Za
oknem noc, jeden zegar pokazuje 4.00 rano, drugi alarmuje, że czas
wstać, czyli piąta rano...
Ile
dziś bym oddała, by ten pierwszy miał rację... no niestety -
piąta ! Trzeba wstać.
Doczłapałam
do kuchni, napiłam się wody, nakarmiłam koty i powróciłam do
łóżka.
Czy
naprawdę trzeba wstawać...?
Jednak
wstałam - nareszcie - ubrałam się, obudziłam Maćka i dziewczyny.
Kochane
córeczki zostały jednak w łóżkach.
My
poszliśmy na mszę do kościoła.
Godzinka
w kościele i do domku...
Dalej
spać!
Gdy
wstaliśmy już tak na czysto, zjedliśmy śniadanie i rozpoczęliśmy
kolejną super odjechaną część dnia.
Słoneczko
wyszło za chmur, a my w strojach biegowych wybiegliśmy na spotkanie
Emilii i Błażeja.
Pierwsze
dziesięć kilometrów zrobiliśmy po Zdrowiu. Emilka z chłopakami,
a ja troszkę inaczej - swoje 30 minut ciągłego biegu w tempie 5. !
Nie
wiem, jak mój utalentowany trener wyliczył, że ma wyjść mi 7 km
w tym tempie i czasie...
Nie
ważne jak on to policzył, miałam ubaw!
Po
Zdrowiu pobiegane.
Teraz
biegać mamy super trasą Błażeja..
Pytam
więc Błażeja, ile kilometrów przed nami.
-
17 km! Uzyskuję odpowiedź...
-
No dobra... myślę sobie. Jakoś damy radę.
Biegniemy
sobie w stronę Żabieńca, później Brukową, prosto w stronę
lasu, w którym kiedyś odkryliśmy z Maćkiem stare groby.
Trasa
piękna – las, wieś, i wieś... i dalej wieś w środku miasta.
Po
lewej stronie moim oczom ukazał się staw...
...nie
mogłam uwierzyć - dwa piękne zbiorniki wodne tak blisko naszego
domu.
Jedyne
7 km od Zdrowia, czyli jakieś 4 kilometry od naszego domu. Piękne
słoneczko nadal nam towarzyszy, a ja złoszczę się na siebie, że
nie założyłam podkoszulki z krótkim rękawem...
Biegniemy
sobie dalej dobiegamy do Zgierza, strzelamy sobie fotkę i biegniemy
dalej.
Wypijam
sobie już drugą buteleczkę wody mineralnej niegazowanej o smaku
cytrynowym.
Po
chwili wybiegamy ze Zgierza...
Jaki
ten Zgierz mały...
Piękna
okolica odwraca nasze myśli od zmęczenia, dobiegamy do
Aleksandrowskiej. Już wiemy, że cztery przecznice i jesteśmy w
domu.
Zatrzymujemy
się na stacji, by dokupić wodę.
Wypijamy
po troszku i ruszamy dalej.
Na
liczniku mamy 24 km.
Dobiegamy
do domu z super dystansem 28 km... Woow! Szok!
Dzisiejsze
bieganie nie należało do łatwych.
Walka
z zakłóconym cyklem Krepsa, słońcem i złym ubraniem... (a na
końcu z dystansem) dała się mocno we znaki.
Tyle,
że to wcale nie jest ważne, bo najważniejsze, że byliśmy w super
atmosferze z kumplem, z uśmiechem na twarzy, i wzbudzaliśmy ogólne
zainteresowanie.
My
na stację wpadliśmy spragnieni wody, a reszta klientów po benzynę
i piwo !
Jednym
słowem niedziela - dzień święty - został uhonorowany super
dystansem :) i pierwszym takim długim wybieganiem Maćka !
Dzięki
wielkie za super dzień - Maciej i Błażej... kiedyś musimy
wyciągnąć Emilkę na taką wycieczkę, ...no i Panowie! Plan
trzeba zrealizować (ten który dziś wymyśliliśmy) !