czwartek, 28 stycznia 2016

Homo homini lupus

Czytając „Jądro ciemności '' Conrada wydawało się, że takie okrucieństwo jest niemożliwe. Człowiek, który dla własnego ego, dla własnego zysku, potrafi mordować i czerpać z tego satysfakcję … Straszne.
Po przyswojeniu treści książki długo nie mogłam dojśc do siebie, później trafiłam na kolejną lekturę tego typu pod tytułem „Marzenie celta”.

I teraz trafiam kolejny raz na książkę, opisującą takie samo zachowanie...
Darłowo - miasteczko ciche, spokojne, które po odzyskaniu niepodległości przez naszą ojczyznę staje się prywatnym folwarkiem dwóch sadystów: sowieckiego dowódcy i Ubeka.
Rywalizacja o pozycje, o pieniądze i władzę ...
….
Jest rok 1948, Darłowo.
To ciche spokojne, nadmorskie miasteczko paraliżuje wiadomość o gwałtach i pogryzionych ofiarach.

Popielski, były lwowski komisarz, po ucieczce z Wrocławia ukrywa się w mieście rządzonym przez czerwonoarmistów i agentów UB.
Nikt z wyjątkiem jego i pewnego księdza nie zna jego przeszłości.
Nikt nie podejrzewa, kim w przeszłości był nauczyciel matematyki i łaciny, wykładający w miejscowej szkole.
Kiedy zaczynają ginąć kobiety, ktoś musi znaleźć gwałciciela i mordercę.
W Popielskim odżywają wspomnienia i zaczyna prowadzić tajne śledztwo.
Nie wie, że zwieńczeniem jego ciężkiej pracy będzie piekło, do którego trafi.

Krajewski daje swojej powieści nowy wymiar: przeplatające się dwa czasy akcji, dwóch głównych bohaterów. Jeden to stary dobry znajomy Łysy – oficer - detektyw, drugi to jego syn, szukający prawdy o ojcu.
Szukający prawdy o jego życiu i...Tu proponuję poczytać :)
Myslałam, że Krajewski już mnie nie zaskoczy, a jednak ….
Akcja „Areny szczurów”, bo taki tytuł nosi książka, o której teraz czytasz, rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: współcześnie oraz w 1948 r.
Język powieści jak zawsze nie zawodzi.
Piękna polszczyzna, z łacińskimi cytatami. Akcja trzymajaca w napięciu....
Arena szczurów- świetny tytuł dla piekła … Jak powiedziała kiedyś Zofia Nałkowska „Ludzie ludziom zgotowali ten los”
Straszne słowa, ale jakże pięknie oddają piekło, w jakim Popielski zamieszkał.
Polecam !!!
Dziękuję bardzo Maciej Jagusiak :)
Dzieki Tobie poznałam Łysego i choć na początku ten człowiek mnie irytował, z każdą książką dawał poznać się bliżej i kradł po kawałku moje sece :)

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Nie pudło, a satysfakcja.

Długo w mojej głowie powstawał ten tekst, a jeszcze dłużej zastanawiałam się, czy powinien ujrzeć światło dzienne...
Gdy zaczynałam swoją przygodę z bieganiem, a było to kilka lat temu...
Raptem trzy :)
Nie wiedziałam wtedy, że czasem ten amatorski sport kryje pod otoczką uśmiechów, przyjażni, zazdrość, chorą rywalizację.
Wydawało mi się, że świat biegaczy jest wolny od takich niskich uczuć :)
Po kilku miesiącach biegania okazało się, że niestety nie.

Biegacze to jedna z liczniejszych w tej chwili grup, uprawiających sport amatorsko, a niektórzy nawet traktują to jak by byli etatowymi sportowcami :(
...ale każdy ma prawo żyć, jak chce - nie o tym chcę pisać.
Obserwując nasze środowisko zauważa się coraz częściej niepohamowane parcie na wynik - za wszelką cenę. Ja nie mówię tu o tych wszystkich moich kolegach i koleżankach, którzy ciężko pracują na swój wynik, nie.... oni faktycznie wybiegają swoje wyniki.
Mówię o nieuczciwości o stosowaniu chwytów, które są niesportowe.
Bieganie przestaje być fair play... Nie ma miejsca dla uczciwosci.

Dlaczego tak się dzieje??
Chyba dlatego, że chcemy osiągać wszystko szybko... jesteśmy coraz mniej cierpliwi.
Z jednej strony staramy się pokazać, jacy jesteśmy zaangażowani w uprawianie sportu, ale z drugiej strony, jak już mamy dać więcej od siebie i trochę poczekać na rezultat, to już nie chcemy.
Już teraz!
Natychmiast!
Motto wielu biegaczy...

Może trochę pokory?
Wszystko ma swoje miejsce, czas i przebieg …
Nawet życie człowieka zaczyna się od narodzin, zaczynamy chodzić, a dopiero później biegać …
nawet przygotowanie posiłku ma swój przebieg - tego nie przeskoczymy.
Jeżeli komuś wydaje się, że jest w stanie obejść któryś z etapów, to mówię mu z tego miejsca - zapłaci za to wcześniej czy później...
Kochani! Nie jest ważne, jak wysoko znajdujesz się w klasyfikacji, który jesteś na mecie.
Ważne jest to, jak do tego dochodzisz.
Ważne jest, by być wobec swoich rywali i siebie w porządku. Wiedzieć, że pot wylany na treningu przyniósł efekt.
Nie leki, nie kolega, który biegnie z twoim numerkiem dla wyniku....
Ważne jest to, ile ty, dokładnie TY, dałeś z siebie.
Możesz przesunąć się w klasyfikacji o dwa miejsca, ale wiedząć, że to twoja ciężka praca cię tam pchnęła, będzie to o wiele bardziej wartościowe osiągnięcie, niż jeśli przesuniesz się w niej o dziesięć, ale nie za swoim udziałem.

Nie wiem, czym kierują się biegający, którzy biegną tylko na pokaz.
Przepraszam - nie nazwę ich biegaczami, bo to określenie przeznaczone jest dla tych, którzy do sportu podchodzą z uczciwoscią, by przezwyciężać swoej słabości.
By pracować nad swoim ciałem i charakterem.
Chciałabym, aby moje wyobrażenie o bieganiu i biegaczach z początków mojej przygody biegowej mogło jak najszybciej wrócić do punktu wyjścia... Radości z biegania i zdrowej rywalizacji.

Nie chcę, byście odebrali ten tekst jak atak na biegających...
Chcę, abyście zwrócili uwagę w swoim otoczeniu na ludzi, którzy biegają.
By pokazywać, jak fajnie jest wygrać, ale wygrać uczciwie, bez chemii i oszustwa :) tak jak należy. By dumnie móc powiedzieć: - Biegam i jestem dumny z moich wyników.
Choć może dużo czasu zajmuje pokonanie bariery 50 minut na dystansie 10 km, ale sam tego dokonam!
Ja, moje nogi i moja głowa :)

Bo to jest w bieganiu najważniejsze, nie miejsce w klasyfikacji i nie miejsce na mecie.
Tak zwane „pudło” lepiej smakuje, gdy jest wynikiem ciężkiej pracy :)

Powodzenia i do zobaczenia na scieżkach biegowych :)


środa, 20 stycznia 2016

Nie tylko o bieganiu

Czas po świętach to czas uczty dla duszy i umysłu :)
Trzy książki wyjęte spod choinki ;) ZOBOWIĄZUJĄ....
Pierwsza, jaką przeczytałam to książka Beaty Sadowskiej pt. „I jak tu nie biegać”
Ale to już wiecie, bo o tym już pisałam.
Zostały dwie.... Nie mogąc się zdecydować, którą wziąć pierwszą, postanowiłam czytać dwie naraz.
Jedną w domu, drugą jadąc do pracy.
W drodze do pracy „szlifowałam'' techniki ultramaratonu.
W domu przenosiłam się do czasów Lutra.
Jeszcze jedna mila” to książka o niesamowitej kobiecie. Ma na imię Pam...
Biega ultramaratony, ale jakie....
Nie takie tam w Tatrach, czy Bieszczadach... 50 czy 70 km... Ona, jak już biegnie, to conajmniej 160 km.
Pokonała Dolinę Śmierci i zwyciężyła.
Kobieta, matka, żona … czyli wszystko na miejscu.
Opisuje nie tylko to, jak biega.
Opowiada, jak zmagała się z kontuzjami, z chorobą … po prostu zwyczajna kobieta, a w zasadzie niezwyczajna.
Ksiązka napisana bardzo fajnie, prostym językiem, szybko i łatwo trafiającym do czytelnika :)
Polecam, gdy brak motywacji, by wyjść pobiegać :)
Druga moja cegła to ''Kochanica Heretyka”. Młoda kobieta o imieniu Veva traci najbliższych, zostaje wydana za mąż za człowieka, który nie do kóńca odpowiada jej wyobrażeniu o drugiej połówce.... Zmaga się z losem i dyskryminacją kobiet.
Jedna z nielicznych książek, gdzie miłość, handel i zbrodnia przenoszą nas do czasów, kiedy intrygi i wielkie zadłużenie książąt pozwala na uzyskanie przez kosciół ogromnych wpływów.
Gdzie rozpasani mnisi są bezkarni, a ludzie którzy o tym mówią, są paleni na stosie jako heretycy :(
Książka przenosi nas w malownicze góry Tyrolu, opisuje Innsbruck... jednym słowem - to uczta dla duszy..
Serdecznie polecam obie ksiązki. Warto zaszaleć i dac się ponieść słowom płynącym z ich kart...

niedziela, 10 stycznia 2016

Jak wiatr i morze

Kilka dni temu obejrzałam film, który długo czekał, by zagościć na ekranie naszego telewizora.
Nie jest to film, który oglądasz i po kilku minutach nie wiesz o czym był. Nie ma tu strzelania ani scen mrożących krew w żyłach … choć ja w napięciu czekałam na to, co będzie dalej.
Dwoje starszych ludzi, nie dających sobie rady w wielkim domu.
Ich córka jest młodą zapracowaną kobieta (stewardessą ) i nie ma czasu, by co dziennie zagościć w domu swoich rodziców.
Małżeństwo prowadzi skromne życie w swoim domku z ogródkiem, w którym uprawiają warzywa i doglądają drzew owocowych.
Paul kocha swoje jabłonie :)

Trafiają do domu spokojnej starości, nie potrafią się z tym pogodzić.
Nie pasuje im rozkład dnia i zajęć panujący w domu.
Ludzie, którzy tam pracują, też nie bardzo wiedzą, czego starsi ludzie potrzebują.
W zasadzie mało kto potrafi zrozumieć, że człowiek, na którym czas odcisnął swoje znamię, nie jest stracony.
Nadal jest człowiekiem, nadal ma swoje pasje i ma pełne prawo realizować swoje marzenia. Potrzebuje miłości, trochę poświęconego czasu i uwagi, by nadal wiedział, że jest dla kogoś ważny.
Takiego zachowania i takiej wiedzy trochę zabrakło w tym „dobrym” domu spokojnej starości.
Nasz bohater postanawia odnowić przyjaźń ze swoją porzuconą pasją – bieganiem.
Pierwsze kroki są trudne i dają w kość. Nasz biegacz jednak się nie poddaje. Walczy!
Choć pensjonariusze szydzą z niego, on nadal walczy. Trenuje, angażuje swoją żonę do treningów. Ona dzielnie mu sekunduje, mierzy czas, masuje stopy, dopinguje, staje się jego trenerem, tak jak było to wcześniej.
Tylko jeden z pensjonariuszy rozpoznaje w biegaczu postać, której kibicował dawno temu.
Tym niezłomnym biegaczem jest Paul Averhoff .
Olimpijczyk, maratończyk.
Paul angażuje się w bieganie tak jak kiedyś, ma plan treningowy przygotowany przez żonę, trenuje bez względu na pogodę, aż któregoś dnia trening kończy się zapaścią .
Po wyzdrowieniu Paul podejmuje na nowo wyzwanie i realizuje swoje postanowienie o przebiegnięciu Maratonu Berlińskiego.
W pensjonariuszy wstępuje nowe życie.
Zaczynają opuszczać dom, by kibicować i obserwować treningi Paula.
Gdy nasz biegacz wyzywa na pojedynek biegowy młodego sanitariusza, dom spokojnej starości huczy. Każdy pensjonariusz liczy na wygraną Paula. Tylko jeden zaciera ręce i liczy na to, że Paul przegra.
W dniu biegu wszyscy pensjonariusze wychodzą do parku, by kibicować naszemu bohaterowi.
Paul udawadnia wszystkim, że nie wiek odgrywa istotna rolę w bieganiu, tylko wytrenowany organizm i wola walki.

Starość bywa nieprzewidywalna, okrutna.
Śmierć zabiera ukochaną żonę Paula.
Ta kobieta długo walczyła i wygrywała z rakiem, tym razem już brakło sił, by wygrać.
Nasz bohater traci radość życia. Zawsze sobie powtarzali że są jak jak wiatr i morze, że odejdą razem. Tym razem Margot wymusza na mężu obietnicę.
Że przebiegnie maraton, dla niej.


Paul po wielu perypetiach staje na starcie Maratonu Berlińskiego.
Pokonuje go dla swojej żony i dla wszystkich pensjonariuszy, którzy zasiedli na trybunach stadionu olimpijskiego i kibicowali swojemu koledze.


Film jest piękny... po godzinie zaczęłam płakać i do końca nie rozstawałam się z chusteczką.

Historia Paula bardzo mnie zmotywowała.
Udowodniła, że chcieć to móc !!!!
Opowiedziała piękną historię miłości, pasji i realizacji marzeń.
Motto Paula zostanie ze mną do maratonu i na długo później... ,,Zawsze do przodu! Nigdy się nie zatrzymuj! Jak się zatrzymasz, to już przegrałeś”.
Polecam każdemu biegającemu i temu, kto nie ma ochoty nawet pomyśleć o takiej aktywności.
To film dla każdego.... tylko zaopatrzcie się w chusteczki !!!
Miłego oglądania :)

piątek, 1 stycznia 2016

Podsumowanie

Wcale nie tak dawno, gdyby ktoś mi powiedział, że będę biegać, zaśmiałabym go chyba na śmierć, postukała się w głowę i odwróciłam na pięcie, odchodząc..
a tu - proszę - cały kolejny rok przetruchtany.
Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie trochę książka Beaty Sadowskiej „I jak tu nie biegać''.
Autorka opisuje swoją przygodę biegową od strony amatorskiego biegacza... czyli takiego, jak ja i wielu innych moich kolegów i koleżanek.
Książka, napisana w prosty sposób, opowiada o emocjach towarzyszących imprezom biegowym, o rozterkach przed i po treningu...
...o szeregu wymówek i wielkim szczęściu po pokonaniu maratońskiego dystansu.
O szacunku do tego dystansu i o tym, że nie sprzęt jest potrzebny by biegać, a wielka siła woli, konsekwencja i systematyczność. Polecam wszystkim, warto przebiec przez strony tej pozycji truchcikiem, by smakować każde słowo.
Ale ta pozycja skłoniła mnie do przemyślenia swojego roku … moich pokonanych kilometrów.
Początek roku to treningi, rozpisane przez naszego nadwornego trenera Mariusza... mozolne... długie... wyczerpujące.
Nie ukrywam,że czasem przed wyjściem na trening narzekałam, marudziłam ...ale jak już poleciałam, to po kilku metrach wiedziałam, że niepotrzebnie znów się nakręcałam...
Przygotowania do maratonu kosztowały mój organizm trochę wysiłku, a moją rodzinkę mnóstwo cierpliwości i wyrozumiałości. Sezon biegowy rozpoczęliśmy jakimś biegiem, ale nie pamiętam … natomiast bardzo dobrze pamiętam pabianicki półmaraton, który miał być sprawdzianem przed maratonem.... pierwszy bieg, na którym poprawiłam swoją życiówkę na tym dystansie :)
Byłam zadowolona... bardzo...
W głowie wciąż przewijała mi się myśl, że wielkimi krokami zbliża się ten jeden jedyny... najważniejszy bieg... ten do którego trenowałam.
Obaw było wiele... ale też mnóstwo emocji... jak to będzie?
Czy dopadnie mnie ściana... czy dam radę ????
Czy na drugi dzień będę w stanie chodzić i takie tam....
Maraton – mój królewski dystans pokonany :) wielkie szczęście i radość ...
Mogę od kwietnia tego roku nazwać się maratończykiem....
Po maratonie odkryłam, że łatwiej biegać, niż chodzić :)
Po krótkim odpoczynku pojawiły się inne starty.
Przynosiły wiele radości i każdy był wyjątkowy...
Czasem wracałam z pucharkiem, czasem z nową ciekawą znajomością i super fotką, jak z biegu na Mazurach, gdzie rozmawiałam z autorką książki, którą zakończyłam poprzedni rok – Beatą Sadowską.
Jedna z fajniejszych imprez i jedyna bez mojej rodzinki.
Na początku roku podjęłam postanowienie, że pobiegnę bieg górski, nie udało mi się pojechać w góry, ale górski bieg zaliczyłam i to na swoje urodziny :)
Było ciekawie, na starcie stanęliśmy wspólnie z Maćkiem :) Bieg totalnie na spontanie, gdyż wcześniej miałam go nie biec, a o tym, że stanę na starcie, decyzję podjęłam na miejscu biegu... ale wcale nie żałowałam tej decyzji...
Trasa super, tor crossowy i góry, które były pionowe... czad... niesamowite emocje i wielki wysiłek... pierwszy bieg, po którym byłam tak brudna i tak zmęczona, że nie chciało mi się nawet przełykać wody :)
Straszny leń ze mnie :)
Kolejne biegi, kolejne starty przynosiły stres - jak sztafetowy Maraton Szakala - i radość z pokonanego dystansu :)
Wiele spotkań z ludźmi, mnóstwo wypitych izotoników i wiele - chyba najwięcej – przyswojonych endorfin i uśmiechów.....
Cały rok wspólnie z Maćkiem biegaliśmy, bawiliśmy się świetnie i poznawaliśmy nowych ciekawych i zakręconych ludzi.
I jak tu nie biegać ???? No właśnie nie wiem...
Bieganie jest zakręcone....
W tym roku miałam nie biec maratonu, ale w dwa tygodnie Maciek, Błażej tak zakręcili że biegnę kolejny królewski dystans....
Dokładnie w ostatnich godzinach starego roku zapisałam się na maraton... znów zmierzę się z tym królewskim dystansem, pełna szacunku do niego i respektu :)
Jest jeszcze jedna nowinka...
Maciek też będzie MARATONCZYKIEM <3