Tak
na spontanie, podróż na rowerach ….Tylko gdzie..?
Sprawę
rozwiązał nasz kolega Błażej...mówiąc któregoś dnia, że gra
koncert w Tumie...
Na
początku pomysł rodził się na jakiś wolny weekend, ale że
koncert miał być w niedzielę, którą pracuję, postanowiliśmy
pojechać tam pociągiem...
Razem
z nami miała pojechać moja koleżanka z pracy - Aneta.
Gdy
nadeszła niedziela, mieliśmy wszystko zaplanowane...
Maciek
przyjechał do nas do pracy, szybką decyzją, podjętą wspólnie,
padło na jazdę rowerem - nie pociągiem...
Ruszyliśmy
w drogę ...Maciek na czele!
Droga
wiodła pod górę... cały czas pod górę...
Ale
nasza droga nie była tak ekscytująca, jak przygoda Maćka z
pedałami....
Gdy
Maciek miał jechać do nas, okazało się, że od jego roweru odpadł
jeden pedał....
Pytanie
- gdzie ja znajdę pedał???
Jest
rower w piwnicy, może będzie pasował....
Pedał
pasował i został zamontowany. Zwycięstwo!!!
A
wszystkiemu winne rowerowe pedały! :)
Wracając
do naszej podróży... pod górę, pod górę....i znów pod górę....
góra …
Dojechaliśmy
do Zgierza ...znów pod górę... Ozorków, nadal pod górę....
I
po kolejnych czternastu kilometrach powitała nas Łęczyca!
Jest!
Dojechaliśmy !!!
Byliśmy
z siebie dumni. Muszę powiedzieć, że to pierwszy taki dystans na
rowerze, jaki przejechałam za jednym razem...
W
Łęczycy udaliśmy się na zamek, tam miała czekać na nas nagroda
- pyszna kawa i pizza..ale niestety rozczarowaliśmy się. W zamkowej
prochowni nie było już pizzy.
Maciek
i Aneta weszli na wieżę i podziwiali panoramę Łęczycy, ja
pilnowałam rowerów, bo wycieczka na wieżę mnie nie pociągała.
Dowiedzieliśmy
się, gdzie można zjeść pizzę i tam się udaliśmy. Gdy pizzeria
została zlokalizowana, a my zaparkowaliśmy nasze jednoślady i
znaleźliśmy stolik, pojawił się dylemat czy jedna pizza to nie
mało.
W
końcu zadecydowaliśmy, że zamawiamy jedną, najwyżej domówimy...
Nasze
zdziwienie, gdy przyniesiono nam zamówienie, było wielkie jak ta
pizza.
Gigantyczny
placek wylądował na naszym stole, a nasze wątpliwości
odleciały....
Jedna
wystarczy!!!!
Po
dobrym posiłku ruszyliśmy w drogę.
Anetka
wróciła na dworzec, by dojechać do Łodzi, a my w drogę do Tumu!
Naprzód
przygodo!!!
Po
drodze do naszego miejsca przeznaczenia usytuowany jest piękny
niewielki skansen Łęczycki, a w miejscu docelowym osiemnastowieczny
drewniany kościół i kolegiata z XII wieku.
Pod
kolegiatą spotkaliśmy Błażeja - pana od nagłaśniania:)
Pokazał
nam, gdzie możemy chwilkę posiedzieć, a następnie zabrał nas do
środka.
Kolegiata
w środku urzeka pięknem, surowe ściany, malowidła, piękny stary
murowany ołtarz.... czuć tam historię...
Szkoda,
że współcześnie ołtarz został przeniesiony na przeciwną stronę
…
Wnętrze
robi wrażenie...
Rozpoczął
się koncert...
Koncert
ujmujący, bardzo uduchowiony...
Szkoda,
że nie do końca był to koncert chóru gospel...
Myślę,
że przedstawiałby większą wartość estetyczną, gdyby śpiewał
sam...
Impreza
muzyczna, pięknie zorganizowana, w miejscu znającym historię
lepiej niż profesorowie na Akademii Krakowskiej...
Gdy
koncert dobiegł końca, pożegnaliśmy Błażeja i piękną
kolegiatę, wsiedliśmy na rowery i dojechaliśmy na dworzec :)
Tu
pociąg zabrał nas do Łodzi:)
W
naszym mieście udaliśmy się na zasłużone lody i do domu.
Pierwsza
taka wycieczka :) i odjechana na maxa!!!
Dziękuję
Aneta i Maciej za wspólnie spędzony czas i wspólne trudy podróży
:) BYŁO SUPER!