Zapadł
zmrok.
Na
ulicach zrobiło
się
pusto i tylko pojedyncze osoby otulone szalikami przemierzały
je śpiesznie.
Jedna z tych osób nie spieszyła
się,
stała
pod jedną
z lamp, przyglądając
się
witrynom sklepowym.
Tylko
ta postać,
niezbyt wyraźna,
otulona kapturem, po prostu stała.
Powoli
światła
w sklepach gasły
i ulica zaczynała
układać
się
do snu.
Jedynie
postać
pod lampą
stała
i prawie nie poruszając
się
obserwowała
jeden ze sklepików - maleńki,
na samym końcu
ulicy.
W
końcu
wszystkie światła
zgasły,
jedynie w ostatnim sklepie tliło
się
światło
jakby ze świecy.
Nagle
drzwi od sklepu otworzyły
się,
ulicę
wyrwał
ze snu dzwonek zamocowany nad drzwiami, światło
zgasło.
Niewysoki, otulony w wełniany
płaszcz,
człowiek
powoli szedł
w stronę
postaci stojącej
pod latarnią.
Lekko
przygarbiony, w kapeluszu, przemieszczał
się
powoli, jakby wcale się
nie spieszył,
jakby nie miał
dokąd
wracać.
Ręce
grzał
w kieszeniach swojego ciężkiego
płaszcza,
okulary lekko parowały.
Gdy zbliżał
się
do postaci stojącej
pod lampą,
ona nagle obejrzała
się
za siebie, jakby chciała
upewnić
się,
że
nikt jej nie obserwuje i szybkim krokiem podeszła
do właściciela
sklepu.
Mijając
go na chodniku potrąciła
go i uciekła
w przeciwnym kierunku.
Andrea
stracił
równowagę
i przewrócił
się.
Ciężko
mu było
pozbierać
się.
Gdy
już
stał
na nogach otrzepał
płaszcz,
założył
kapelusz, poprawił
swoje okulary i udał
się
do domu, klnąc
pod nosem na ludzi.
Gdy
dotarł
już
do swojego azylu spokoju, zdjął
płaszcz,
powiesił
go na drewnianym ciężkim
wieszaku, na samej górze odwiesił
również
kapelusz. Wszedł
do salonu, w którym tliła
się
lampka nocna.
Na
stoliku leżała
książka
i stała
karafka z koniakiem.
Podszedł
do stolika, nalał
sobie kieliszek alkoholu, zasiadł
wygodnie w fotelu. Powąchał
zawartość
kieliszka, obejrzał
pod światło,
spróbował.
Degustował
się
smakiem dłuższa
chwilę.
Wziął
książkę,
odnalazł
miejsce, w którym skończył
wczoraj lekturę
i zagłębił
się
w niej.
Zmęczony
zasnął
w fotelu z lampką
koniaku i otwartą
książką.