Dziś
trzeci raz stanęliśmy na starcie w Justynowie...
Dotarliśmy
tam w mega towarzystwie - zawiozła nas Emilka z Błażejem...
Podróż
rozpoczęła się w atmosferze napięcia.
Wsiedliśmy
do samochodu i zatrzymaliśmy się na stacji.
W
tym czasie zadzwoniła do mnie nasza córka z informacją, że w
zasadzie mogłaby z nami jechać, a teraz będzie siedzieć sama w
domu …
Więc
Emilka potrzebowała niewiele czasu na decyzję i po chwili
usłyszeliśmy: - Niech się zbiera, wrócimy po nią.
Szybka
wymiana zdań przez telefon, samochód zatankowany, a my wracamy.
Jesteśmy
na miejscu, a właściwie na nowo w domu, gratulujemy Kamili
zdecydowania i szybkiego, trafnego podejmowania decyzji. Upychamy ją
w samochodzie i jedziemy.
Na
ulicach jest tyle samochodów, jak by nagle wszyscy ruszyli do pracy
albo gdzieś rozdawali coś za darmo.
Jedziemy
przez Łódź i
korek... wyjechaliśmy z Łodzi - korek...
Nie
do wiary.
Dojechaliśmy
na miejsce, poszliśmy odebrać pakiety startowe dla Emilki i
Błażeja.
My
swoje odebraliśmy w Truchcie troszkę wcześniej.
Maciek
spotkał jakiegoś kolegę, z którym jeździł kiedyś do Włoch.
Okazało
się że kolega też będzie biegł .
Dotarliśmy
na stadion. Tu na samym wejściu spotkaliśmy prezesa. Później
Mariusza z synem.
Z
czasem przybywało ludzi … Pojawiła się Monika Strobin, Pan
Jagoda, Mateusz, który był zajączkiem na godzinkę :)
Siedzieliśmy
sobie na stadionie i rozmawialiśmy, w tle rozgrzewka, muzyka.
Idziemy
na start.
Ustawiamy
się z Moniką na 50 minut, ruszamy...
Biegniemy
w zasadzie od samego początku osobno, a baloniki mi gdzieś
zniknęły.
Trasa
tego biegu jest dość trudna, kilka podbiegów, piach...
Jednym
słowem - to nie jest łatwa trasa, ale bardzo przyjemna.
Biegnę
sobie bez przygód i tak myślę, że chyba w tym sezonie to przygód
mi wystarczy...
Na
siódmym kilometrze zabolało kolano, zwolniłam na chwilkę, ale
przestało boleć. Lecimy dalej...
Na
dziesiątym kilometrze Jagoda nas dopingował:
-
Podnieś kolana wyżej...
Nie
umiem jeszcze biegać z kolanami wysoko... ale kiedyś się nauczę
:)
Na
mecie zameldowałam się z czasem 48:30, choć w nadesłanej mi
wiadomości podany był czas 48:48 - też ładny :)
Lepiej
niż w zeszłym roku o ponad minutę.
Byłam
zadowolona z siebie, noga nie odmówiła współpracy, trasa
przyjemna - przez las - jednym słowem piękna sobota.
Nawet
na pogodę nie można było za bardzo narzekać, choć jak dla mnie
po biegu mogło by być cieplej.
Gdy
wszyscy zameldowali się na mecie, udaliśmy się na piknik, który
jak co roku odbywał się na murawie stadionu.
Flaga,
Czesio i ludzie z uśmiechami na twarzach to super widok:)
Każdy
zadowolony, z kiełbasą z grilla i chlebem - tradycyjną potrawą
biegu Dycha Justynów- Janówka. W tym roku były nawet potrawy dla
wegan.
Kama
wciągnęła jabłecznik.
Ta
impreza to przede wszystkim my - biegacze, więc mówię z tego
miejsca: - Fajnie mieć tylu znajomych, z którymi można spotkać
się w pięknych okolicznościach przyrody i jeszcze rywalizować w
zdrowej, sportowej atmosferze.
Super
impreza i zabawa.
Dziękuję
wszystkim, którzy biegli dziś, kibicowali i pilnowali naszego
dobytku. Serdeczne dzięki dla Kamilki - dzielnie trzymała straż
przy torbach, kluczykach od samochodu i telefonach :)
Do
zobaczenia za rok !