niedziela, 26 lutego 2017

Biegamy

Biegowy weekend rozpoczął V Bieg Powstańca w Dobrej koło Strykowa.
Tu po raz drugi miałam zmierzyć się z tym dystansem na trasie górek...
W tym roku pogoda nie była dla nas tak łaskawa, jak w poprzednim.
Dzień przed biegiem spadł śnieg i wiał silny wiatr... temperatura też nas nie rozpieszczała, a w nocy na chodnikach było fajne lodowisko....

Na miejsce biegu udaliśmy się z Emilką i Błażejem...
Emilki Pimpek zawiózł naszą ekipę na miejsce.
Tam odebraliśmy pakiety startowe. Do startu jeszcze nam trochę zostało, przemieszczaliśmy się po terenie, spotykając znajomych i przybijając piątki.
Atmosfera w Dobrej, panująca w czasie biegu, jest niesamowita.
Do startu zostało trzydzieści minut, poszłam sobie pobiegać, rozgrzać się... i zobaczyć troszkę, jak wygląda trasa.
Nie będę ukrywać - trasa pokryta śniegiem, błotem i resztkami błota nie zachęcała do biegania.

W okolicy startu zebrał się nasz klub i pstryknęliśmy sobie fotki. Tak profilaktycznie w tle stał ambulans, oby w czasie biegu nie był nam potrzebny.

O 14:00 wystartowaliśmy... tak gadaliśmy na starcie - zero skupienia startowego :), że nie usłyszałam, że już lecimy... Początek asfaltowy, ale pod górkę.
Później też pod górkę, ale już po błocie... śniegu, lodzie i wodzie, Po prostu wszystko, co można było znaleźć na podłożu, po którym biegliśmy, tam znaleźliśmy.
Nie wiem kiedy pokonałam tą trasę - w zasadzie jakoś tak szybko poszło, ale to dzięki temu, że w czasie biegu stosowaliśmy okłady błotne na stopy i krioterapię.
Jednym słowem - Spa dla stóp biegaczy.
No powiedzcie sami - czego nam podczas 10 km biegu było więcej potrzeba?

Gdy tak zmagałam się z trasą, wiatrem i błotem, nagle zobaczyłam kościół, a to znaczyło, że właśnie kończę bieg.
Trasa tego biegu jest tak malownicza, że na dobrą sprawę żal jej nie podziwiać i szkoda wbiegać na metę.
Na mecie oczywiście medal pamiątkowy... i mój powrót na trasę .
Obiecałam, to wracam....
Namierzyłam Emilkę na 9. km, do mety został nam kilometr z górki, razem raźniej... wbiegamy na metę w świetle fleszy... ale miałyśmy finisz!
Na mecie dzielnie czekali na nas Maciek, Błażej, Michał i Paweł... ale komitet powitalny:)

Zdaliśmy czipy i poszliśmy na gorącą herbatę z sokiem z malin i miskę żurku …
Najlepszego żurku po biegu - tak mówili panowie.
Ceremonia wręczenia nagród i oczywiście na podium, jako druga pani - Agata Matejczuk - Brawo i gratulacje !
A my jako klub pokonaliśmy 10 kilometrową trasę w składzie: Emilka, Błażej, Sylwia, Ilonka, która była zrozpaczona brakiem koszulki, Michał, Sebastian, Maciej, Paweł i ja.

Wróciliśmy do domu zregenerować siły, by w niedzielę stanąć na starcie V. Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych „Tropem Wilczym’’.
Tym razem na bieg postanowiliśmy przemieścić się biegnąc... na miejsce dotarliśmy bez problemów.
Sprawnie działające biuro zawodów szybko wydało nam numery startowe. Dziś pobiegnę z numerkiem 446 !
Do startu zostało jeszcze 50 minut.
W biurze zawodów namierza nas Ania z koleżanką.
Ja idę sobie jeszcze przed biegiem pobiegać, Maciek zostaje z Anią.
Po 45 minutach wracam z bieżni i spotykam kolejnych klubowiczów... Jest Michał, który wczoraj z nami biegł Dobrą, jest Gabrysia i Rafał ze swoją wspaniałą żona Dorotą... Pojawił się również Zbyszek... jak zawsze ŁRT widać z daleka, a Doktorek chętnie pstryka nam fotki...

Do biegu została chwilka, pada hasło odśpiewania hymnu. Większość z nas staje na baczność i zaczyna śpiewać, ale są tacy, co nie wiedzą, że hymn to symbol przynależności do narodu polskiego, że należy się szacunek i powaga w czasie gdy jest śpiewany..
No cóż – szkoda, że niektórzy nie czują się Polakami, ale na bieg typowo patriotyczny przybyli i pobiegną ….
Zastanawia mnie tylko, po co???
Skoro stosunek do wszystkiego, co polskie wyrazili brakiem szacunku dla hymnu!

Po odśpiewaniu naszej pieśni narodowej ruszyliśmy zmagać się z 5 kilometrową trasą.
Pierwszy kilometr to błoto i woda... super kawałek, ale reszta to asfalt i tartan …
Dziś założenie było treningowe, ale i tak poszło za szybko.
Miało być na 5:30, a poszło trochę szybciej. Mam nadzieję, że Mariusz przymknie na to oko … :)
Po pokonaniu całej trasy poszliśmy na wojskowa grochówkę … Trasa po parku, który znam jak własną kieszeń, przyniosła wiele radości, choć życiówki nie było :)
Nie zawsze musi być.

Za to była świetna zabawa i super atmosfera.
Na ratunek spragnionym biegaczom przyszła wspaniała Dorotka, która zakupiła wodę w automacie i częstowała wszystkich, bo jakoś nikt z organizatorów nie wpadł na to, że na biegu o dystansie pięciu kilometrów może ktoś jej potrzebować :)
Pragnienie ugaszone, każdy z nas zadowolony.
Padło kilka życiówek i wszystkim tym, którzy ją dziś wykręcili, serdecznie gratuluję :)

Bieg jeden i drugi zorganizowane na 6. !
Dziękuję organizatorom i wszystkim biegającym kolegom i koleżankom :)
To był udany weekend :)
Do zobaczenia na ścieżkach !

poniedziałek, 6 lutego 2017

Jaką cenę jesteś w stanie zapłacic za marzenia.

Te książkę dostałam do przeczytania od Justynki w pracy... Jej nie bardzo się podobała, więc widząc że to King szybciutko ją przygarnęłam.
Sklepik z marzeniami, znając styl tego autora tytuł obiecywał wiele....

W małym miasteczku pojawia się tajemniczy przybysz z Europy, Leland Gaunt, otwiera sklepik, w którym można kupić wszystko, o czym się marzy za bardzo przystępną cenę.
Zakupy w małym sklepiku w Castle Rock okazują się niezwykłymi zakupami. Ceną za zrealizowane marzenia nie są tylko pieniądze - ceną są też pozornie niewinne fligle, które trzeba spłatać współobywatelom.
Szybko się okazuje, że sklepik zyskuje popularność, a jego właściciel uznanie w oczach mieszkańców Castele Rock.
Po czasie okazuje się, że żaden członek społeczności nie potrafi uwolnić się od obsesyjnego myślenia o utracie swojego wymarzonego przedmiotu.
Każdy obsesyjnie go strzeże.
Jedyna osobą, która staje się nie podatna na magię sklepiku i której unika tajemniczy sklepikarz, jest miejscowy szeryf - Pangborn.
To on będzie próbował przeciwstawić się Panu Gauntowi, jak mówią o nim bohaterowie książki.
Nieoczekiwane sploty wydarzeń doprowadzają do wielu tragedii w ów spokojnym jak do tej pory miasteczku. Okazuje się, że tajemniczy sprzedawca w zamian za spełnienie marzeń zniewala dusze swoich klientów.
Czy uda się odnieść zwycięstwo nad czarną magią ?
Czy szeryf który ma obsesyjne pragnienie poznać okoliczności śmierci swojej żony i syna dostanie to, o czym skrycie marzy i za jaką cenę … No i oczywiście czy pokona czarny charakter...


Jak zawsze u Kinga majstersztyk !
Napięcie budowane tak, że do końca zastanawiasz się, co dalej....Język przystępny, choć u naszego tajemniczego sklepikarza dość wyszukany... Co u Kinga kocham najbardziej, to jego głębokie i bogate portrety psychologiczne bohaterów. On jako jeden z niewielu nie boi pisać się o tym, kim naprawdę jesteśmy, o najczarniejszych zakamarkach naszego jestestwa....
Dla mnie jest mistrzem w tej dziedzinie..., dzięki temu jego powieści nie są łatwe w odbiorze, ani przyjemne... czyta się je dość trudno i trzeba się mocno czasem skupić, ale jeżeli już to uczynisz, czeka cię ogromna uczta … niebywała, intelektualna ze Stevenem Kingiem w roli głównej...

Polecam, choć to nie lektura na poprawę humoru, raczej do głębokiej analizy.. czy nasze marzenia są warte tej ceny, jaką jesteśmy w stanie za nie zapłacić ?




niedziela, 5 lutego 2017

Kręgle

Moja przygoda z tą dyscypliną sportu rozpoczęła się, gdy miałam cztery latka.
Wtedy to dostałam od cioci albo kogoś z rodziny dziewięć kolorowych (czerwonych, zielonych i żółtych) kręgli i dwie kule - piłki.
Moja przygoda rozpoczęła się na trawiastym podwórku, na którym z wielką pasją rozstawiałam te plastikowe kręgle i uderzałam w nie, jak granatem, czerwonymi piłeczkami.
Oczywiście nie miało to nic w spólnego z tradycyjną grą w kręgle, ale w tamtym czasie to nie miało znaczenia.
Wczoraj okazało się, że stanęłam przed kolejnym wyzwaniem. Moje doświadczenia z podwórka po trzydziestu sześciu latach mam przenieść na prawdziwą kręgielnię, taką jak oglądałam na filmach...
Nie wierzę…

No ale stało się - pojechaliśmy do „Sukcesji”.
Tam ma swoją siedzibę kręgielnia o nazwie Sky Bowling.
Muszę przyznać, że dotarcie do niej to już było wyzwanie. Gdy już udało nam się osiągnąć szczyt „Sukcesji”, miły pan w i pani zarejestrowali nas i wydali nam buty... oj jakieś inne... nie biegowe... ale gustowne.
A teraz poważnie, profesjonalna obsługa naprawdę, buciki pierwsza klasa, nowiutkie czyste, przy kliencie jeszcze odkażane.
Piątka za profesjonalizm.


Mieliśmy zarezerwowany tor 16...
Pierwszy raz na kręglach... dla mnie wszystko nowe...
Jak rzucać kulą, wiedziałam tylko z filmów...
Czas zacząć zabawę. Na początek dzieci tłumaczyły, jak się gra. Wprowadziliśmy zawodników do systemu i grę czas zacząć!!!
JUPI!!!

Pierwsza Kamilka - jak ona daje radę...?
Teraz moja kolej - oczywiście wykonuję rzut kulą i nie... nie trafiam nią w tor, tylko ucieka mi do tyłu.
Łapię ją i próbuję rzucić a w zasadzie poturlać normalnie. Nawet się udało i zbiłam kilka kręgli.
W ciągu dwóch godzin były trzy gry, mnóstwo emocji i troszkę rywalizacji....
Muszę powiedzieć, że nowe doświadczenie - gra w kręgle bardzo mi się spodobała.

Nie będę zapewne w niej mistrzem ani nie będę grać codziennie, ale chętnie się pojawię raz, może dwa razy w miesiącu na takiej kręgielni i rozegram grę w doborowym towarzystwie.
Choć nie wygrywam i nie jestem naj, to moje zadowolenie w dniu wczorajszym i zabawa były mega odjechane...


Serdecznie dziękuję mojemu Maćkowi,że wpadł na taki pomysł byśmy wylądowali na szczycie „Sukcesji” w SkyBowling i tak dobrze się bawili.
Dziękuję też samej kręgielni SkyBowling za super atmosferę, profesjonalne podejście do graczy i uśmiechnięte twarze.
Bardzo dziękuje za tak odjechany wieczór :)