamienicy, w której mieścił się jego sklep, sięgnął do kieszeni, wyjął klucz, wsunął go do zamka.
Ten w odpowiedzi zazgrzytał i otworzyły się drzwi. Oczom Andrei ukazało się jego królestwo, miejsce, w którym spędził całe swoje życie, poświęcił się temu sanktuarium.
Wszedł do środka, drzwi zamknęły się i Andrea powiesił płaszcz na wieszaku, stojącym w pobliżu.
Odstawił parasol, odwiesił kapelusz i ruszył w stronę lady. Ta stała po prawej stronie od wejścia.
Była dość nietypowa, gdyż pochodziła z XIV. wieku, a właściwie było to ciężkie, dębowe biurko.
Za nim stało krzesło, na którym czasem zasiadał Andrea.
Sklep był wypełniony zapachem starej, wyprawionej skóry, papieru, atramentu, tytoniu.
Gdzie nie gdzie dało się wyczuć delikatny zapach perfum. Wokół wnętrza sklepu ustawione były regały zastawione książkami.
Tomami, które miały różną historię, które opowiadały opowieści z życia, czasem przenosiły do świata bajek, innym razem sprawiały, że świat stawał się bardziej znośny. Wśród tych tomów można było znaleźć księgi naukowe, stare woluminy, pamiętniki i dzienniki.
Andrea kochał to miejsce, poświęcił się jemu bez granic.
Oddał całe swoje życie, zdobył oczywiście szacunek, autorytet w środowisku bibliofilskim, antykwarycznym, ale zapłacił dość wysoką cenę - został sam.
Pasował do tego miejsca jak mało kto, lekko pochylony, niezbyt wysoki, siwy mężczyzna w okularach w rogowej oprawie.
Na twarzy mężczyzny czas wyrzeźbił swoje reliefy, dodając mu tym samym powagi i swoistego uroku. Mimo upływu czasu, był nadal przystojnym mężczyzną. Zawsze szarmancki, w dobrze skrojonym garniturze. Za ladą swojego sklepu wyglądał bardzo elegancko, nie jak sprzedawca, ale jak koneser.
Prawdziwy mecenas sklepu.
Codziennie przed otwarciem Andrea porządkował rachunki, dokumenty, przechadzał się między regałami napawając się zapachem tak różnym od codzienności.
Zapach wielkich historii miłosnych, zawodów, zapach porażki i zwycięstwa, zapach zdrady i wiary, zwątpienia. Tym właśnie przesiąknięte było powietrze w sklepie.
Ten sklep był jedynym, który zachował swój wygląd z wczesnego okresu swej działalności. Wszystkie sklepy zmieniły się nie do poznania, a ten jakby zatrzymał się w czasie, jakby lata dwudzieste zeszłego wieku nigdy się nie skończyły.
To, że sklep był inny powodowało, że zaglądali do niego wszyscy: młodzi, starsi, dzieci. Jedni zaglądali tu z ciekawości, inni dobrze znali właściciela, wpadali tu by zakupić prezent, uzupełnić swoja kolekcję. Kupić dziecku pierwszą książkę.
Starsi wpadali na pogawędkę, zamienić kilka słów ze swoim przyjacielem.
Andrea był znany z rzadkiej umiejętności słuchania.
Znał więc historie ludzi,którzy go odwiedzali, ale nikt nie znał historii jego. Nikt jednak nie wiedział o nim nic, poza tym co sam uznał, że można o nim wiedzieć.
Wiadomo było, że jego rodzina pochodzi z okolic Montalcino. Jak trafili do Rzymu, tego nikt nie wiedział, to była jedna z tych tajemnic Andrei, których strzegł jak swojego sanktuarium.
Nie wiadomo było też, czy kiedykolwiek nasz antykwariusz zakochał się , choć miejscowe kobiety stworzyły setki opowieści o nieszczęśliwej miłości, porzuceniu, a nawet tragicznej śmierci wybranki naszego amanta.
Nikt nie znał rodziny naszego sklepikarza. Mówili ludzie,że dwa razy w miesiącu przychodzi do niego listonosz z dziwną przesyłką. Nie jest to duża przesyłka - właściwie gdybyśmy rozsądnie spojrzeli na tę materię, to mogły by być książki,ale wścibscy sąsiedzi uważają, że są to listy z jakiegoś odległego kraju, a sam właściciel sklepu nie czyta ich, tylko chowa do specjalnej szuflady i zamyka na klucz, z którym się nie rozstaje.
O każdym można stworzyć historię....ale o naszym antykwariuszu krążążne historie...
















poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Samotnia...?

Leżą, stoją, odpoczywają
w równych stosikach
w równych rzędach
na regałach,
półkach,
stolikach
papier,

 stary druk
odrobina kurzu
ciemne pomieszczenie
lekki zapach starego papieru
jedne ubrane w sztywną oprawę
inne w skórę
jeszcze inne w zwykłą pospolita okładkę
te opowiadają historie miłosną
inne opowiadają o dalekich lądach
dawnych czasach
śmieszą
bawią uczą
wszystkie czekają
na dotyk
na przekładanie kartek
na miłosny uścisk... by swą historie opowiedzieć tobie.

Ludzie....

Zatraceni
w myślach
w sobie
obojętni
samotni
porośnięci nienawiścią
zazdrością
Bez korzeni.
Tacy są !
Patrz uważnie!
Pod maską
współczucia
bezinteresowności
przyjaźni
dusze sprzedadzą by cel osiągnąć
obietnice niedotrzymane
chwile zwątpienia
łzy wylane
choć oni są a nie ma ciebie
pytasz czy to futurystyczna wizja ?
o ironie
to dziś!

niedziela, 14 kwietnia 2013

pozytywnie...?

Życie... kawałek egzystencji osobnika.
... w sumie to stwierdzenie równie dobre, jak każde inne...
Los nie zawsze nam sprzyja - czytanie artykułów, książek o pozytywnym myśleniu pomaga na samym wstępie.
Im częściej po nie sięgamy, tym gorzej się czujemy.
Kiedy zaczynamy analizować swoje dotychczasowe dokonania, często dochodzimy do zgubnych wniosków i pogrążamy się dalej.
Brniemy w błotnistym, zagmatwanym świecie problemów wykreowanych przez siebie, przez otoczenie i Bóg jeden wie, kogo jeszcze.
Oczywiście są między tymi idiotycznie wykreowanymi problemami też te, które wymagają pochylenia się nad nimi i rozwiązania ich.
Wiedzmy jednak, że w prawdziwych problemach, w zasadzie w rozwiązaniu tych prawdziwych, najczęściej zostajemy sami.
Rzadko mamy do pomocy prawdziwego przyjaciela .
Zastanawialiście się kiedyś nad taką pozycją w literaturze?
Ile razy kiedy coś wam nie wychodziło, trafiała w wasze ręce książka o pozytywnym myśleniu, o gotowym planie na życie... Oczywiście nie dosłownie, ale każda książka podpowiada nam jak żyć...
Zastanawialiście się, co nam taka książka daje?
Słowa, które ktoś spisał, by pomóc innym... nie zastanawiało was to?
Mnie zastanawia.
Przeczytałam kilka takich pozycji i jedyny efekt, jaki one osiągnęły, to moja irytacja.
Że pomimo pozytywnego myślenia, entuzjazmu, ciężkiej pracy i systematyczności i innych takich...
Nie mogę osiągnąć celu.
Jak to jest, że tym jednostkom, które tworzą takie buble książkowe, się udało?
Czy ja jestem już totalnym nieudacznikiem, czy może niczego nie potrafię?
Zadajemy sobie takie pytanie coraz częściej... aż tracimy nadzieję.
I co?
Kupujemy kolejny bubel wydawniczy, stosujemy cudowne recepty na życiowe sukcesy i znów nasza irytacja i rozczarowanie.
Ostatnio po swoich przemyśleniach doszłam do wniosku, że te bestsellery literatury robią w naszych głowach więcej szkody niż pożytku.
Zobaczcie.. ktoś kto czyta taka receptę... stara się, pracuje i widzi,że to nie przynosi efektu, ale nie poddaje się, idzie do przodu … ale nic nie osiąga.
Nie może złapać wiatru w żagle.. dlaczego?
Wcale nie dlatego, że jest nieudacznikiem, wcale nie dlatego, że nie potrafi...
... po prostu dlatego, że idzie sam... sam i nie ma pomocy znikąd.
Brak mu środków, na osiągnięcie celu bo świat nie jest książką, a życia nie da się przeżyć z „gotowcem” pod poduszką.
Sami musimy sobie wypracować nasze cele!
Sami!
Nie czekajcie na to, że ktoś da wam gotowa receptę, a wy jak aptekarz odmierzycie wszystko i będzie dobrze!
Nigdy tak nie będzie.
Każdy z nas jest indywidualną i niepowtarzalną jednostką.
Statystycznie i teoretycznie każdy zasługuje na szczęście. Każdy!
Musimy nauczyć się dostrzegać to szczęście i doceniać je.
Pamiętajcie... rynek jest taki ,że buble wydawnicze będą się pojawiać …. i będą tacy, którzy je będą kupować!
Tylko zanim sięgniesz po literaturę tego typu, zastanów się, czy na pewno chcesz to czytać!

sobota, 13 kwietnia 2013

Veritas



Dobro, czym jest?
Wartością dodaną z matematyki
czy może wymierną?
Wiarą w istnienie bliźniego?
Niesieniem zakupów sąsiadce?
Czy może otarciem czoła chorego z potu?
Świat pędzi, nie ma zamiaru się zatrzymać.
Pędzi a my z nim.
Tracimy siebie.
Tracimy światło życia.
Tracimy dobro.

Czym jest dobro...
Czymś potężnym,
wielką siłą, która daje moc niezmierzoną,
potęgą wszechświata,
miłością do życia.
Stoję dziś pośrodku wszechświata,
unoszę ręce w hołdzie.
Chcę wiedzieć, czy żyję godnie,
chcę wiedzieć,
wiedzieć, że stojąc kiedyś
u brzegu swej mogiły,
pochylając się nad swym życiem
nie usłyszę, żem zła!

Chcę patrzeć na światło.
Chcę by mym życiem było.
Chcę by czyny me mówiły za mnie.
Nie chcę pomników ni wielkich pochwał.
Chcę zostać sobą !
Chcę zostać światłem, co dobro czyni,
bo wierzę ,
że dobre uczynki świat lepszym czynią,
życie cudowną przygodą ...
Wiem, że ja odejdę,
Dobro zostanie...


środa, 20 marca 2013

Taka tam bajka.....

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za wielkimi morzami rósł ogromny las. Wielki stary bór,w którym drzewa pamiętały zamierzchłe czasy smoków. W sercu lasu była polana. Na niej rósł dąb. Potężny stary. Nie wiadomo kto i kiedy go zasadził. Jedno jest pewne, drzewo to było najstarszym w tym lesie. Królowało koroną ponad wszystkimi innymi drzewami.
W zasadzie wyglądało zwyczajnie , ale nie było zwyczajne. Legendy głoszą ,że dąb został zasadzony przez króla ptaków, potężnego i bardzo walecznego orła. Dzięki temu drzewo to było wyjątkowe. Gdy tylko promienie słoneczne otulały jego koronę, pod jego korzeniami zaczynało tętnić życie.
Zapewne nie uwierzycie, ale pod ziemią pomiędzy korzeniami drzew znajduje się królestwo zwane Dębinowem, zamieszkałe przez małe kilku milimetrowe skrzydlate elfy zwane Dębinkami.
Tymi małymi istotkami rządził mądry, potężny i sprawiedliwy król Ryszard IV . Władca miał piękna i mądrą żonę. Z ich związku urodziło się potomstwo córka i syn. Córka była odważną i bardzo czułą młodą kobietką, która uwielbiała wycieczki poza królestwo ojca. Syn nie był aż tak męski i odważny jak córka, ale za to był bardzo dobry i uczuciowy.
Dębinki pracowały jak mrówki. Dzień zaczynał się o wschodzie słońca , a kończył o zachodzie.
Dzięki pracowitości podwładnych królestwo opływało w bogactwa, a każdy Dębinek miał swój dom, pracę i pełen brzuch.
Nieopodal zamku , zbudowanego z szyszek, mchu, mieszkała rodzina kasztelana. Kasztelan, elf roztropny, sprawiedliwy i mądry miał żonę ,która uroda dorównywała królowej , ale o tym to cicho sza... tego nam głośno mówić nie wolno. Byli bardzo szczęśliwą rodziną. Mieszkał z nimi ich syn, który chodził do szkoły. Artur bo tak miał na imię był chłopcem bardzo odważnym , który dużo czasu spędzał poza królestwem. Uwielbiał ten dreszczyk emocji, gdy szedł w nieznane.
Pewnego dnia opuścił królestwo, szedł prosto przed siebie, i gdy dotarł do wielkiej polany zasiadł pod liściem łopianu i zamyślił się . Nie zauważył siedzącej nieopodal dziewczyny. Gdy tak siedział i obserwował kolorowe motyle dziewczyna zapytała:
  • Hej, co tu robisz?
Artur oblał się rumieńcem, a serce szybciej zaczęło mu bić, spojrzał niepewnie na nią i odpowiedział
  • Siedzę, obserwuję motyle.
.Po krótkiej ciszy dziewczyna zaczęła zadawać mu mnóstwo pytań, a on cierpliwie udzielał odpowiedzi, tak dobrze im się rozmawiało, że dzień dobiegał końca. Gdy słońce układało się już do snu, tuląc się na horyzoncie nasz dzielny rycerz powiedział
  • chyba powinniśmy udać się w drogę powrotną ? Dzień kończy się i mogą nas szukać.
Razem udali się do królestwa , szli sobie razem nadal prowadząc rozmowę. Dotarli do bramy głównej grodu, gdy Artur zapytał
  • jak masz na imię ?
  • Prymula. Cicho odpowiedziała.
Chłopak chwilkę pomilczał, po czym powiedział
  • To tak jak nasza księżniczka.
  • Tak. Odpowiedziała cicho, po czym dodała; Ja jestem księżniczką.
Pod Arturem kolana się ugięły, do końca podróży nic już nie powiedział. Rozstali się na placu głównym machając sobie tylko dłonią na pożegnanie.
Noc tym razem Arturowi wydawała się długa , tak samo jak księżniczce.
Rano, dzień zaczął się jak zawsze. Artur wstał , wsypał do miseczki starte żołędzie zalał mlekiem z mniszka lekarskiego i szybko pochłonął. Po śniadaniu udał się na plac, w nadziei że spotka tam księżniczkę , ale jej tam nie było. Postanowił więc udać się w to samo miejsce w którym był wczoraj.
Ku swojemu zaskoczeniu, pod łopianem siedziała zapłakana księzniczka, szybko do niej podbiegł, objął ramieniem i spytał
  • czemu płaczesz?
-Patrz tam, zerknij...urwała . Artur spojrzał w kierunku wskazanym przez Prymule i zobaczył leżącą małą wiewiórkę.
-Co jej jest, co to jest ? Spytał zdziwiony Artur.
-To wiewiórka, widziałam takie zdjęcie u naszego kronikarza, to zwierzątko bardzo przyjazne. Biega po drzewach, je orzechy, ta chyba jest sama. Nie ma rodziny, może zabłądziła. Jest zmarznięta, głodna i sama.
-Może jakoś jej pomożemy, choć...
-Nie, już nic się nie da zrobić
  • choć zawsze trzeba wierzyć.
  • Artur wierzył bardzo mocno w to ,ze elfy leśne takie jak Dębinki, posiadają pewne magiczne zdolności. Taką zdolnością , magiczna była umiejętność niesienia pomocy zwierzętom i wszelkim żywym istotom lasu.
Artur nie tracąc czasu , pociągnął za rękę Prymulę i podeszli do zwierzęcia. Artur dotknął malutką ruda kuleczkę , pogłaskał i powiedział
-Nie martw się, malutka, wszystko będzie dobrze.
I zabrał się do znoszenia liści, by ogrzać zwierzątko. Prymula na początku stała i nie wiedziała co robić , ale po chwili zabrała się do znoszenia liści i traw. Tak by maleństwo okryć jak najlepiej. Artur nazbierał jeszcze gałązek i zbudował z nich norkę osłaniającą zwierzątko. Śliczne małe iglo z gałęzi. Stali sobie tak patrząc na maleństwo. Prymula powiedziała,że może trzeba było by znaleźć coś do jedzenia dla wiewióreczki.
Poszła więc na polankę ryzykując swoim życiem, bo nigdy nie wiadomo czy akurat na polanie nie będzie szerszeni, odwiecznych wrogów Dębinek. Znalazła dwa orzechy, przeturlała je do Artura. Nazbierała kropelki rosy by napić się po ciężkiej pracy. Nagle pod chrustem coś drgnęł, pisnęło.
Za chwilkę znów, i znów. Okazało się że wiewióreczka ogrzała się , obudziła i poczuła się samotna. Gdy zobaczyła Artura i Prymule wystraszyła się
Kim jesteście
Popatrzyli na siebie, my?
  • Ja mam na imię Artur, a ona -Prymula mieszkamy niedaleko....
Wiewióreczka popatrzyła, na nich i spytała , ale gdzie?
Tu tuż pod nami jest nasze królestwo, mieszkamy pod tym dębem, powiedziała Prymula.
Nigdy was nie widziałam, nie miałam pojęcia że takie ….takie stworki mieszkają w naszym lesie.
Już dobrze powiedział Artur, ale co ty robisz sama zmarznięta, głodna w środku tego wielkiego lasu.
Wiewiórka opowiedziała im jak lisy napadły na jej rodzinną wioskę , a ona biedna uciekała jak najdalej. Zgubiła po drodze rodziców i brata. Dębinkom żal się zrobiło rudej i postanowili jej pomóc. W dębie pod którym mieszkali była wielka dziupla w sam raz dla rudej. Postanowili ją tam zakwaterować. Wiewiórka była im tak wdzięczna że nie mogła znaleźć słów, którymi mogłaby wyrazić swą wdzięczność. Wyrwała ze swego ogona kilka włosów i podała Arturowi i Prymulce.
Powiedziała tak...
Jeśli kiedykolwiek będziecie w potrzebie zawsze możecie na mnie liczyć a te włosy z mego ogona przechowujcie skwapliwie, one są bezcenne. Gdy kiedykolwiek zachoruje ktoś z waszych ludzi odetnijcie kawałek włosa zaparzcie tak jak byście parzyli zioła i napar niech wypije na drugi dzień będzie zdrów.
To powiedziawszy schowała się w dziupli.
Artur i Prymula podziękowali spakowali włosy Rudej do sakiewki . Pomachali na pożegnanie i udali się w drogę powrotną do domu.
Po przygodzie z wiewiórka nigdy więcej jej nie spotkali choć na polanie byli co dziennie. Dzięki rudej, leczyli swoich ziomków.
Po kilku latach założyli rodzinę i żyli długo i szczęśliwie.