niedziela, 26 czerwca 2016

Zwycięstwo

25 czerwca to dzień, który na kartach naszego życia klubowego zapisze się znów srebrnymi głoskami, a może nawet złotymi.
O 17:00 rozpoczyna się zebranie klubu, które podsumuje zeszły rok, ale przede wszystkim to spotkanie z przyjaciółmi, którzy dzielą pasję biegania.
Wisienka na torcie był mecz Polaków na euro!
No dobrze... ale zacznijmy od początku...
Rano pojechałam do pracy. Bardzo bałam się, że nie zdążę na mecz. Wsiadłam na swojego Jaguara i do przodu.. po 36 minutach byłam już na miejscu. Wykąpałam się i zasiadłam przed telewizorem...
Odpocząć chwilkę i obejrzeć mecz...
Mecz przysporzył nam wszystkim emocji.
Nie obejrzałam go do końca w domku, gdyż nasi piłkarze chcieli pozostać z nami jak najdłużej. Drugą część dogrywki oglądałam już wspólnie z klubowymi koleżankami i kolegami. Gdy okazało się, że dogrywka nie przyniosła nam zwycięstwa, zostały rzuty karne :)
Każdy strzał to coraz więcej emocji...
Jest ! WYYYYYYYYYYYYYGGGGGGGGRRRRRRRRAAAAAAALLLIIIIIŚŚŚŚMMMMYYYY
Szczęście na twarzach wszystkich. Brawo !!!!
Teraz trzeba złożyć podpisy pod uchwałami, uchwalić nowe zasady i wybrać zarząd.
Zarząd został ten sam na kolejne cztery lata!
Później zostały wręczone nagrody dla najlepszych zawodników w klubie, najaktywniejszych i dla tych co są wzorem do naśladowania.
Klubowe spotkanie jest okazją do spokojnej rozmowy z kolegami.
W tym dniu nie spieszymy się gdzieś, jesteśmy razem ze sobą i to tworzy siłę naszego klubu. Było pyszne ciasto, było mnóstwo śmiechu i radości...
Znów pokazaliśmy że jesteśmy nie tylko największym klubem amatorskim biegaczy, ale jesteśmy przede wszystkim grupą przyjaciół :)
Impreza zakończona - wszystkim bardzo serdecznie dziękuję za to, że byliście :)
Za wasze wsparcie, bez was, bez waszego wsparcia, motywacji, a przede wszystkim waszej wiary nie było by możliwe to, co stało się !
Dziękuje !
Drugi dzień mojego weekendu choć nie był on zupełnie wolny, ale to nic. Kochając swoją pracę to nie ból iść do niej w niedzielę :)
Po powrocie do domku zjedliśmy obiadek i pojechaliśmy na krótką wycieczkę rowerową … Miały być lody, a była burza i deszcz w drodze powrotnej.
Ważne że dojechaliśmy - było super :)
Dziękuję mojej rodzince za te chwile na dwóch kółkach spędzone.... to jedne z fajniejszych ostatnio chwil :)

Nasze korzenie

Niedziela po super wizycie w kinie okazała się cudowna. Po południu razem z Emilką udaliśmy się pociągiem do Dobronia, na dni Dobronia.
Uroczystość dwudniowa, na której bawią się wszyscy Dobronianie, by świętować to, kim są.
Ta uroczystość to coś wyjątkowego, to potrzymanie tradycji, ukazanie swoich korzeni, to potrzymanie tego, co sprawia, że wiemy, kim jesteśmy.
Odbył się tam też koncert, na który zaprosił nas Błażej...

Ale zacznijmy od początku.
Do Dobronia mieliśmy zamiar udać się rowerami, ale nasza młodsza córka znalazła milion powodów, dla których ona nie pojedzie rowerem. Został nam pociąg.
Dotarliśmy na stację, zakupiliśmy bilety i oczekiwaliśmy przyjazdu naszego „Pendolino”....
Wsiedliśmy do pociągu, Kamila rozpoczęła sesję zdjęciową, pstrykała fotki i przerabiała je.
Na miejsce dotarliśmy chyba po dwudziestu minutach.
Od stacji do parku jest może z 600 metrów, raczej nie więcej.

Dotarliśmy na miejsce i odszukaliśmy Błażeja.
Siedział na wprost sceny, za konsolą ..
Zanim rozpoczął się koncert, udaliśmy się w stronę straganów z jedzeniem.
Kaszanka z grilla, ciasto wypiekane przez gospodynie, wszystko pyszne.
Do picia lokalny wyrób - cydr:)
Impreza rozpoczęła się barwnym korowodem mieszkańców i gości z całej Polski, wystrojonych w stroje ludowe.
Na scenie pojawiły się zespoły prezentujące tradycyjne regionalne pieśni i tańce...
Super odjechana impreza, mająca na celu nie tylko promocję regionu, ale przede wszystkim potrzymaniu tradycji.. ukazaniu, skąd pochodzimy, kim jesteśmy.

Niestety nie dotrwaliśmy do końca imprezy, musieliśmy udać się na pociąg.
Wróciliśmy naszym „Pendolino” do Łodzi.
Podróż powrotna ukazała nam ciekawą postać, postać już chyba kulturowo wpisaną w społeczeństwo...
Babcia i wnuk wracający do domu...
Babunia.
Moje wyobrażenie zostało zaburzone.... odebrane brutalnie. Ponieważ dzień był cudowny, nie będę pisać, jak ta kobieta zachowywała się w pociągu :(
Niech wystarczy wam, że niestety nie była przykładem dla młodszego pokolenia.
W zasadzie dla żadnego pokolenia...
Dziękujemy Błażej za super imprezę :) Emilka wielkie dzięki za super towarzystwo i zabawę :)

Kino

Ostatni brak czasu albo może zła organizacja mojego życia spowodowały braki w postach...
Ale zaraz to wszystko wyrównamy...
Musimy przenieść się w czasie do poprzedniego weekendu :)

Postanowiliśmy wspólnie udać się do kina na film pt „Obecność 2”.
Pierwsza część spodobała mi się bardzo, więc jak tylko zobaczyłam reklamę, wiedziałam, że muszę to szybko obejrzeć.
Od rana szybko sprzątanie, zakupy i takie tam domowe obowiązki, a wieczorkiem do Pietryny tramwajem, spacerek i nieoczekiwane spotkanie z Panem Jagodą i jego dwoma królewnami...

Nasza Pietryna żyje...
Pokazy połykacza ognia, piękne show z ogniem.
Pokazy akrobatyczne i inne wydarzenia artystyczne, które sprawiają że nasza ulica tętni życiem..

Dotarliśmy do kina, zakupiliśmy bilety i w oczekiwaniu na seans poszliśmy odwiedzić Galerię Łódzką ….
Po powrocie do kina zakupiliśmy „Zestaw kinomana” (cokolwiek to miałoby znaczyć) i udaliśmy się na salę .
Seans naszego filmu został opóźniony, gdyż młodzież, która oglądała film przed nami „dobrze się bawiła” i personel z wiadrami i mopami miał pełne ręce roboty.
Gdy pozwolono nam już zająć miejsca na sali, pomyślałam, że mamy fajne miejsca...do chwili, gdy przede mną wyrosła dwumetrowa postać...
- Ale nic – pomyślałam... - Przesunę się troszkę i będzie ok..
Czekamy na film. Na początek pół godziny reklam, no i jest zaczyna się...

Nie będę wam oczywiście streszczać filmu, ale powiem wam, że opowieść jest nie gorsza, niż jej poprzedniczka.
Lorraine i Ed Warren udają się do północnej części Londynu, na prośbę księdza, by ustalić czy to, co dzieje się w domu samotnej matki wychowującej czwórkę dzieci, jest wynikiem działalności duchów, czy to chęć zwrócenia uwagi na rodzinę.
Gdy para nawiązuje kontakt z rodziną, wchodzą ze sobą w bardzo bliską relację …
Lorrain opowiada nawiedzanej dziewczynce o tym, jak poznała swojego męża, a Ed gra na gitarze jeden ze szlagierów Elvisa.
W tym momencie wydaje się być wszystko w porządku...
Jak gdyby nic się nie działo.
Rodzina i dom są pod ciągłą obserwacją …
Opinia obcych ludzi ma zadecydować o tym, czy otrzymają pomoc, czy też będą zmagać się ze złośliwymi duchami sami.
Reżyser James Wan raczej sugeruje niż pokazuje, a o jego mistrzowskiej technice świadczy sposób, w jaki ukazuje nam przestrzeń.
Gra światła i cienia, odpowiedni ilość pustego miejsca w kadrze, co w żaden sposób nie sugeruje nam, skąd wyskoczy szkarada...

Dzięki tym wszystkim zabiegom, dzięki ścieżce dźwiękowej, odpowiedniemu wykorzystaniu tych wszystkich technicznych trików film naprawdę budzi grozę... Nie jest przegadany ani naciągany - jest świetny!
Ukazuje nie tylko duchy i demony, które atakują nas i nasze domostwa, ale przede wszystkim ukazuje ludzi, którzy niosą pomoc.
Ludzi zwykłych, a zarazem niezwykłych :)
Film był obłędny... polecam!

Choć film był super, to przez najbliższe dwa lata chyba moja noga nie postanie w tym kinie.
Po pierwsze: państwo, którzy siedzieli za nami, opowiedzieli nam scenicznym szeptem swoje plany na cały nadchodzący tydzień...
Wiemy, że Pan jedzie do stolicy, ale „bidulek” sam nie wie jeszcze, jak. Może dostanie samochód, a może (o zgrozo!) będzie musiał pojechać pociągiem. Pomijając to, że za każdym razem słyszałam komentarz:
- O kurcze! ale , o widzisz tam tam w rogu... patrz na ścianę …
No chyba tak film to można w domu oglądać.

Wiemy, co zjedzą na kolację i że wypiją sobie czerwone słodkie winko do deseru...
Wiemy też, że pani się pogniewała, bo teraz się dowiedziała że mąż, chłopak jedzie do stolicy.
Do tego jeszcze kopanie w fotel, szturchanie... Woow... i Pan gratulował nam kultury, jak poprawialiśmy się na fotelu...
Wracając do mnie... przede mną dwa metry chłopa... film z napisami. Postanawiam się pochylić w prawo, a pan też postanawia pochylić głowę w prawo, ja w lewo, on w lewo....
A że przyszedł z koleżanką , żoną … to jeszcze buzi buzi, i pogłaskać trzeba i za szyję i po szyjce pocałować...
Nigdy więcej kina:)

Ja wiem, że ludzie się kochają, ale czy naprawdę trzeba w kinie, wiedząc że ktoś jest przed tobą i za tobą, tak się zachowywać...
Kino dla mnie to miejsce, gdzie oglądanie filmu jest przyjemne, bezstressowe... wielki ekran, dobre nagłośnienie, atmosfera...
To sprawia, że kino dla mnie było miejscem wyjątkowym.

Teraz jest zwykłym autobusem, do którego wsiada ileś tuzinów ludzi i każdemu z nich się wydaje, że jest tym jednym jedynym, najważniejszym na świecie ludzikiem :)

poniedziałek, 13 czerwca 2016

3:1 dla ŁRT

Ten weekend był planowany chyba z pół roku wcześniej, więc gdy dowiedziałam się, że nie wszystko idzie zgodnie z planem, to ci co mnie znają, mogą sobie wyobrazić co się działo.

Ale zacznijmy od początku....
W poniedziałek mój Maciek pojechał do słonecznej Italii, miał wrócić w piątek.
W sobotę mieliśmy wsiąść do samochodu Alka i Madzi i razem podążać ku Grodzisku Wielkopolskiemu.
Plany zostały mocno naruszone, gdyż Maciek. mój kochany małżonek, którego w danym momencie miałam ochotę udusić, miast wrócić w piątek, wróci w sobotę …

No cóż, gdyby nie godzina powrotu, to nie byłoby problemu, ale godzina powrotu zmieniała się jak nastrój kobiety w ciąży...
Na sam koniec pojechałam sama, a mój mąż miał jakoś dojechać.
Pociąg... autobus... obojętnie ….

O pierwszej wsiadłam do samochodu i rozpoczęliśmy podróż na półmaraton „Słowaka''...
Madzia za kółkiem, świetna muza i wizja super spędzonego weekendu :)
Do Grodziska dojechaliśmy bez problemu, w świetnych humorach.
W hotelu na dzień dobry powitały nas trzy znajome twarze, Madzia Ziółek, Maciek Jagusiak, Michał i przyjaciel Maćka - Dawid.

Odebraliśmy pokoje, zacumowaliśmy w nich i udaliśmy się na piwo.
Wszyscy piwo, a ja soczek jabłkowy...kolorem nie różni się od piwa i jest nie gazowany.
Po opróżnieniu kufelków i szklaneczki udaliśmy się po odbiór pakietów startowych.
Na hali sportowej nawet nie było dużo ludzi.
Szybko odebrałam swój pakiet i Maćka.
Udawałam się do wyjścia, a tu nagle Magda krzyczy, bym przyszła do niej...
...idę, a tam niespodzianka - jeszcze jeden pakiet... wooow to pierwszy bieg, w którym otrzymałam dwa pakiety startowe i to super pakiety.
Po powrocie do hotelu poszliśmy na wykłady, myślałam, że będą to wykłady związane z branżą, ale okazało się, że prowadzą je Alek i Maciek i są to wykłady o sporcie.
O tym, jak trenować bez kontuzji i jakie fajne mogą być narty, z których wcale nie trzeba rezygnować latem, bo jest już ich letni substytut.

Po wykładach była kolacja, pyszna sałatka grecka i mega grzanki, których wciągnęłam nie wiem ile - były tak dobre, że nawet idąc po Maćka na stację kolejową zwinęłam dwie na drogę. Za łakomstwo oczywiście zapłaciłam zgagą, gdyż był w nich czosnek, ale i tak to były najlepsze grzanki, jakie jadłam do tej pory :)

Po zlokalizowaniu stacji kolejowej, dzięki uprzejmości starszego jegomościa z hotelu, razem z moją towarzyszką – klubową torpedą - udałyśmy się na miejsce przeznaczenia.
Dotarłyśmy na dworzec szybko i bez problemu, nawet jeszcze czekałyśmy na pociąg, którym jechał Maciek.
W końcu przez głośniki zostało zapowiedziane „pendolino” Maćka.
Podjechało na peron, wysypali się z niego ludzie a wśród nich mój Maciek....
Gdy mnie zobaczył ciepnął torbę i podbiegł do mnie, przywitał się ze mną i Madzią i podjęliśmy drogę powrotna do hotelu.
W czasie podróży zadzwonił do nas nasz menadżer – Monika i poinformowała, że czekają na nas w hotelu, by udać się na koncert.

Biegiem, prawie... bez przesady, ale szybciutko dotarliśmy do hotelu, zgruzowaliśmy torbę i poszliśmy ...
Na miejscu okazało się, że koncert jest średniej jakości, ale ludzie, którzy go słuchali, świetnie się bawili, my w zasadzie też świetnie się bawiliśmy, każdy w ręku dzierżył kubek z napojem chmielowym, to znaczy uzupełnialiśmy płyny przed półmaratonem, Maciuś ładował dodatkowo węgiel, czyli spożywał szaszłyk spalony na ruszcie... Humory wszystkim dopisywały. Po opróżnieniu kubeczków i przygotowaniu mięśni twarzy i brzucha do jutrzejszego biegu, udaliśmy się do hotelu, by odpocząć.
Szybka kąpiel i do łóżeczka.

Rano wstałam o 6:00, zjadłam batona, banana i wypiłam szota.
Maciek też już nie spał.
Ubraliśmy się, umyliśmy i mieliśmy schodzić na śniadanie, gdy Madzia powiedziała, byśmy gnali na śniadanko, bo zaraz nie będzie co wszamać...
Wychodząc z pokoju spotkaliśmy Miśka i Pana Jagodę, udaliśmy się razem na śniadanko, na dole powitaliśmy siedzące przy stoliku Monikę i Madzię.
Szybko zmieniły stolik kiedy nas zobaczyły i spożyliśmy śniadanie w super gronie, ze świetnymi humorami.
Nasyceni poszliśmy do pokoju, by już przygotować się do biegu. Nie ukrywam, że byłam przejęta tym biegiem...

Na start dotarliśmy z Alkiem i Magdą.
Zrobiłam rozgrzewkę z Magdą i Maćkiem.
Zrobiliśmy sobie grupową fotkę pod biegaczem :)
I udaliśmy się na start.
Honorowy przemarsz na rynek w eskorcie orkiestry. To jedno z niewielu przeżyć, których się nie zapomina na długi czas.

Do startu parę minut - ustawiłam się na starcie z Madzią i Maćkiem na 1:50 -1:55
Wystrzał z armaty i start... rozpoczęłyśmy bieg, a tu obok za barierkami dwie laski - jedna biegaczka, druga nie - zaczęły się bić...panowie stojący za nami stwierdzili, że nie biegną, bo tu jest lepsza impreza.
Pobiegliśmy, szybko rozstałam się z Madzią i Maćkiem.
Ale chciałam realizować swój plan...

Równym tempem 5:10, 5:15 Do 5 km biegłam przed balonikami na 1:50, od 5 kilometra o przyspieszyłam.
Ale nadal trzymałam swoje tempo... Ludzie mnie wyprzedzali, ale ja biegłam swoje, dobiegłam do agrafki, tam na samym końcu zobaczyłam Pana Jagodę i Monikę.
Pomyślałam wtedy, że nie dogonię ich.

Biegnę nadal swoje, bo gdzieś w tyle głowy mam lęk, że nie dam rady. Pierwsze kółeczko zaliczone...
Drugie kółeczko czas zacząć, patrzę na zegarek i widzę że nie jest źle - czas jakby taki, jak zakładałam... dobiegam do agrafki, szukam Moniki, ale nie widzę jej, dobiegam do końca i patrzę - jest Monia z Maćkiem, myślę sobie:
- ...może się uda ich trochę dogonić.

W głowie rodzi się pomysł, śmiały jak na mój gust, ale podejmuję próbę, starając się utrzymać tempo 5 minut na kilometr, zaczynam gonić Pana Jagodę, przed oczami mam cały czas koszulkę z napisem JAGODA.
Na ostatnim kilometrze zbliżam do Moniki na 100 metrów, nie udaje mi się jej dogonić... wbiega na metę przede mną.
Otrzymuję medal i wodę mineralną.
Udaję się do miasteczka biegacza.
Chwilkę odpoczywam i idę z powrotem na metę, poczekać na mojego mężusia.
Na mecie w międzyczasie pojawia się Madzia, bardzo zadowolona, bo udaje jej się złamać dwie godziny.
Za nią przybiega kulejący Maciek...

Wpada na metę i mi ginie.
Okazało się później,że zawitał do namiotu pierwszej pomocy by zmrozić kolanko.
Doczłapał się bidulek do mnie, udaliśmy się na miejsce spotkania, by uzupełnić utracone płyny i kalorie.
Nagle mój Maciek mówi,że jest mu niedobrze i musi wyjść...
Idzie połazić, dopadam go ponieważ nie podoba mi się jego zachowanie.
Łazi jakoś bez celu, bez ładu i składu.
Gdy patrzę na niego zauważam że jest sino blady.
Siada pod ścianą i nie można z nim złapać kontaktu.
Przynoszę mu No-spę i wodę. Pomału odzyskuje kolor, ale tak naprawdę to wygląda nadal źle, na tyle źle że mam ochotę zawołać ratowników.
Mija dłuższa chwila i Maciek zaczyna normalnie mówić , ulżyło mi... poszliśmy do stolika.
Dobry humor nikogo nie opuścił, nawet Maciuś zaczyna się uśmiechać i żartować, ale stracha napędził.
Od dziś Maciek biega w trupa i do porzygu - jak mawia nasz kolega Mateusz.
Rozpoczęła się uroczystość wręczania nagród.
W K-35 Madzia Ziółek pierwsza !!!
Nasza klubowa torpeda jest niezastąpiona, każde zawody to pudło!

Później Mistrzostwa Polski w Półmaratonie dla weterynarzy... kobiety ...i znów nasz klub rządzi II miejsce Magdalena Ziółek, III Miejsce Ja i IV miejsce Monika Knopek ... ale poszalałyśmy.
Po odebraniu Pucharów, czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka.
Każdy z uczestników otrzymał piękny medal :)
Po zakończeniu imprezy wspólna fotka, podziękowania i żal, że tak świetna impreza właśnie się skończyła.
Udaliśmy się do hotelu, wykąpaliśmy.
Oddaliśmy klucze i rozpoczęliśmy powrót do rzeczywistości.
W domku byliśmy na mecz...

To jedna z najfajniejszych imprez biegowych.
Niesamowita atmosfera, niepowtarzalni, wyjątkowi ludzie.
Ukończyłam ten bieg z czasem 1:46:47 - nie jest to mój rekord życiowy, ale rekord w tym roku.
Pozwala mieć nadzieję na lepsze wyniki... czerpać radość z tego, co się osiągnęło.

Impreza w Grodzisku jest na 6+ i to wielki...
Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że ten bieg był tak wyjątkowy:
Alkowi i Madzi za to,że mnie zabrali i namówili do startu. Monice, Maćkowi Jagusiakowi, Magdzie Ziółek, Dawidowi i Adrianowi, za niepowtarzalna atmosferę tych dni, Miśkowi ,którego humor udzielał się wszystkim i mojemu mężowi, że udało mu się dojechać.
Kochani! Nie mogę doczekać się kolejnej wspólnej imprezy.
Szóstka z plusem dla organizatorów biegu...
Liczę, że na przyszły rok spotkamy się w tym samym miejscu w tak samo dobrych humorach :)
Ten bieg będzie moim ulubionym wspomnieniem :)
I nie dla tego pucharu, który przywiozłam tylko dla Was :)
Dziękuję bardzo.
Do zobaczenia, mam nadzieję że niebawem...