sobota, 27 września 2014

Czas :)

Co tu robić w sobotę ?
Zakupy, obiad, pranie, prasowanie... szykowanie do wyjazdów, szukanie pracy... odrabianie lekcji... i tak dalej.
A gdzie sobota, dzień wolny?
Otóż to! Sobota, zwana przez niektórych dniem wolnym, tylko z pozoru jest nim.
Zobaczcie - może nie idziecie do pracy, może nie musicie wstać wcześnie, choć pewnie nie wszyscy. A kiedy ułożycie sobie w głowie wszystko, co macie do zrobienia w sobotę, okazuje się, że trzeba jednak wstać wcześniej, by ze wszystkim się wyrobić.
A gdzie w tym wszystkim jeszcze jakiś czas wolny z dziećmi?
A gdzie czas na romantyczny spacer we dwoje...?
Jak to robili nasi dziadowie, że sobotę i niedzielę poświęcali na odwiedziny dalszej rodziny. Spotykali się, gadali, czasem wychylili głębszego?
Jak brakuje mi czasu, to właśnie wtedy zaczynam zastanawiać się jak oni sobie radzili, nie mając pralek, samochodów.
Nie mając centralnego i gazu.
Nawet wody w kranie nie mieli, ale czas mieli...
Nam jednak wciąż brak czasu. Zastanawiające.
Nie żebym narzekała, jeszcze jakoś daję radę, ale poważnie - często zastanawiam się, jak oni to robili.
No, zobaczcie sami.
Aby ugotować obiad, trzeba było iść do sklepu, no dobra - my też chodzimy, a przynajmniej ja chodzę.
Musieli rozpalić ogień, więc trzeba było narąbać drwa, przynieść węgiel, rozpalić ...
Następnie przytaszczyć wodę ze studni, czasem jeszcze ją samemu wyciągnąć....
... mieć studnię głębinową i czystą, zimną wodę latem to marzenie niejednego mieszczucha . Później ugotować obiad z naturalnych składników, potem zmywanie, (nie było zmywarek) więc nagrzać wody i pozmywać :)
Pranie wymagało też czasu, a dziś pralka, proszek, odpowiedni program i samo się pierze :)
Pościel, kiedyś krochmalona, prasowana, a dziś wyprane, wysuszone, strzepnięte i gotowe do użycia :)
Naprawdę podziwiam tych ludzi :)
Dziś wciąż marudzimy, narzekamy, że nie mamy czasu, że wciąż nie możemy z niczym zdążyć.
Czego, albo kogo to wina?
Może to wcale nie jest tak, że nie mamy czasu, tylko najzwyczajniej w świecie nam się nie chce.
Może wygodniej jest powiedzieć, nie nie ma czasu.
A co by się stało, gdybyśmy zamiast siedzieć i oglądać jakiś idiotyczny program w tv, poszli odwiedzić przyjaciół...
Kiedyś się po prostu wpadało, a teraz trzeba zadzwonić... umówić się …. i w zasadzie już nam na dzień dobry się nie chce...
Umówić!
Jak na audiencję u papieża.
Czy faktycznie tak jest?
Może wystarczyło by gdybyśmy zapukali do drzwi, i powiedzieli: - Hej, to ja! Przechodziłem obok i pomyślałem, że wpadnę :)
A nie te całe ceregiele :)
No ale już tam dość tych moich wywodów. Jutro dla niektórych jest szczególny dzień.
Staną na starcie królewskiego dystansu w Warszawie.
Wszystkim, życzę udanego startu.
Nie biegnę z wami, nie mogę być na miejscu. Gdybym się tam znalazła, wiecie, stałabym na 35-36 km z wodą, bananami i żelami. Niestety - z pewnych względów muszę zostać w Łodzi, bawić się w społecznika i zbierać głosy w Budżecie Obywatelskim, ale obiecuję wszystkim, że będę z wami myślami, będę z wami biegła.
Nie myślcie, że nie dacie rady, myślcie o tym, że dobiegacie do mety... widzicie już ją i osiągacie swój cel. :)
Katar, kaszel nie istnieją :) teoretycznie oczywiście :)
Jest tylko droga do zwycięstwa :)
Trzymam kciuki, życzę wam powodzenia, by pogoda dopisała, a o formę waszą jestem spokojna, to miesiące waszej ciężkiej pracy :) Bawcie się tym biegiem, pomimo wyznaczonych sobie celów :) Niech on przyniesie wam wiele radości z tego, że należycie do grupy pozytywnie zakręconych. Tych którzy za to, by się męczyć i pocić płacą pieniądze... tylko też pamiętajcie o tym, że ten kto nie zapłacił, nie stanął na starcie i się nie namęczył, nigdy nie poczuje, nie dozna takiego uczucia jak wy!!!
Jednym słowem, trzymam kciuki, kibicuję wam na odległość, ale jestem z wami :) POWODZENIA !!! <3
Janusz, Monika Wiem, że to wasz dzień!!! Dajcie czadu!!!!

piątek, 26 września 2014

Myśli

Pozostawmy iluzję .., albo właśnie nie ! Dajmy jej popłynąć... co by było gdyby?
Co by było gdybym swój ostatni półmaraton pokonała w czasie 1:44 :20? Co by było, gdybym 10 km pokonała w czasie 40 minut, albo nawet poniżej...? Czy odczuwała bym większą satysfakcje z biegania?
Czy faktycznie była bym szczęśliwsza...?
Myślę, że każdy biegacz amator zadaje sobie takie pytania... i tak siedząc przed komputerem teraz myślę, że często takie pytania nie wnoszą do naszego życia niczego dobrego...
Takie pytania tylko pokazują nam, że coś zrobiliśmy ale nie daje nam to satysfakcji.. A przecież właśnie o tę satysfakcję chodzi... Chodzi o radość z biegania, by czerpać z niego jak najwięcej pozytywnej energii. By cieszyć się idąc na trening i nie móc się doczekać startu w zawodach, by się sprawdzić.
Tak, dokładnie tak... wiem, że oczywiście nigdy nie przestanę się ścigać sama ze sobą. Poprawienie swojego czasu na jakimś dystansie to oczywiście mój cel, bo łatwiej robić coś mając wyznaczony cel i ścieżkę osiągnięcia tego celu Fajnie jest widzieć efekty swojej pracy, bo przecież każdy trening to nasza praca włożona w osiągnięcie wyznaczonego celu.
Ale czy to będzie 5 minut czy 10 sekund to chyba najmniej istotne takie jest moje zdanie... Nie jest ważne ile, ważne byśmy pokonując linie mety byli zadowoleni i szczęśliwi.
By ten bieg przyniósł nam radość z samego startu, samego pokonywania dystansu, a może nawet pokonania jakieś swojej słabości
By stał się elementem dobrej zabawy ze znajomymi, którym można towarzyszyć w dzieleniu pasji.
Dziękuję wszystkim, którzy dzielą ze mną trasy biegowe.

Zwątpienie

Ostatnie dwa tygodnie były bardzo intensywne :) Treningi i dwa półmaratony. Jeden w Płocku drugi w Łowiczu śmiałam się ze Łowicz to biegnę tylko dla dżemów, okazało się na odwrót. Płock został zaliczony, a Łowicz został zapisany złotymi zgłoskami w mojej biegowej karierze. Nie nie nie myślcie sobie że nie wiadomo jaki wynik wybiegałam. Kenijczykiem nie jestem :)
Pracuję na swoje wyniki ale też bez przesady , na samym początku jest dom, rodzinka, a później bieganie :) No, dobrze nie zawsze jest zachowana taką kolejność … zadowoleni, przyznaje czasem wygrywa bieganie. Ale zaraz po bieganiu odrabiam zaległości... potrzebuję czasem odpocząć od takiej rutynowej kołomyi.
Wczorajszy trening, który był sprawdzianem na 5 km okazał się nie do końca klapą , ale żebym była z niego zadowolona to raczej nie :( Biegło się ciężko, brakowało mi przyspieszenia, nie mogłam ustawić sobie tempa... jakoś tak jak bym opadła z sił...
Nie mam pojęcia czemu , to znaczy domyślam się i bardzo bym chciała by to była prawda jedna jedyna i nie podważalna, jestem zmęczona dwoma półmaratonami :)
W niedziele kolejny trening, może odpocznę już na tyle, ze wrócę z niego i będę zadowolona. Dziś analizuję, to co wydarzyło się wczoraj i …. a zresztą nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, było wczoraj jest dziś. Trzeba się zebrać , zmotywować i nie poddawać :)
No to tak zrobimy :)
W niedziele kolejny więc :) i do przodu :)
A w sobotę zakupy w ….. moim ulubionym sklepie :)

wtorek, 23 września 2014

Jesienny spacer w Łowiczu...

Łowicki Półmaraton Jesieni to impreza w kalendarzu biegowym, której nie można pominąć, planując sobie swój osobisty kalendarz startów.
Choć raz powinno stanąć się na starcie tego półmaratonu.
W tym roku XXXIII edycja imprezy odniosła sukces pod względem ilości uczestników.
Na starcie do walki stanęło ponad czterystu zawodników.
21 km i 97,5 metra... dystans ten podzielony na cztery pętle, biegnące ulicami Łowicza.
Na trasie zawodnicy mijali piękny kościół, kawiarenkę, z której wydobywał się aromat świeżo parzonej kawy. Ale nie tak miało być.....
Rano budzik.
Otwieram jedno oko, drugie i słyszę kap, kap, kap… za oknem o parapet dudnią krople deszczu... W najlepsze wygrywają sobie deszczowa piosenkę...
Przez moja głowę przebiega myśl: - Czy zawsze, jak planuję start w zawodach, to musi padać, albo musi być gorąco?
Nie wierzę... po prostu nie wierzę...
Wstałam. Owsianka z rana i kubek gorącej kawy...
Musi być inaczej. Ranek nie należy do udanych, a dzień jest na powitanie skopany.
Kawa musi być. Dobrej małej czarnej nic nie zastąpi... no może nie tak od razu, że nic, ale... nie wnikajmy :)
Do Łowicza wyruszaliśmy całą rodzinką, a to tylko dzięki uprzejmości Alka, Magdy i Krzysia z naszego klubu.
Wyjechaliśmy przed dziewiątą, droga była krótka, bo w dobrym towarzystwie to czas leci... oj leci. :)
Dojechaliśmy bez problemu.
Nawet pogoda się nad nami ulitowała i przestało padać.
Temperatura też nie była za wysoka, ale chłodu nie odczuwaliśmy.
Udaliśmy się do biura zawodów, tam odebraliśmy chipy i numery startowe, w międzyczasie dojechała reszta naszego teamu.
Wszyscy uśmiechnięci, rozbawieni... no bo jak inaczej, skoro każdy z nas przyjechał do Łowicza po dżemy....
Start biegu zaplanowano na 11:15, przed nim miała odbyć się rozgrzewka.
Jak zaplanowali, tak też zrobili, tylko że my klubowicze potraktowaliśmy ją bardzo, bardzo szczególnie, a w właściwie na swój sposób.
My, to znaczy Magda, Monika S. i Monika K. próbowałyśmy naśladować ludzi, którzy podobno widzieli kobietę odpowiedzialną za rozgrzewkę , za to Alek potraktował ja zupełnie indywidualnie - wykonał kilka kroków tanecznych, parę salt, obrotów, i w pięknym locie motyla udał się na start.
Odnaleźliśmy się na starcie...
Postanowienia końcowe... biegnę z Moniką S. i Januszem, będą mnie prowadzić... w zasadzie obawiam się, czy dam radę, ale chyba nie czas już teraz na takie rozkminy!
Poszli... pierwsze kółeczko po stadionie, ciasno , ale dajemy radę. Biegniemy wolno, ale już biegniemy, w zasadzie to ja mogę już iść do domu.
Pierwsze kółeczko to rekonesans trasy, pozyskanie wiedzy na temat topografii, gdzie zbieg, gdzie podbieg.. staram się nie biec z pięty.
Trzymam się tego, co sugerował mi Maciek vel Jagoda. Biegnę. Tempo 4:50, 5:0. Nie jest źle... pierwsze kółko zaliczone... znów stadion.
Jak ja nie cierpię stadionu :) Moją niechęć do stadionu niwelują okrzyki mojego Maćka, Tomka, moich dziewczyn i silnej ekipy dopingowej Rysio Team.
Stadion staje się bardziej przyjazny, został udomowiony...
Biegniemy...
Jakoś trzymam się moich wspierających.. drugie okrążenie... znów ten stadion... ale już wiem, że będzie przyjazny...
Przed stadionem Doktorek pstryka fotki - fajnie mieć takiego fotografa....
Trzecie okrążenie.
Ja już nie mogę biec tak szybko, jak Janusz z Moniką, ale nadal utrzymuję tempo
5:00. Staram się jak mogę, wbiegam na stadion i widzę ich, jak z niego wybiegają. Dzieli mnie od nich 400 metrów, myślę sobie: -... nie do odrobienia...
Czwarte okrążenie, a ja biegnę już sama.
Na 19 km zwalniam do 5:20 ale i tak nie jest jeszcze źle.
Następne kilometry pokonuję już w tempie zadowalającym, wpadam na metę z czasem na pewno ŁAMIĄC GODZINĘ PIĘĆDZIESIĄT . Odbieram medal i padam na murawę stadionu. :)
Mam megabanana :)))))
Jestem zmęczona, ale bardzo zadowolona... Woda i murawa, tego potrzebuję na chwilkę...
Po chwili udaje się do naszego puntu zbiorczego :)
Tam już czekają ci, co nie biegają, tylko latają
Wszyscy są zadowoleni i uśmiechnięci :)
Nader pozytywny dzień.
Tomek z moim Maćkiem świetnie się rozumieją , nasze dzieci: Marcela, Kamila i Sylwia też się dogadują... No i oczywiście Dżina, która stała się drugą maskotka klubową ( pies Moniki K.).
Nie będę pisać tu o wynikach... no może wspomnę o Maćku Jagusiaku, który doleciał do mety jako czwarty w swojej kategorii wiekowej. :)
Gdy już wszyscy uczestnicy dobiegli do mety, udaliśmy się na zasłużony posiłek i oczywiście po pakiety :) Każdy uczestnik otrzymał ciężką reklamówkę z dobrociami.
Jedną z najważniejszych rzeczy w pakiecie okazała się doniczka... tak.
Doniczka na kwiatki.
Zielona.
Jedni mieli jedną doniczkę, inni mieli dwie, w zasadzie to nie wiadomo od czego to zależy, no ale taka tam historia :)
Pakiet z Łowicza warto dostać. Naprawdę.
Zjedliśmy posiłek regeneracyjny i nasze funkcje życiowe wracały do norm książkowych... rozpoczęliśmy powrót do domu...
Powiem tak: - Bieg zorganizowany z rozmachem.
Trasa średnia, jeśli chodzi o nawierzchnię i zabezpieczanie. Jeżeli chodzi o widoki, to piękna :) Organizacja wzorowa, choć ja wolałabym zatrzymać sobie numer startowy, który musiałam oddać organizatorom...
Przywiozłam z Łowicza życiówkę i najładniejszy jak do tej pory medal :)
Po powrocie do domu chyba każdy zasiadł przed telewizorem, by oglądać mecz, który dostarczył podobnych emocji, jak nasze poranne bieganie... Polscy siatkarze zdobyli mistrzostwo świata!!!
Takich emocji przy tej niedzieli chyba żaden nasz klubowicz się nie spodziewał :)

poniedziałek, 15 września 2014

Z zaskoczenia .

Rok temu gdy ukończyłam pierwszy w życiu półmaraton w Płocku postanowiłam, że za rok też muszę go pobiec...
Gdy ruszyły zapisy, serce krzyczało: - Zapisz się!
Rozum mówił: - Poczekaj... jak tam dojedziesz...
I tak właśnie podzielona, pomiędzy serce a rozum, zaczęłam pytać, kto ewentualnie biegnie Płock.
Okazało się, że jest parę osób chętnych, a ja mogę się z nimi zabrać, by dojechać do tego pięknego miasta. Jak to w życiu bywa, różne zrządzenia losu spowodowały, iż osoby które miały pojechać, nie pojechały. Zostały dwa tygodnie na zorganizowanie jakiegoś środka transportu. Pociąg odpada... PKS jedzie za wolno... nie ma rady... trzeba wymyślić coś innego. No, ale co?
Myślałam, myślałam... ale żaden z pomysłów nie przynosił rezultatu.
Apelowałam na Endomondo, na fb, ale nikt nie chciał pomóc....
Tydzień przed biegiem, gdy już byłam pozbawiona wszelkich złudzeń co do wyjazdu, postanowiłam zrobić ostatnią rzecz...
Wybrałam wszystkich biegnących łodzian z listy startowej i napisałam do nich na fb...
Jakie było moje zdziwienie, gdy weszłam na fb i miałam wiadomość: - Skąd mamy was zgarnąć? Cieszyłam się jak dziecko i nie mogłam uwierzyć, że będę tam jednak.. stanę na starcie biegu, na którym mi tak bardzo zależało....Później jeszcze jedna osoba napisała, że jedzie w piątek i możemy zabrać.
Dziękuje z tego miejsca Piotrkowi Jóźwiakowi za chęć pomocy.
Dobrym aniołem okazała się Dorota Gapys, która zaofiarowała pomoc.
W dniu startu o 6:40 spotkaliśmy się w umówionym miejscu i pojechaliśmy...
Droga minęła szybko, a atmosfera w samochodzie... jak byśmy się znali bardzo długo... a nie co dopiero poznali :)
Dojechaliśmy na miejsce, odebrałyśmy pakiety startowe …
Udałam się do szatni, by się przygotować, a Dorota poszła pozwiedzać.
My staliśmy pod biurem zawodów i czekaliśmy na Marzenkę...
W między czasie poszłam pobiegać … gdy wróciłam, mój Maciuś już nawijał z nasza sympatyczną koleżanką z Płocka....
Ależ się ucieszyłam, gdy ją zobaczyłam.
Uściskałyśmy się i gadałyśmy o biegu, o formie, o tym, co u Małgosi... I tak u płynął czas do startu.
Poszliśmy na rynek... ten czas jakoś tak szybko biegł … :)
Ustawiłam się gdzieś na starcie. Nawet dokładnie nie wiedziałam, gdzie stoję. Dopiero później zobaczyłam balonik 1:40 przede mną jakieś 200 m. Za mną kolejne 200 m powiewa balonik 1:50 .
A jak ja biegnę,pytam samą siebie... no ja jak się uda! :)
Miało być na luzie, niech i tak będzie. pogoda nie pozwoli na dużo, więc niech będzie na luzie :)
Odpaliłam Edmunda, wystartowaliśmy, to znaczy szliśmy jakiś czas, dopiero później zaczęliśmy biec... jakaś dziewczyna obok mnie mówi do swojej koleżanki: wyobraź sobie że ci najszybsi to już zbiegają z mostu.... pomyślałam sobie: - Ale ma dziewczyna poczucie humoru :)
Zbiegam ze skarpy. Staram się pamiętać o tym co mówił Mariusz, ale też pamietac że to jednak 21 km jest.
Biegnę...
Na początku biegnie mi się całkiem dobrze - nie jakoś szybko, ale dobrze.
Pierwszą dyche pokonuję w 51 minut i ileś sekund, w zasadzie według założenia.
Na 10 km stoi Maciek...
Marzenka macha, Maciek krzyczy: Jest moc!
Biegnę dalej. bębny nadają rytm mojemu biegowi.
Biegnę dwunasty kilometr 1:01 jest dobrze. i tu koniec mojej kontroli tempa. zawiesił się mój zegarek i nie chciał działać.
Nie uwierzycie ale on po prostu stanął.
Nie wiem, jakie miałam czasy na następnych kilometrach.
Wiem, że kiedy biegłam wałem, wiatr silnie wiał od przodu, popychając mnie do tyłu... ciężko pokonywało się ten odcinek. Drugi też nie był łatwiejszy... podbiegi, podbiegi i jeszcze raz podbiegi... na trasie kilka osób zasłabło i służby medyczne udzieliły im pomocy....
Ale wracając do mnie na trasie... nie czułam wielkiego zmęczenia, ale bolała mnie noga.
Jakoś dziwnie boli mnie piszczel... nie chce odpuścić i nic nie pomaga... ale to najmniej istotne... pokonałam trasę biegnąć … to najważniejsze dla mnie..
Na jednym tylko podbiegu przemaszerowałam trzy kroki, gdyż bałam się kolki, która jakby dawała o sobie znać... na szczęście nie dopadła mnie - zmora jedna...
Pokonałam skarpę i wbiegłam do centrum miasta, a tu już zostało 300 m i meta!
Dobiegam do mety.
Czas brutto, który widniał na zegarze, może nie jest rewelacyjny, ale dla mnie - super.
27 stopni, słońce i wiatr, do tego trasa z 6 km podbiegów i jedną skarpą, jako wisienka na torcie, więc jest dobrze.
Oddałam chip, dostałam swój medal i wodę … znalazłam Maćka i Marzenkę, którzy cierpliwie stali i czekali, jak ukończę bieg.
W międzyczasie odnalazła nas Dorota ze swoim „Menagerem”, pochwaliła się wynikiem: 8 kobieta - wooooow! . Pogratulowałam jej miejsca, a ona mnie ukończenia biegu. Poszwendaliśmy się troszkę po mieście, zobaczyliśmy nowy pomnik, który niedawno został postawiony... piękny, wykonany chyba w białym piaskowcu pomnik króla Bolesława Krzywoustego z rycerzami.
Monumentalny pomnik zbiorowy, pięknie wykonany, nie dający wcale uczucia ciężkości... wygląda tak finezyjnie, tak lekko, jak gdyby unosił się na chmurce...
Pod koniec uroczego spotkania dojechał do nas mąż Marzenki... chwilkę porozmawialiśmy, pożegnaliśmy się i Marzenka nas opuściła.
Udaliśmy się na rynek, gdzie miało odbyć się wręczanie nagród... nie żebym ja się tam pchała, ale Dorota była ósma z kobiet, więc musi być :)
W oczekiwaniu na rozdanie nagród bębniarze zagrali koncert... ale dali czadu !
Kocham to miejsce.
Jest tak naładowane pozytywną energią … :)
Zobaczyliśmy wywieszone wyniki, poszłyśmy obejrzeć... gdy tak szukałyśmy się na liście, rozpoczęła się uroczystość wręczania nagród.
Idąc pod scenę rozmawiałyśmy z Dorotą, że K30 to taka liczna kategoria i taka duża konkurencja, że trudno cokolwiek w niej osiągnąć...
Doszliśmy pod scenę... dekorują kobiety w kategoriach wiekowych.
Nagle z głośników pada moje imię i nazwisko.
Nie wierzę.
Mówię do Maćka: - Oni się pomylili... na pewno...
Ale po raz drugi pada moje imię i nazwisko … idę, nie wierząc w to, co się dzieje.
Z tego wszystkiego nie wiedziałam, gdzie mam stanąć, jakie to miejsce...
Okazało się, że drugie.... Woooow! II miejsce w K30!
Nie wierzę.
W zasadzie do dziś nie wierzę... a może on się naprawdę pomylili i co wtedy?
Obie wracałyśmy do domu szczęśliwe.
Dorota dostała nagrodę za 8 miejsce w open kobiety, ja K30.
Dzień można było zaliczyć do udanych...
Wróciłyśmy do domu z wielkimi bananami na twarzy i wiadrem endorfin.
Było cudownie...
Z tego miejsca chciała bym podziękować Dorocie i jej „Managerowi”- To dzięki wam ten dzień był cudowny!
Impreza jak najbardziej czaderska.
Z całego serca serdecznie ją polecam !!
Wracam za rok !

sobota, 13 września 2014

Polska mowa ....

Walczyli o niego nasi dziadowie i pradziadowie, a my go tak niszczymy... I nie mam tu na myśli państwa, czy miasta...
Chodzi o język ojczysty.
Piękny język, za który ginęli ludzie młodzi i starzy.
Język kiedyś zakazany.... Symbol naszej polskości, naszych korzeni... Nie wiem, jak wy, ale ja osobiście nie rozumiem czasem tego, co czytam... i wcale nie jest to spowodowane brakiem umiejętności czytania ze zrozumieniem.
To tylko styl wypowiedzi pewnej grupy ludzi, a dokładnie polskiej młodzieży... Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak bardzo podobają się zwroty typu ,,zafrendować”…
... przepraszam, ale ja nawet nie potrafię tego napisać...
Co w tym jest takiego fajnego...?
Czy nie można powiedzieć: - Zaprzyjaźnić, zapoznać, zakolegować?
Czy polski język jest nie komunikatywny...?
Całe mnóstwo określeń można przypisać naszemu językowi, ale nie to, że nie jest komunikatywny... Mamy jeden z najbardziej komunikatywnych języków świata, możemy wygłaszać takie peany, że ho ho... nasz język jest bardzo bogaty w słowa z wielkim ładunkiem emocjonalnym, w przymiotniki... możemy opisać dzięki temu każdy stan emocjonalny :)
Dlaczego więc nie korzystamy z tego, tylko tworzymy jakieś chore słowa? Wcale tego nie rozumiem.
Czemu nie można powiedzieć lubię, tylko z ust naszych rozmówców słyszymy określenie: - Zalakjowałem , lajknąłem … :)
Szanujmy język swój, ale też szanujmy języki innych narodów. Nie dość że zaśmiecamy nasz piękny ojczysty język, to jeszcze kaleczymy inne języki. W zasadzie powinniśmy się wstydzić!
Tak.
Dokładnie: Wstydzić...
Nie potrafimy (nie wszyscy) doceniać tego co mamy, czasem nadużywamy patosu do błahych spraw, piszemy o błahostkach z życia porównując siebie i innych do żołnierzy, bohaterów, wycierając sobie buzie ( powiem grzecznie) tym, co z historii wiemy, że ma status świętego i nienaruszalnego.
Zdąża się, że przeglądam wpisy swoich znajomych i czytam cytuję: - Polegli, albo opatrują rany...
czy temu podobne wpisy.
Nie dość że nie ma to dobrego smaku, to jeszcze plącze wydarzenia o dużym znaczeniu z pierdołami, na które próbuje zwrócić uwagę.
Rozumiem młodzież, bo oni jeszcze pewnych spraw nie rozumieją, dla nich wojna walka to odległy temat. Dla nas oczywiście też, ale jakoś bardziej rozumiemy tamte ciężkie, okrutne czasy, ale żeby dorosły, „rozumny” gość mający się za intelektualistę, pisał takie bzdury, to już hańba...
Kolejna rzecz, bardzo interesująca.
Młodzież nasza, nie cieszy się już, nie odczuwa szczęścia, tylko określa to zwrotem: - Indżojowac się...
Przepraszam, ale to słowo kojarzy mi się raczej z jakimś zjaraniem „maryśką” a nie ze szczęściem. Czy faktycznie nasze młode pokolenie nie potrafi powiedzieć, że jest szczęśliwe??? Wiem.
Czepiam się, ale nie potrafię tego zrozumieć...
Jeśli coś jest piękne, czemu to niszczyć...?
Czemu niszczyć coś, w czego obronie kiedyś ginęli ludzie?
Potępiamy nazistów za próby pozbawienia nas własnej narodowości, ale kiedy robią to nasze dzieci, nie zwracamy na to wcale uwagi!!!
Dlaczego? Teraz nie obserwujemy, bo o tym mówi się „folołować”... o zgrozo! Co to za słowo... czy nie lepiej brzmi i łatwiej jest powiedzieć obserwuję.. moim skromnym zdaniem łatwiej i ładniej....
A już jak usłyszałam ''must have tego roku '' to mnie zamurowało. Co to za diabelski zwrot?
Ani to przetłumaczyć, no chociaż nie... w tłumaczeniu znaczy „musisz mieć” , ale nie zgadniecie, co oznacza w języku młodzieżowym?
Coś super modnego, co musisz koniecznie posiadać.
Musisz ... szkoda, że nie musisz posiadać mózgu... szkoda. że to nie jest konieczność.
Gdy usłyszałam kolejny zwrot, zastanawiałam się co oznacza...
Oversizowy” sweter …
Myślałam,że chodzi o jakiś styl w modzie. Moje wyobrażenie było takie: luźny, wygodny, fajny sweterek, ale zostałam wyprowadzona przez młodzież w szkole - tu chodzi o sweter w rozmiarze powyżej rozmiaru M.
Powiem tak: - Obyśmy byli tak twórczy i kreatywni w innych dziedzinach naszego życia, jak w kwestii słowotwórstwa!

środa, 10 września 2014

Wartość...

Chciałabym wam przedstawić zwykłego niezwykłego człowieka...
Gdy będziecie przechodzić obok niego na ulicy, nawet nie zorientujecie się, kto to... no może zwrócicie uwagę na jego uśmiechniętą, pogodną twarz...
To niezwykła osoba, która w swoim życiu przeszła rożne historie...
Jedną z nich było wylądowanie w słonecznej Italii bez pieniędzy... wiecie co z zrobił, by przeżyć?
Hm, nikt z was chyba by nie zgadł. Za pieniądze, parę lirów, które miał w kieszeni, kupił ołówek, temperówkę i karton, bez gumki , bo na ta już brakło pieniędzy … usiadł na molo i zaczął malować portrety... No ja wiem, że nie wierzycie, ale tak było, słowo...Zresztą tak sobie myślę, że jak on to przeczyta, to tez jeszcze coś fajnego dopisze....

Gdy już troszkę zarobił, przespał noc w fajnym hotelu...
Tułał się po świecie jak Odyseusz, bawił się i nawet chyba nie zdawał sobie sprawy, jakich fajnych ludzi spotykał ( Jak ja mu zazdroszczę) ….no bo jak można nie wykorzystać znajomości z redaktorem naczelnym jednej z największych sportowych gazet? No ja się pytam, jak? No to tylko ….artysta!
Jak można nie zrobić sobie foty z Anthony Quinnem ? No to tak jak ja bym minęła na ulicy Bolta i nie pstryknąć sobie z nim foty, albo no.. kogo tam jeszcze Axla Ross... Nie... to tylko artysta...
kochani przedstawiam wam jednego z „człowieków”... Maćka, mojego męża, który nie chce uwierzyć, że potrafi robić coś pięknego... że potrafi czuć papier, kolor, kreskę i fakturę … machnie dwie kreski i okazuje się, że te kreski krzyczą do nas... ale to oczywiście nie on... no skądże znowu!!!
Wiem - na świecie jest wielu artystów, nawet mamy ich w znajomych na Fb, niektórzy nawet dzielą z nami biegową pasję … Tworzą prawdziwe dzieła sztuki, tylko oni już znają swoją wartość, wiedzą, że są dobrzy i wyjątkowi. Tylko mój Maciek nie chce uwierzyć, że jest kimś wyjątkowym.. ja tam bym brała, a co?

Emocje

Jeszcze Wam tego nie mówiłam, ale kiedyś chciałam bardzo pracować w policji.
Miałam taki cel by pomagać nieletnim przestępcom. Młodzi , głupiutcy ludzie , którzy próbują imponować innym, przede wszystkim grupie rówieśników.
Ciężko pracowałam na to by znaleźć się w gronie zaproszonych do rozmów. Udało się ...Byłam bardzo szczęśliwa, ale zarazem okropnie się bałam. Wiecie jak to jest, kiedy nam bardzo zależy, jaki to stres...
Poszłam na pierwsze egzaminy i test psychologiczny... Było tam pytanie do dziś je pamiętam, gdyż zastanawiałam się na początku nad sensem zadania takiego pytania. Co czujesz widząc jak ktoś krzywdzi psa?
No, jak to co czuję? Wiadomo jestem zła na gościa który wyrządza krzywdę zwierzęciu i staram się pomóc.. takich pytań było kilka tylko rozrzuconych i dotyczyły innych dziedzin naszego codziennego życia. Badanie tego jaki cel był zadania takich pytań pozostawiłam na później. Teraz ważne było to czy się dostanę. Gdy okazało się że moje przygotowanie fizyczne jest niewystarczające odpuściłam -choć próby były dwie i gdyby nie moje emocje to kto wie... ale nie o tym dziś chcę wam powiedzieć...
Gdy widzicie ,że komuś dzieje się krzywda, że ktoś kogoś rani zawsze macie dwa wyjścia. Pierwsze to takie,że udajecie, że nie widzicie, a drugie to to w którym reagujecie. Czyli staracie się pomóc , oczywiście jedni będą bardziej zachowawczy inni rzucą się na pomoc bez zastanowienia.
A tego wam jeszcze też nie mówiłam jestem dyplomowana pielęgniarką . Pięć lat uczyłam się by móc nieść pomoc ludziom potrzebującym, chorym, cierpiącym. By umieć ulżyć im w cierpieniu...
Tak, przyznaję jestem ''emocjonalna”jeżeli można to tak nazwać. Szybko nawiązuje z ludźmi kontakt, szybko traktuję ich jak bliskich i wiążę się z nimi emocjonalnie. Emocje są mi nieodzowne na każdym kroku, w każdej dziedzinie mojego życia. Gdy w coś się angażuję to całą sobą, oddaje temu serce, czas i swoje umiejętności najlepiej jak potrafię. Szanuje ludzi, którzy też tak postępują , gdyż świadczy to o ich głębi. O tym,że potrafią przeżywać życie w sposób świadomy, niepoddający się ogólnym standardom... świadczy o tym,że elektronika nie wtargnęła tak głęboko w ich zwoje mózgowe i nie pozbawiła ich własnej emocjonalnej strony bycia człowiekiem. Ja osobiście nie wstydzę się siedzieć na ławce w parku i czytając książkę płakać... Wracając do mojego sprawdzianu, który miał pozwolić mi na pracę w policji. Gdy okazało się że nic z tego szłam ulicami Łodzi i wyłam jak bóbr... Nie wstydzę się łez , nie wstydzę się uśmiechu... są wyrazem mnie. Nie da się oddzielić człowieka od emocji.. co nam wtedy zostanie? Płaska, biała kartka. Człowiek to istota która czuje, jeśli czuje to znaczy że przeżywa, analizuje. Nawet taki wielki mistrz stoicyzmu Jan Kochanowski w obliczu swej rodzinnej tragedii stał bezsilny i płakał, krzyczał, wątpił. Jego stoicka postawa by brać z życia to co się dostaje i po prostu z tego się cieszyć bo tak ma być! Nie była do końca pozbawiona emocji. On też się cieszył tylko w inny sposób, z innych rzeczy. Będąc człowiekiem czujemy czy tego chcemy czy nie. Oczywiście mogą to być pozytywne emocje lub negatywne, ale zawsze to emocje.
Nasze wypowiedzi często wzmacniamy wyrazami, które niosą ze sobą ładunek emocjonalny, by podkreślić co czujemy... Jak powiedział jeden z wielkich polskich romantyków Juliusz Słowacki
"Chodzi mi o to aby język giętki
Powiedział wszystko co pomyśli głowa
A czasem był jak piorun jasny prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa"
Właśnie o to chodzi! By wyrazić co myślimy i co czujemy.
Jeśli chodzi o mnie, nie potrafię i nie chcę oddzielać emocji od swojego życia. Chcę czuć jak najwięcej, chcę słyszeć jak stare mury zamku opowiadają swoją historię, chcę płakać gdy oglądam, lub czytam książkę chcę się śmiać gdy jestem szczęśliwa i chcę płakać , krzyczeć gdy jest mi źle.
I tak sobie myślę że nikt nie ma prawa się z tego śmiać, nie ma prawa mi tego zabraniać!!!
To jest moje życie,nie zawsze było piękne i szczęśliwe, nie zawsze jest tak jak byśmy chcieli... ale jeśli przestanę płakać ,śmiać się to co mi zostanie???? jeśli schowam swoją empatie i szacunek do ludzi, ludzkiej pracy ludzkiego cierpienia, czy nadal będę człowiekiem???Człowiekiem po którym, ktoś uroni choć jedną łzę?
Reasumując, mogę być dla niektórych osób za bardzo emocjonalna, mogę nie oddzielać choć według nich powinnam emocje od życia. Mogą sobie tak myśleć mogą pisać, że jestem taka czy inna, że mam ochłonąć.
Jestem jaka jestem, chcesz mnie oceniać chcesz mówić mi jak mam żyć, jak mam czuć !
Choć przeżyj to co ja przeżyłam, wtedy porozmawiamy!



sobota, 6 września 2014

Zrozumieć przekaz...

Musiałam, musiałam, muszę... nie wiem jak to nazwać ... Może wy po przeczytaniu jakoś to nazwiecie, ale ja muszę po prostu wyrzucić z siebie żal i złość na bezmyślność i niechęć ludzką.
Od jakiegoś czasu w sieci krążą filmiki, pokazujące, jak ludzie wylewają sobie wodę z kostkami lodu na głowę i nominują do zadania innych. Zrobili z tego super zabawę i zbierają lajki pod postami. Zatracili gdzieś ideę tego po co to się robi.
Idea szczytna, jak każda akcja charytatywna, pomagać warto i to jest zawsze dla mnie wielkie!!!
Wpłacamy na fundację SLA, oblewamy się wodą tak, by poczuć ból w mięśniach i nominujemy znajomych, by powtórzyli akcję u siebie.... Poza tą wodą jest oki.
I tak ból, który odczujemy po wylaniu na siebie tej zimnej wody nie będzie współmierny do tego, który odczuwają ludzie, którzy są pochłaniani przez SLA, ale oki... szkoda wody, można było wymyślić coś innego.
Ale jeśli szczytny cel, jestem w stanie przymknąć oko. Tyle, że w sieci pojawiło się wielkie marnowanie wody, wylewanie jej bez powodu.
Temu choremu zjawisku jestem przeciwna. Jak już wspomniałam, nie uważam, by zabranie komuś czegoś, by pomóc drugiemu, było szczytne, ale jest jeszcze wytłumaczalne.
Niszczenie czegoś, by tylko się pokazać i wykorzystywanie do tego jeszcze akcji charytatywnej jest szczytem obłudy.
Weźmy takiego gościa - wylał sobie wodę, nominował kilka osób i dla niego to już!
A gdzie idea? A gdzie wsparcie fundacji???
Dzieci, które papugują po dorosłych, umieszczających filmiki w sieci... tak... moje dziecko też tak zrobiło, oblało się wodą, więc pytam: - Czy wiesz, po co to ludzie robią?
- No tak, nominowali mnie i nie chciałam kupić koleżance żelek”
No więc po raz kolejny tłumaczę, mówię: … Kochanie,! Nie na tym to polega. Nie chodzi o to by oblać się wodą i nominować kolejnych. Zobacz - wylałaś kilka litrów wody, tak po prostu, a na na ziemi są miejsca, w których ludzie jej nie mają … Nie wolno marnować wody.
Córka patrzy na mnie i mówi: - No tak. W Afryce nie ma wody...
- No właśnie - odpowiadam. Dlatego właśnie nie wolno wody marnować. Tłumaczę, że akcja polega przede wszystkim na zbieraniu pieniędzy na walkę z chorobą, na badania, które pomogą wynaleźć lekarstwa.
Myślę, że córka zrozumiała.
Na FB umieściłam zdjęcie dzieci w Afryce, napisałam, że lanie wody sobie na głowę jest idiotyczne. To wywołało ogólne oburzenie większości. Jak to? Przeciwna jesteś pomaganiu!!!
No więc prostuję!
Ja nie jestem przeciwna pomaganiu - jak tylko mam okazję i mogę, to pomagam.
Wszędzie.
Nie czekając na akcje w internecie.
Nie pomagam po to, by cały świat się od razu dowiedział i hołd dziękczynny składał, bo pomogłam. Nie pomagam jak mogę często anonimowo, cicho tak bym tylko ja wiedziała.
Dlatego tak bardzo boli mnie to, że ktoś zarzuca mi coś, co nie jest zgodne z prawdą.
Moi drodzy! Ja nie jestem przeciwna pomaganiu, bo pomoc w każdej postaci jest wskazana i ja ją zawsze będę popierać. Przeciwna jestem wykorzystywaniu akcji charytatywnej do celów popularyzujących osobę, jego funpage czy jego posty. Chcesz być sławny? Bądź, ale nie mieszaj z błotem takich szczytnych akcji.
Czytam wpisy i wiem, że wielu jest przeciw akcji, ale tylko dlatego, że akcja nabrała monstrualnie chorego rozmiaru. Co drugi z moich znajomych wylał sobie wiadro wody na głowę, nie wiedząc po co... czy to jest dobre? Czy to jest normalne, no chyba nie... i jeszcze zagorzali obrońcy akcji, którzy nie bardzo wiedzą, co czytają … Nigdzie nie napisałam, że jestem przeciwna pomaganiu. Natomiast napisałam i napiszę jeszcze ze sto razy, jeśli będzie to miało do kogoś dotrzeć.
W ten sposób pokazuję, że jestem przeciwna głupocie, brakowi szacunku do akcji charytatywnej i mieszaniu jej z błotem.
Jestem przeciwna wykorzystywaniu akcji, mającej na celu niesienie pomocy do celów osobistych. Jestem przeciwna i brzydzę się kłamstwem ludzi, którzy bezczelnie po dyskusji ze mną na FB piszą, że jestem przeciwna akcji charytatywnej, że nie chcę pomagać.
Reasumując: pomagałam, pomagam i będę pomagać.
A stanowczo sprzeciwiam się głupocie i brakowi umiejętności niektórych osób!


wtorek, 2 września 2014

Trener...

Witajcie w deszczowy wtorek, w Łodzi szaro zimno, i mokro, a miało być dziś ciepło i słonecznie. Coś się poprzestawiało w naszej pogodzie...
Wczoraj spotkało mnie coś , co chyba nie zdarza się często... coś przyjemnego, a zarazem pouczającego...
Ale po kolei.
Jak już wiecie mam swój plan , plan treningowy, który ma mnie przygotować do szybszego biegania... Hura :)
Dzięki Mariuszowi, mojemu osobistemu , klubowemu trenerowi, który zupełnie bez gaży planuje mi treningi takowy plan posiadam.... Otrzymuje rozpiskę tygodniową i staram się ją zrealizować...
Czasem mamy odmienne zdania na temat temp, długości wybiegać , ale szybko o tym zapominamy :) No więc wczoraj , jak przystało na „zdyscyplinowanego „ Biegacza, poszłam realizować założenia mojego planu 3 km rozgrzewki, oj na tych światłach to można się rozgrzać , to takie nieplanowane interwały czasem wychodzą … później na stadionie 4 razy 1200, kurcze czy ja dam radę? Tempo 4:35 ? Oj, będzie ciężko....No i na koniec schłodzenie 3 km.... do domu!
Dobiegłam na stadion dziś były interwały po drodze choć na ostatnim kilometrze stałam na światłach nie udało się …
Jestem na stadionie, a tam jeden trening na murawie, drugi trening, o matko więcej ich nie było.. a do tego na bieżni też biegają , nie tak po prostu tylko pod czujnym okiem trenera. No i co wpasować się na bieżnię i biegać , kurcze nie wypada... Idę do trenera i pytam; „ Przepraszam, czy mogę pobiegać po bieżni, nie będę przeszkadzać w treningu?”
Miły starszy pan z uśmiechem na twarzy odpowiada trzeba, no więc dziękuje i uciekam w swoje miejsce.. jakoś tak się przyzwyczaiłam ….Mam już na tym stadionie swoje miejsce...
Rozpoczęłam trening, pierwsze 1200 za szybko... kurcze za szybko miało być 4;35 nie więcej a mnie wyszło 4: 08 drugi troszkę wolniej trzeci chyba się mieszczę w tempie , czwarty też za szybko....4:22 ….
Trzy minuty truchtu i do domu... wychodzę ze stadionu , a trener woła mnie...
Daje mi kilka wskazówek, mówi bym wydłużyła krok, bym biegała na śródstopiu( wiem o tym, to moje błędy w technice, nad którymi pracuję ), podsuwa parę pomysłów na trening, który może pomóc w wydłużaniu kroku... No i pada pytanie na koniec jakie dystanse pani biega.. No więc odpowiadam 10 km, 15 km, 21km... a w jakim czasie , no mówię tak 10 km ostatnio w sobotę na atestowanej trasie pokonałam w 49:11, trener liczy , przelicza patrzy na mnie , uśmiecha się i mówi no, to całkiem całkiem... Jak zacznie Pani biegać na śródstopiu i wydłuży krok to pójdzie jeszcze lepiej... No a teraz pani ucieka już po marznie pani... Takie kilka słów , ale jak miło coś takiego usłyszeć. Zaskoczenie moje było tym większe ,ze wcale człowiek nie musiał mi tego mówić... miał swoich podopiecznych, nie musiał zwracać na mnie uwagi … Nie wiem jak Pan Trener się nazywa , ale z tego miejsca serdecznie mu ...Dziękuję!
Wróciłam do domu truchtając sobie i rozmyślając , jaki ten świat dziwny.. czasem ktoś na nas patrzeć nie może, a czasem tak miło zaskoczy...
Kocham biegać !!!!