piątek, 23 listopada 2012

początek....

Zapadł zmrok.
Na ulicach zrobiło się pusto i tylko pojedyncze osoby otulone szalikami przemierzały je śpiesznie. Jedna z tych osób nie spieszyła się, stała pod jedną z lamp, przyglądając się witrynom sklepowym.
Tylko ta postać, niezbyt wyraźna, otulona kapturem, po prostu stała.
Powoli światła w sklepach gasły i ulica zaczynała układać się do snu.
Jedynie postać pod lampą stała i prawie nie poruszając się obserwowała jeden ze sklepików - maleńki, na samym końcu ulicy.
W końcu wszystkie światła zgasły, jedynie w ostatnim sklepie tliło się światło jakby ze świecy.
Nagle drzwi od sklepu otworzyły się, ulicę wyrwał ze snu dzwonek zamocowany nad drzwiami, światło zgasło. Niewysoki, otulony w wełniany płaszcz, człowiek powoli szedł w stronę postaci stojącej pod latarnią.
Lekko przygarbiony, w kapeluszu, przemieszczał się powoli, jakby wcale się nie spieszył, jakby nie miał dokąd wracać.
Ręce grzał w kieszeniach swojego ciężkiego płaszcza, okulary lekko parowały. Gdy zbliżał się do postaci stojącej pod lampą, ona nagle obejrzała się za siebie, jakby chciała upewnić się, że nikt jej nie obserwuje i szybkim krokiem podeszła do właściciela sklepu.
Mijając go na chodniku potrąciła go i uciekła w przeciwnym kierunku.
Andrea stracił równowagę i przewrócił się. Ciężko mu było pozbierać się.
Gdy już stał na nogach otrzepał płaszcz, założył kapelusz, poprawił swoje okulary i udał się do domu, klnąc pod nosem na ludzi.
Gdy dotarł już do swojego azylu spokoju, zdjął płaszcz, powiesił go na drewnianym ciężkim wieszaku, na samej górze odwiesił również kapelusz. Wszedł do salonu, w którym tliła się lampka nocna.
Na stoliku leżała książka i stała karafka z koniakiem.
Podszedł do stolika, nalał sobie kieliszek alkoholu, zasiadł wygodnie w fotelu. Powąchał zawartość kieliszka, obejrzał pod światło, spróbował.
Degustował się smakiem dłuższa chwilę. Wziął książkę, odnalazł miejsce, w którym skończył wczoraj lekturę i zagłębił się w niej.
Zmęczony zasnął w fotelu z lampką koniaku i otwartą książką.

....

Samotność...
To taka straszna dama, uwięziła mnie
zniewoliła mój umysł i wolę
Jestem niewolnikiem tej bezwzględnej carycy
me myśli, me serce wypełnia mgła
czarna , gęsta
bez wiary na lepsze jutro
bez nadziei na wiarę w miłość
gdzie jesteś nadzieja
do kąt odeszłaś wiaro!
Gdzie ukryłaś zła samotności mą miłość
pukam do drzwi komnaty okrutnego tyrana, ale nie ma nadziei na ułaskawienie....
Odchodzę pogrążona
zatopiona w czeluściach samotności.....