niedziela, 30 sierpnia 2015

Mistrzostwa.

Biegowa lekcja historii Łodzi czyli V Bieg Fabrykanta.
Ostatni weekend wakacji.
Na Księżym Młynie spotykają się wszyscy biegacze z Łodzi i okolic...
Każdy zapisuje się na bieg najszybciej jak może, gdyż miejsca rozchodzą się jak świeże, ciepłe bułeczki.
W tym roku świetna trasa i Mistrzostwa Polski Kobiet w biegu na 10 km. Tyle dobrego i zobowiązującego, że wydawałoby się, iż organizator powinien zrobić wszystko, by ten bieg był zorganizowany najlepiej, jak tylko można.
No ale tylko by nam się wydawało....
Pakiety można było odebrać dużo wcześniej i to akurat plus dla naszych organizatorów - sklep Trucht użyczył troszkę miejsca na swoim parkingu.
Sobota, dzień startu.
W zasadzie do godziny 15 to zwyczajny dzień.
W strefie zawodnika pojawiamy się właśnie koło piętnastej... tam już miejsce zaklepał Janusz.
Przy stawie rozłożyliśmy baner z logo naszego klubu i rozpoczął się rodzinny piknik ŁRT.
Postanowiłam poszukać szatni, aby móc się przebrać w odzież biegową... i tu pierwsza niespodzianka, która troszkę mnie zirytowała.

Otóż okazało się,że nie ma szatni.
Nie bardzo rozumiem – bieg, na którym są Mistrzostwa Polski w biegu na 10 km kobiet, na którym organizator nie przewidział przygotowania szatni, gdzie można się spokojnie przebrać. Wyobrażacie sobie taką sytuację na olimpiadzie... no ja jakoś nie bardzo.
Oczywiście warunki polowe to dla mnie nic strasznego, ale liczyłam faktycznie na coś więcej ze strony organizatora....
Nie ma szatni, jest opcja ,,plener” i trudno, jakoś poradziłyśmy sobie z dziewczynami.
Zaczęły pojawiać się znajome twarze, a nasza rodzinka biegowa zaczęła się powiększać.
W biurze zawodów spotkałyśmy Magdę Ziółek, odbierającą pakiet startowy.
W trojkę dotarłyśmy na miejsce pikniku, tam też zamieniłyśmy odzież miejską na sportową.

Pojawił się Mistrz Jagoda.
Dołączył Tomek z bratem i córką.
Grzesiek, Roman , Alek z Madzią dzieciakami i siostrą.
Mąż Magdy odnalazł nas, ale tylko dzięki temu, że dwa niesamowite jamniki doprowadziły go do nas :)

Po kilkunastu minutach rozmów postanowiłyśmy z Magdą odnaleźć toalety.
W miejscu gdzie w zeszłym roku stały w tym roku pusty plac... więc gdzie są ?
… może jakiś kierunkowskaz... nie... skąd...?
Przecież jeżeli chcesz iść do toalety, to w mózgu odpalasz GPS i on prowadzi cię na miejsce... szkoda że tak nie jest... ale organizator był innego zdania.
O siedemnastej start...
...parę minut przed biegiem rozgrzewka i zaproszenie skierowane do zawodników, by się ustawili w strefach czasowych.
Mam numerek zielony więc grzecznie udaję się do swojej strefy...
Tam, jak na każdym biegu, mix kolorów, ale tak już zawsze jest.


Stoję na miejscu, kryjąc się troszkę od słońca, nagle ktoś puka mnie w plecy, odwracam się, a tam jakiś spocony gość wylatuje z tekstem:
- Przepraszam panią, ja się trochę spóźniłem. Czy mogę jeszcze wejść?
W garści ściska kopertę z pakietem i pokonuje barierkę, skacząc przez nią.
Znajduje się w strefie zawodnika. Prosi by mu przypiąć numer startowy. Okazuje się, że jakimś cudem oderwał czipa od numeru, więc radzimy mu by schował czipa w kieszeń.
Mam nadzieję ,że gość został na mecie zidentyfikowany . Kopertę oddaje jakiejś pani...
Numer trzyma się na dwóch agrafkach i słyszymy komunikat i odliczanie.... START

Idziemy.
Pierwsze metry pokonujemy idąc.
Włączam zegarek chwilkę przed startem....
Pierwsze kilometry to pokonywanie przeciwników, wymijanie ich...szkoda ,że nie wszyscy są w stanie zbiec na chwilkę i zrobić miejsce.....
Biegnę sama, nie mam nikogo, jestem ja i mój zegarek...
Pierwsze kilometry są ciężkie, tak mam zawsze, rozgrzewam się ….
Mijamy beczki Grohmana... biegniemy obok parku i Palmiarni, ale nie tak jak w zeszłym roku .

Ta trasa zostawia z boku Palmiarnię i park. Nie pozwala nam cieszyć się szumem drzew i śpiewem ptaków. Za to pozwala na stopach odczuć kocie łby koło Muzeum Kinematografii.
Tu troszkę z górki, by za zakrętem pokonać dość stromy podbieg.
Przed zakrętem Bartek krzyczy.. i moje zdziwienie... on nie biegnie ???
Ale to chwilowe, znów wracam do mojego zegarka, i znów jest pod górkę, przez głowę przebiega mi myśl: - Jak w środę biegłam tędy, to tych górek tyle nie było... a może były, tylko jakoś tak wolniej biegliśmy …
No jest pięć kilometrów, połówka, jeszcze tylko kawałek . Dobiegam do punktu z wodą, wolontariusze na nim są tak dobrze ,,zorganizowani”, że zatrzymuję się, by zabrać dwa, wypełnione nawet nie do połowy, kubeczki z wodą .
Jeden wylewam sobie na kark, drugi wypijam.
Biegnę dalej...
Dobiegam do parku. Tu mijam Janusza, który mówi, że walczy z kolką.
Muzeum Włókiennictwa, Skansen i slalom pomiędzy gośćmi weselnymi.
Katedra...
Edyta z Kamilem podają mi wodę, na szczęście odkręconą!
Niniejszym ratują mi życie !
Zostały mi dwa kilometry. Biegnę pod górę, spoglądam na zegarek i widzę że złamanie 49 minut jest możliwe, będzie lepiej niż w zeszłym roku ! Wpadam na strefę, za zakrętem widzę metę … Mijam metę jak na zegarze jest 48:58 !
Woooow!
Jest na sto procent czas lepszy, niż w zeszłym roku :)
Po biegu otrzymuję medal i melduje się w klubowym obozie, coby moje dziecko się nie martwiło. Wracam na metę, by poczekać na Maćka i Sylwię.
Tam dopada mnie Beatka :) i spotykam Maćka, który zmordowany, ale szczęśliwy odmeldowuje się na mecie.
Wszyscy zawodnicy zbierają się w klubowym obozie i rozpoczynamy świętowanie :)
Piknik czas zacząć! Jest ciasto, arbuz, ,,zupa z ryżem” i sokiem limonkowym, a jak ktoś woli to kokosowym.
Jest radość i zadowolenie.
Jako drużyna zajmujemy drugie miejsce, a Magda Ziółek jest III w K30.
Natomiast MISTRZ PAN JAGODA jest trzeci jako najszybszy Łodzianin !
Bieg ogólnie, jak co roku, super... malownicza trasa, pokazująca ukryte piękno Łodzi, naszego starego pięknego miasta... szkoda, że te kilka drobiazgów zepsuło 100% zadowolenie.
Ale na tym biegu to już tradycja - zawsze coś musi być nie tak, jak powinno.
Jednym słowem bieg jako impreza cudowny, organizatorzy natomiast dali ciała jak co roku - szkoda, bo impreza o takiej klasie do czegoś zobowiązuje :)
Nie tylko do zainkasowania wpisowego na bieg :)
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do uświetnienia tego biegu i świętowania w super rodzinnej klubowej atmosferze 18 urodzin SYLWII.
Dzięki, już nie mogę się doczekać kolejnego biegu :)
Bo dla tej atmosfery warto z wami być :)
Maciek, mój mężu gratuluję życiówki i takiego wielkiego postępu :)
Sylwia jestem z ciebie dumna, po nieprzespanej nocy i zabawie w klubie na 18 urodziny dałaś radę :)
Kamilka specjalne podziękowania dla ciebie za cierpliwość i pilnowanie naszego dobytku, kiedy my biegaliśmy ;)







niedziela, 16 sierpnia 2015

Wycieczka do kina

„Taśmy Watykanu” - tytuł dość interesujący i nie będę tu ukrywać, że to właśnie tytuł i plakat filmu zwrócił moją uwagę.
Reżyser Mark Neveldine stworzył obraz, którego długo nie zapomnimy.
To nie jest zwykły obraz o odprawianiu egzorcyzmów, to coś więcej.
To opowieść o dziewczynie, opętanej przez demona, opowieść o nieomylnym kościele... O tym, że skostniała struktura kościoła może się mylić i o tym, że od wieków w naszym kościele nic się nie zmieniło.
Nadal tajemnice, tajne stowarzyszenie i ukrywanie prawdy. Postawienie na swoim, nawet jeżeli ma to kosztować życie innych ludzi. Film pokazuje,że niestety, takie podejście może przynieść inny od zamierzonego efekt. Ten film nie kończy się happy endem.
Ale od początku...
Angela Holme jest zwyczajną dziewczyną, mieszkającą ze swoim chłopakiem.
Jest też opętana przez demona, który sprowadza cierpienie i śmierć na innych.
Duchowni z Watykanu po obejrzeniu taśm ze szpitala, w którym znajduje się Angela, postanawiają wysyłać egzorcystów, by pomogli dziewczynie.
Film nakręcony z wielkim wyczuciem, działający na wyobrażanie, budujący napięcie.
Pokazujący dramat dziewczyny opętanej, ale nie pomijający dramatu rodziny i bliskich.
Osobiście polecam film, i choć zaliczany jest do horroru, to aż tak chyba się nie bałam, jednak zaskakują niektóre sceny, a rozwój wypadków jest czasem mocno zaskakujący.
Punkt kulminacyjny jest nieprzewidywalny, dzięki czemu ogląda się film z pełną uwagą do końca.
Bardzo dobra rola Olivii Taylor Dudley jako Angeli.
Jej perfekcyjna gra i umiejętność wcielenia się w postać powodują ,że film jest wręcz autentyczny. Mamy wrażenie,że oglądamy prawdziwą historię. Świetna postać ojca Lozano, którą stworzył Michael Peña.
Jednym słowem polecam film, dla mnie wart poświecenia mu uwagi. 


sobota, 8 sierpnia 2015

Patrz sercem.....

,,Mały książę" to książka, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Pokazała, że można być dorosłym, ale z odrobiną dziecka w sercu. Pokazał, że dziecko inaczej widzi świat, widzi więcej , ma większą wyobraźnię, a przede wszystkim widzi sercem.
Gdy dowiedziałam się, że w kinach pojawił się film "Mały książę", postanowiłam wybrać się na niego wraz z moimi dziećmi. Przyznam, że plan, który sobie wymyśliłyśmy, był „świetny”.
Ale niestety, nie wzięłyśmy pod rozwagę jednego małego, aczkolwiek bardzo ważnego aspektu. Premiera filmu przewidziana była na piątek, a my wybierałyśmy się do kina w środę. Jakieś dwa dni przed premierą.
Więc skoro miałyśmy iść do kina, to plan wcieliłyśmy w życie.
Poszłyśmy w środę, o 13 miał być seans filmu o robotach.
Stanęłyśmy w kolejce, patrzymy na tablice z seansami i widzimy:
12:20 ,,Mały książę”.
Patrzę i nie wierzę , pytam panią w kasie, czy ma jeszcze miejsca na film. Pani stuka nerwowo w klawiaturkę i mówi: - Tak, w dwunastym rzędzie . Szybko pytam: - To dość wysoko, prawda?
- Tak. - odpowiada pani w kasie, a ja bez zastanowienia mówię:- Biorę.
Do seansu zostało pięć minut. O... ja niedobra matka... nie dałam kupić coli, popcornu, szybko szybko na salę. Znalazłyśmy miejsce, zasiadłyśmy i czekamy. Światła lekko przygasły reklamy i jest.
Nasz film....
Początek jak w książce - rysunek, który przypomina kapelusz... No oczywiście dorosłym, bo dziecko widzi węża, który zjadł słonia...
Fabuła książki połączona z czasami współczesnymi, matka pracująca w korporacji robiąca karierę, planująca życie swojej córce.
Pokazująca jej wartości materialne. Ważne jest to co mamy. Każdym środkiem osiągnięte.
Nie zdałaś egzaminu do szkoły?
Nie szkodzi, zmienimy adres zameldowania, by szkoła stała się rejonową.
Nie masz wakacji, nie pograsz w piłkę , nie spotkasz przyjaciół, bo ich nie masz. Książki i jeszcze raz książki - musisz być najlepsza.
Teoretycznie w byciu najlepszym nie ma nic złego. Tylko dziecko musi być dzieckiem, musi mieć czas na chwile zapomnienia. Na grę w piłkę i inne sprawy, które nam, dorosłym, czasem trudno pojąć.
Ale wracając do naszego filmu... Dziewczyny wprowadzają się do nowego ślicznego domku, obok ich wychuchanego domu stoi dom, jak z kart książki z bajkami. Ma balkon, jest kolorowy, zupełnie inny niż wszystkie domy stojące na tej ulicy. Mieszka tam dziadek, który swoją znajomość z nowymi sąsiadami zaczyna dość niefortunnie, ale tego wam nie zdradzę ... musicie sami to zobaczyć.
Nie zdradzę wam też fabuły filmu, choć w dobrym tonie jest opisać treść, fabułę .. ja tego nie zrobię.
To idealne odniesienie wszystkiego, co piękne, w książce, będącej kanwą filmu, do czasów dzisiejszych. Umieszczenie małego księcia w świecie korporacji, wyścigu szczurów...
Pokazanie, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu... trzeba patrzeć sercem.
Film jak książka, wzrusza, porusza wartości , o których czasem zapominamy. Uczy nas, jak ważne jest patrzenie sercem, rozumienie potrzeb innych ludzi.
Jak ważne jest posiadanie przyjaciela, który zawsze o nas myśli...
Bo każdy musi mieć swojego lisa...
Jednym słowem polecam film, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, tak jak książka. Moim zdaniem ma wiele wspólnego z małym księciem...
To jest ,,Mały książę”, ale dziś - tu i teraz....