niedziela, 22 listopada 2015

Było ciężko

Wielkie święto biegowe zbliżało się wielkimi krokami, a ja na Biegu Niepodległości złapałam jakąś kontuzję przeciążeniową i nie biegałam prawie wcale.
Do tego, gdy poszłam na wtorkowy trening, okazało się że nie jestem w stanie zrobić go całego.
Łapię zadyszkę po każdej przebiegniętej mili.
Więc tak długo wyczekiwany bieg, jakim jest Piętnastka Bełchatowska, malował się dla mnie raczej w czarnych barwach. Ale oczywiście nadal biegałam, choć okazało się, że mogłabym wcale nie zrealizować moich zamierzeń.
Na tydzień przed biegiem Madzia pyta, czy biegnę w Bełchatowie, na co ja: - Tak, oczywiście, a czemu pytasz?
- A wiesz, sprawdzałam listę startową i was na niej nie ma...
Dotarło do mnie, że istnieje możliwość, iż na bieg się zapisałam, ale go nie opłaciłam.
Po powrocie do domu szybko sprawdziłam i fakty nie chciały być inne – zapisani, ale nie opłaceni.
Dobrze, że żyjemy w XXI wieku i mamy możliwość realizowania przelewów internetowych. Parę kliknięć i poszło. Biegniemy.
Wszystko na bieg było już gotowe. Tomek Wybor, mój osobisty zajączek stał już w blokach startowych.
Tylko moja kondycja odeszła. Bez niej oczywiście nie można biec...
Minął tydzień... nadszedł dzień biegu.
Rano budzik wyrwał nas ze objęć Morfeusza. Maciuś zaparzył najlepsza kawę na świecie...
Po łazienkowej sztafecie, w kuchni powstała kanapka... miała być z dżemem, ale wybrałam dziś ser żółty.
Do popijania wybrałam izotonik.
Około 9 :15 przyjechał po nas Tomek Markiewicz. Zapakowaliśmy się do samochodu i podjęliśmy drogę ku piętnastokilometrowej przygodzie.
Na miejsce dotarliśmy szybko i bez większych przygód.
Zaparkowaliśmy niedaleko hali sportowej, w której mieściło się biuro zawodów.
Dotarliśmy tam pieszo.
W biurze zawodów - jak rok wcześniej - tłum ludzi stojących w kolejkach, by odebrać pakiety startowe.
Gdy staliśmy w naszej kolejce, dopadł mnie stress przedstartowy i Mateusz, który od samego początku dokładał: - Jak biegniesz? ...w trupa... biegnij w trupa!
I tak cały czas.
Jak katarynka wciąż powtarzał swoją kwestię.
Odebrane!
Numer startowy 721. Piękny numer, agrafki są, idziemy na miejsce z zeszłego roku.
Tam już zebrała się większa ekipa: Marta, Ania, Tomek, Łukasz, Mariusz, Janusz, Mateusz, Maciek i my.
Spojrzałam na zegarek i postanowiłam zainstalować swój numer startowy. Znalazłam agrafki i przystąpiłam do przypinania numeru. W tym samym momencie Mateusz oczywiście zaczął dokładać swoje, a ja w efekcie złamałam agrafkę.
Zaczęłam się śmiać, ale też dodatkowo się zdenerwowałam.
To nie jest mój dzień.
Na godzinę przed startem postanowiłam zjeść banana, to też jakoś nie bardzo mi wyszło, bo nawet banana złamałam i już w zasadzie wiedziałam, a właściwie byłam pewna, że to nie jest mój dzień.
Do biegu została godzinka, a ja poszłam do łazienki i spotkałam tam naszą klubową torpedę.
Wróciłyśmy razem na miejsce zbiórki. Po chwili postanowiłyśmy, że zrobimy razem rozgrzewkę.
Po 15-minutowej rozgrzewce udałam się do hali, a Magda jeszcze została potruchtać.
Zostawiłam kurtkę, spakowałam się na bieg i starałam się jeszcze jakoś podnieść na duchu, ale samej nie bardzo mi wychodziło.
Na starcie zimno, a ja szukam miejsca, w którym można się ustawić, Tomek mnie odnajduje. Magda też... Stajemy gotowi do startu, to znaczy oni są gotowi, a ja chyba nie bardzo.
Zegarka nawet nie odpaliłam.
Gdy już to zrobiłam, wszyscy już odliczali, wystrzał i poszliśmy .
Pierwsze kółeczko, na początku pod górkę, trochę tłoczno, Magda krzyczy, że za wolno, Tomek ją dogania, a ja jakoś nie mam siły.
Po połowie kilometra boli noga, nie mam siły. Lecę za nimi, Magda zdecydowanie się męczy, biegnąc z nami, więc odbiega od nas.
Zostajemy sami.
Pierwsza piątka zaliczona.
Tomek cały czas nadaje i motywuje. Drugie okrążenie jest ciężkie. Noga nadal boli, a ja na ósmym kilometrze nie mam siły.
Dogania nas Janusz.
Krzyczy: - ...szybciej biec nie możecie?
Ja się nie odzywam, ale Tomek oczywiście wali prosto z mostu: - Możemy szybciej...
Przez moją głowę przebiega myśl: - ...chyba ty ;)
A przede mną jeszcze 5 km... masakra.
Na trzecim kółeczku walczę już sama ze sobą. Tomek robi co może, żebym się nie poddała.
Staram, jak mogę. Doganiam jakieś dwie dziewczyny, wyprzedzam jakiś gości.... wszystko dzięki Tomkowi, bo sama już chyba bym odpuściła. Teraz Tomek mówi:
  • ...widzisz tę laskę w kolorowych spodniach...
  • ...no widzę.
  • To ją dogonimy... dawaj. Skąd on ma tę siłę, ja ledwie nogami ciągnę, a ten jakby piątkę dopiero zrobił.
Ostatnie 140 metrów. Sama zaczynam się motywować, bo to przecież tylko ostatnia mila, więc dam radę. Tomek krzyczy: - ...jeszcze tylko tysiąc metrów.
K*a, jeszcze tysiąc, myślę.
Doganiam laskę w kolorowych spodniach. Ostatnia prosta, nie wiem jak to się dzieje, ale przyspieszam, wbiegam na metę z czasem 1:10:48
Odbieram medal, stoję przy barierce, zakładam kurtkę i piję izotonika.
Czekam na mecie na mojego Maćka.


Po kilku minutach wbiega na metę... wraz z kim?
Z Tomkiem :) Tomek jest szalony.
Maciek odbiera medal i idziemy do hali, by się nie przeziębić.
W hali gra muzyczka, jest ciepło i miło. Zbieramy pomału ludziska z klubu. Sylwia z Tomkiem przynoszą z samochodu jedzenie i ciuchy. Idę się przebrać.
Pomalutku dochodzę do siebie. Wraca mi humor. Wszyscy siedzą jedzą, piją i świetnie się bawią.
Po dekoracji, na której Magda Ziółek staje na najwyższym pudle w swojej kategorii wiekowej i jako druga w Pucharze Marszałka, pomalutku się zbieramy. Gdy przeczytano, kto zajął trzecie miejsce w K/30 Pucharze Marszałka, zaczęłam zakładać kurtkę, a tu niespodzianka. Też mam pudło - II miejsce w swojej kategorii. 
 


Oczywiście bieg super, organizacja na 5 z plusem :)

Takie moje małe obserwacje:
Z roku na rok biega coraz więcej ludzi, to bardzo cieszy :)
I druga moja obserwacja, na biegi nie przyjeżdża się tylko po to by się na nim pokazać i stanąć na pudle, bo jest się jednym jedynym w swojej kategorii wiekowej. Każdy biegacz powinien mieć honor.
Jest w wśród nas biegacz, który go niestety nie posiada.
Szkoda ze tak pięknie przygotowana imprezę zakłócił taki niefajny incydent. Bieg ma swoje zasady i one obowiązują wszystkich, bez względu na ich wiek!
Pewna osoba powinna to zrozumieć. Może czasem należałoby się zastanowić nad sensem startu, skoro nie czuje się na siłach, by dystans pokonać w regulaminowym czasie.
To taka dygresja :)

Bardzo dziękuję Tomkowi,że nie stracił cierpliwości na trasie do mnie i mimo mojego trudnego charakteru dał radę i potrafił mnie zmotywować do szybszego przebierania nogami.
Dziękuje również Mateuszowi za doping na trasie, pokrzykiwania „w trupa” i zdjęcia. Moim dziewczynom za cierpliwość i pomoc przy biegu :)
I na koniec dziękuję wszystkim biegaczom!
Bez was takie imprezy by nie powstawały. To wy tworzycie tego specjalnego ducha, dajecie tę moc, która pozwala przetrwać trudy trasy.
Do zobaczenia z rok w Bełchatowie, a z niektórymi do zobaczenia na ścieżkach biegowych :)

środa, 11 listopada 2015

Druga odsłona

II Bieg Niepodległości w Łodzi można zaliczyć do historii.
To święto każdy Polak powinien obchodzić na własny sposób, manifestujący wolność.
Zgodnie z tą zasadą udałam się na Zdrowie i wzięłam udział w biegu :)
Ale może zacznę od początku...
Wczoraj po pracy odebrałam pakiet startowy, mój i Pana Jagody. Po załadowaniu do torby dwóch bezalkoholowych udałam się na zakupy do jednego ze znanych wszystkim marketów.
No w końcu 11 listopad to święto wszystko zamknięte a w domu dwójka wygłodniałych żądających pożywienia dzieci.
Po dotarciu do domu i odgruzowaniu bufetu w kuchni zostało zakręcone ciasto i ugotowany obiad, Wieczorem nocne bieganie. Miałam nie biegać , ale okazało się że nikogo z prowadzących nie będzie :( No to pobiegłam. Tam 7 osób czekało na 5 km przebieżkę.
Daliśmy radę, pogoda okazała się łaskawa i nawet nie padało. Jedynie wiatr wiał dość silnie, ale jakoś grawitacja wygrała i wszyscy dobiegliśmy do miejsca zbiórki.
Wieczór, relaks, i sen to czego najbardziej potrzeba przed startem. Ale co zrobić gdy nie można zasnąć?
Liczenie baranów nie pomaga... Nareszcie morfeusz okazał się wyrozumiały i otulił swoimi ramionami.
W nocy mój kot postanowił wymasować mi głowę i szyję. No czemu by nie, w zasadzie gdyby to była inna godzina poddała bym się temu zabiegowi bez większego sprzeciwu, ale 4 rano? To trzeba nie mieć serca...

Rano pobudka, śniadanko lekkie, mała czarna i wszystko gra. Maciek przyjechał po pakiet startowy i razem udaliśmy się na Zdrowie.
Tam szybka rozgrzewka i już nie mam siły …
Dzięki Maciek za rozgrzewkę , ja jakoś zawsze ją traktuję po macoszemu !
Do startu jakieś 10 minut.
Na ławce z dziewczynami spotykam Beatkę. Fajnie że przyjechała, miło zobaczyć kogoś , kto nie biegnie a przyjechał specjalnie by pokibicować Dzięki wielkie Beatko!
Na starcie baczność i odśpiewaliśmy hymn :) Super sprawa, szkoda tylko że nie wszyscy jakoś czuli ten klimat.
Odliczanie i start...
Biegniemy ….Biegnę jakoś ciasno, na tych alejkach... jak biegam po nich sama to jakieś szerokie mi się wydają dziś jakby węższe ?
Pierwsze kółeczko jakoś idzie, trochę gałęzi iści na trasie ale one tworzą klimat tego parku, uwielbiam go. Ten park zna mnie z każdej strony. Alejki znają rytm mojego truchtania.
To tu biegam, tu zostawiam swój odcisk stopy, za każdym razem jak wybiegam na trening...
Drugie kółeczko, i nagle okazuje się że moja łydka odmawia współpracy . Nie wiem co się stało ale nie mogę sobie z nią poradzić jest twarda i nie chce współpracować . Zatrzymuję się bo i tak nie mogę biec rozmasuję myślę i będzie dobrze. Nie wiem co to trochę jak skurcz trochę jak naciągnięcie nie mam pojęcia. Ustało nie do końca ale mogę biec, nadganiam stracony czas na tym kółeczku, ale co się dzieje znów, nie no to już za wiele, muszę pogadać ze swoją nogą . Zatrzymuję się po raz drugi.... znów puszcza .
Gdy po paru metrach znów mnie złapało podeszła do mnie Beatka i zaczęła ją masować , ale mówię jakoś dam radę . W głowie już zdążyła narodzić się myśl że chyba nie dam rady. Więc wmawiam sobie, że dam.
Biegnę dalej. Pięć postojów, jakaś masakra. Do mety dobiegam z bólem nogi , na szczęście, nie jest to ból przewlekły bo po 40 minutach w stu procentach odchodzi w zapomnienie. Przechodzi do historii tak jak nasz wspólny łódzki bieg :)
Ten bieg to super zabawa, pogoda nas nie oszczędzała padało, wiało... ale w miarę ciepło było.
Super! Polecam każdemu :)
Oczywiście mamy pudło : Pan Jagoda drugi najszybszy Łodzianin No i nowa koleżanka klubowa Katarzyna Wolska druga w generalnej i druga jako najszybsza Łodzianka.
Świetni kobiece, świetna atmosfera i zabawa. Szkoda, że klubowo się nie spotkaliśmy i żadnej fotki nie pstryknęliśmy.
No , a ja K/22 podobno ! Super :)
Wróciliśmy do domu na dobre ciasto z czekolada i gruszkami... mega mała czarną i wspomnienia z biegu :)
Do zobaczenia za rok :)



piątek, 6 listopada 2015

Mitologia w powieści

Właśnie skończyłam!
… „Erynie” Marka Krajewskiego.
Kolejny tytuł inspirowany mitologią grecką. Boginie Erynie to jedne z najstarszych bóstw panteonu greckiego.
Z mitu wynika, że zrodzone zostały z krwi Uranosa, spadłej na ziemię.
Te skrzydlate boginie miały za zadanie wysłuchanie skarg, wnoszonych przez śmiertelników - były uosobieniem wyrzutów sumienia.
Jaki związek mają greckie boginie zemsty i sumienia z kryminałem?
Lwów w 1939 roku, piękne miasto z wiszącym widmem wojny. W nim mieszka właśnie Edward Popielski. Filolog, matematyk i komisarz policji.
Popielski jest już zmęczony, chce zrezygnować z pracy i oddać się studiowaniu starożytnych filozofów. Jednak w tym przesiąkniętym złem mieście zostaje popełnione brutalne, wręcz bestialskie morderstwo, popełnione na małym dziecku.
Wszyscy uważają, że to zbrodnia rytualna.
Pojawiają się obawy o wybuch zamieszek na tle rasowym. Popielski nie chce prowadzić tej sprawy - unika jej.
Ale los chce inaczej.
Zbliżająca się wojna i strach paraliżują całe miasto. Jedynie świat przestępczy żyje swoim życiem. Nadal rządzi się starymi regułom - swoim kodeksem. Nikt nie chce pracować z komisarzem, nikt mu nie pomoże.
Gdy Popielski postanawia podjąć się trudu dochodzenia, odnajduje domniemanego mordercę i doprowadza do wymierzenia sprawiedliwości bez udziału sędziego. Jednak to nie przynosi ulgi zastraszonemu Lwowowi. Po kilku dniach morderca ujawnia się i krzywdzi kolejne dziecko.....
Powieść napisana w bardzo ciekawy sposób, w formie relacji, opowieści wnuka Popielskiego, który odkrywa swoje prawdziwe pochodzenie.
Język - jak zawsze u Krajewskiego - wyszukany, piękny i czysty. Pisząc czystą polszczyzną, nie stroni od trącania gwary, łacińskich sentencji czy wulgaryzmów. Opisy bardzo malownicze, trafiające do naszego umysłu, do naszej wyobraźni...



Co więc wspólnego mają Erynie z powieścią ? Otóż miasto przesiąknięte jest zemstą i wyrzutami sumienia. Sam Komisarz Popielski nie potrafi sobie wybaczyć swojej życiowej tragedii (ale to odkryjecie w trakcie lektury). Sam jest owładnięty zemstą i nawet po wojnie wymierza sprawiedliwość.
Jednym słowem Erynie królują w powieści - są jej mistrzowskim określeniem.
Polecam !