poniedziałek, 27 lipca 2015

Nie lubie poniedziałku. Czy na pewno?

Miało być inaczej... Miał być bieg urodzinowy Łodzi, ale rura odpływowa pokrzyżowała nam plany.
Udało się jednak wpaść na bieg o nietypowej porze i w nietypowy dzień...
Poniedziałek godzina 19:00 Park na Zdrowiu.
Bieg jak bieg, podchodziłam do niego raczej spokojnie.
Bez stresu, bez napinania się.
Rano, jak każdego dnia - poszłam do pracy...czas zleciał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Później obiadek, wskoczenie w ciuchy biegowe, banan i truchcikiem na zdrowie.
Tam już z aparatem szalał Janusz. Pstrykał fotki wszystkim.
Pojawił się też Jagoda, Grzesio i Włodek . Pół godziny przed startem poszliśmy zrobić rozgrzewkę. Po pierwszym kółeczku dołączył do nas Alek.

Rozgrzewka zrobiona, czekamy na start.
Ostatnia fotka na starcie z klubową flagą....I czekamy.
Pełne napięcia oczekiwanie na start na końcu peletonu... Miłe rozmowy z tygryskami... I start!
Poszliśmy, a raczej pobiegliśmy... ścieżkami parku, który zna chyba każdy mój humor, każde buty biegowe...Niektóre ścieżki są wąskie, niewygodne.
Nie można na nich wyminąć innych uczestników biegu, ale to nic...
Dziś biegnę sobie przecież treningowo...po to, by Mariusz mógł mi ustawić tempa, ale adrenalina robi swoje, widzę parę kobietek, więc tak sobie myślę dam radę … do przodu dawaj Kaśka !
Poszło, połknięte...
Kolejna...
Na trasie mijam Błażeja, Tomasza... kolegów biegających z nami we wtorki.
Oni też znają te alejki :)
Na swojej alejce spotykam mojego Maćka, machamy do siebie. Pierwszy raz od jakiegoś czasu nie mam zadyszki na czwartym kilometrze :)
Jeszcze tylko kilometr ….
Widzę już metę … tu nagle pojawia się Jagoda... Krzyczy: - Kasia, trzymaj tempo! :)
Pomogło :) Dzięki, Maciek !
Wpadam na metę zadowolona :)
Czekam na mojego Maciusia, w chwili oczekiwania rozmawiam z Agnieszką.
Jest Maciek, zdyszany, zmęczony, ale chyba zadowolony. Na szyi zagościł medal.
Oddajemy czipy i zjadamy potężny kawałek arbuza :)
Oj... potrzebowałam tej wody :)
W oczekiwaniu... w zasadzie to nie wiem, na co... siedzimy sobie na trawie, każdy prowadzi rozmowy w podgrupach. Koło godziny dwudziestej pojawiają się wyniki.
Jagoda jest trzeci w open :) Niesamowity sukces, na który ciężko pracował - należało się naszemu Maćkowi. Gratulacje !!!
Ale to nie koniec naszych klubowych sukcesów. Okazuje się, że Włodek zajmuje drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej, a ja jestem trzecia :) Tego się nie spodziewałam :)
Czekamy na wręczenie nagród :)
Uśmiechnięty Maciek na podium... super widok.
Włodek na podium, no i ja... Okazało się że mam II miejsce w K30, no tak wyszło :)
Nagrody się nie dublowały :)
Maciuś pstrykał fotki, my odbieraliśmy nagrody.
Dobrze się bawiliśmy. Bieg w poniedziałek, co to za pomysł... otóż super pomysł :)
Do domu wróciliśmy z Alkiem :)
Dzięki za podwózkę :)
Super zakończenie dnia, z taką niespodzianką.. Chyba polubię poniedziałki :)


niedziela, 5 lipca 2015

Drugi raz "SZAKAL''

Druga dla mnie odsłona sztafetowego Maratonu Szakala.
Miałam sobie biegać bez ,,spinki” i na luzie. Moje plany pokrzyżował Janusz, dobierając składy drużyn.
Trafiłam do woreczka klubowych torped. Próby wykręcenia się z tej drużyny spełzły na niczym, więc na tydzień przed miałam już straszliwego stresa.
W sobotę upiekłam ciasteczka, a w niedzielę wstałam o siódmej.
Spięta, przejęta podjęłam przygotowania do wyzwania szakala.
O ósmej przyjechał po nas Tomek Markiewicz. Zasiedliśmy w wehikule czasu i w szybkim tempie przemieściliśmy się w czaso-przestrzeni.
Dojechaliśmy na miejsce, tam na straży stał już Janusz - pilnował naszego miejsca sprzed roku.
Z minuty na minutę przybywało klubowiczów, napojów i jedzenia na stole.
PIKNIK CZY ZAWODY?
Jedno i drugie w wykonaniu naszego klubu.
Dookoła drewnianego stołu toczyły się dyskusje na temat biegu, tempa i taktyki.
Poznaliśmy siebie nawzajem... oczywiście jakby ktoś nie wiedział, jak wygląda jego kolega z drużyny.
Złożyliśmy dokumenty, odebraliśmy numery startowe i pałeczki.
Do startu pozostało kilka minut.
Teraz już wszyscy już są po rozgrzewce i czekają na sygnał do startu.

Trzy drużyny skupione w składzie
ŁRT1- kapitan Mateusz Winiecki
- Magdalena Smurlik
- Katarzyna Gurnik
- Maciek Suski
- Grzegorz Zdunek
- Krzysztof Colonna-Walewski
- Paweł Daroch
ŁRT2 - kapitan Michał Adamkiewicz (Natka)
- Magdalena Ziółek
- Katarzyna Suska
- Łukasz Brzeźnicki
- Tomasz Markiewicz
- Daniel Romanowicz
- Grzegorz Kubicki (senior)
- Jakub Kowalski
ŁRT3 - kapitan Tomasz Wybor
- Marta Idczak
- Monika Strobin
- Roman Mackiewicz
- Janusz Milczarek
- Mariusz Wasilewski
-Jakub Kowalski
Stanęłam strefie zmian i cały czas się nakręcam i zastanawiam się, co ja robię w zasadzie w tej drużynie... Kto wymyślił, bym startowała w tej drużynie... miotały mną wątpliwości.
Pierwsza zmiana, druga trzecia... zaraz biegnę.
Pierwszy kilometr... ciężko przemknąć, pogoda nie pomaga, teren tez wcale nie łatwy.. ale biegnę. Nie wiedziałam, że może zabraknąć śliny w jamie ustnej.
Dziś już wiem, że może...
Ukończone pierwsze okrążenie. Pałeczka przekazana, biegnie kolejny zawodnik... i tak sobie biegamy.
Jak oni szybko biegają, nie mogę nawet odpocząć.
Drugie okrążenie biegnie się jakby lepiej, ale nadal pogoda nie pomaga.
Jest bardzo gorąco. Zaliczone... i tak sześć razy :)
Biegnę i cały czas zastanawiam się czy podołam, czy spełnię oczekiwania swojej drużyny.
Po 2 godzinach, 30 minutach i 38 sekundach ukończyliśmy bieg.
Nie wiem, czy dałam radę - mam nadzieję, że tak.
Jako drużyna zajęliśmy piąte miejsce.
Dwie pozostałe nasze drużyny też zajęły wysokie miejsca.
Daliśmy z siebie wszystko, walczyliśmy do końca.
W trakcie biegu wymieniliśmy spostrzeżenia, gratulowaliśmy sobie i dopingowaliśmy innych zawodników. Zajadaliśmy się ciastem, ciastkami, arbuzem i cukierkami... jednym słowem- uzupełniamy ubytek energetyczny.
Odebraliśmy puchar i dyplomy :)
Pożegnaliśmy się, pogratulowaliśmy sobie i wyściskaliśmy się :)



Na pożegnanie wymieniliśmy się informacjami, dotyczącymi naszych planów biegowych i wróciliśmy do domów...
Do kolejnego spotkania :)
… już niedługo :)
… bo zawsze można pobiegać :)