poniedziałek, 15 września 2014

Z zaskoczenia .

Rok temu gdy ukończyłam pierwszy w życiu półmaraton w Płocku postanowiłam, że za rok też muszę go pobiec...
Gdy ruszyły zapisy, serce krzyczało: - Zapisz się!
Rozum mówił: - Poczekaj... jak tam dojedziesz...
I tak właśnie podzielona, pomiędzy serce a rozum, zaczęłam pytać, kto ewentualnie biegnie Płock.
Okazało się, że jest parę osób chętnych, a ja mogę się z nimi zabrać, by dojechać do tego pięknego miasta. Jak to w życiu bywa, różne zrządzenia losu spowodowały, iż osoby które miały pojechać, nie pojechały. Zostały dwa tygodnie na zorganizowanie jakiegoś środka transportu. Pociąg odpada... PKS jedzie za wolno... nie ma rady... trzeba wymyślić coś innego. No, ale co?
Myślałam, myślałam... ale żaden z pomysłów nie przynosił rezultatu.
Apelowałam na Endomondo, na fb, ale nikt nie chciał pomóc....
Tydzień przed biegiem, gdy już byłam pozbawiona wszelkich złudzeń co do wyjazdu, postanowiłam zrobić ostatnią rzecz...
Wybrałam wszystkich biegnących łodzian z listy startowej i napisałam do nich na fb...
Jakie było moje zdziwienie, gdy weszłam na fb i miałam wiadomość: - Skąd mamy was zgarnąć? Cieszyłam się jak dziecko i nie mogłam uwierzyć, że będę tam jednak.. stanę na starcie biegu, na którym mi tak bardzo zależało....Później jeszcze jedna osoba napisała, że jedzie w piątek i możemy zabrać.
Dziękuje z tego miejsca Piotrkowi Jóźwiakowi za chęć pomocy.
Dobrym aniołem okazała się Dorota Gapys, która zaofiarowała pomoc.
W dniu startu o 6:40 spotkaliśmy się w umówionym miejscu i pojechaliśmy...
Droga minęła szybko, a atmosfera w samochodzie... jak byśmy się znali bardzo długo... a nie co dopiero poznali :)
Dojechaliśmy na miejsce, odebrałyśmy pakiety startowe …
Udałam się do szatni, by się przygotować, a Dorota poszła pozwiedzać.
My staliśmy pod biurem zawodów i czekaliśmy na Marzenkę...
W między czasie poszłam pobiegać … gdy wróciłam, mój Maciuś już nawijał z nasza sympatyczną koleżanką z Płocka....
Ależ się ucieszyłam, gdy ją zobaczyłam.
Uściskałyśmy się i gadałyśmy o biegu, o formie, o tym, co u Małgosi... I tak u płynął czas do startu.
Poszliśmy na rynek... ten czas jakoś tak szybko biegł … :)
Ustawiłam się gdzieś na starcie. Nawet dokładnie nie wiedziałam, gdzie stoję. Dopiero później zobaczyłam balonik 1:40 przede mną jakieś 200 m. Za mną kolejne 200 m powiewa balonik 1:50 .
A jak ja biegnę,pytam samą siebie... no ja jak się uda! :)
Miało być na luzie, niech i tak będzie. pogoda nie pozwoli na dużo, więc niech będzie na luzie :)
Odpaliłam Edmunda, wystartowaliśmy, to znaczy szliśmy jakiś czas, dopiero później zaczęliśmy biec... jakaś dziewczyna obok mnie mówi do swojej koleżanki: wyobraź sobie że ci najszybsi to już zbiegają z mostu.... pomyślałam sobie: - Ale ma dziewczyna poczucie humoru :)
Zbiegam ze skarpy. Staram się pamiętać o tym co mówił Mariusz, ale też pamietac że to jednak 21 km jest.
Biegnę...
Na początku biegnie mi się całkiem dobrze - nie jakoś szybko, ale dobrze.
Pierwszą dyche pokonuję w 51 minut i ileś sekund, w zasadzie według założenia.
Na 10 km stoi Maciek...
Marzenka macha, Maciek krzyczy: Jest moc!
Biegnę dalej. bębny nadają rytm mojemu biegowi.
Biegnę dwunasty kilometr 1:01 jest dobrze. i tu koniec mojej kontroli tempa. zawiesił się mój zegarek i nie chciał działać.
Nie uwierzycie ale on po prostu stanął.
Nie wiem, jakie miałam czasy na następnych kilometrach.
Wiem, że kiedy biegłam wałem, wiatr silnie wiał od przodu, popychając mnie do tyłu... ciężko pokonywało się ten odcinek. Drugi też nie był łatwiejszy... podbiegi, podbiegi i jeszcze raz podbiegi... na trasie kilka osób zasłabło i służby medyczne udzieliły im pomocy....
Ale wracając do mnie na trasie... nie czułam wielkiego zmęczenia, ale bolała mnie noga.
Jakoś dziwnie boli mnie piszczel... nie chce odpuścić i nic nie pomaga... ale to najmniej istotne... pokonałam trasę biegnąć … to najważniejsze dla mnie..
Na jednym tylko podbiegu przemaszerowałam trzy kroki, gdyż bałam się kolki, która jakby dawała o sobie znać... na szczęście nie dopadła mnie - zmora jedna...
Pokonałam skarpę i wbiegłam do centrum miasta, a tu już zostało 300 m i meta!
Dobiegam do mety.
Czas brutto, który widniał na zegarze, może nie jest rewelacyjny, ale dla mnie - super.
27 stopni, słońce i wiatr, do tego trasa z 6 km podbiegów i jedną skarpą, jako wisienka na torcie, więc jest dobrze.
Oddałam chip, dostałam swój medal i wodę … znalazłam Maćka i Marzenkę, którzy cierpliwie stali i czekali, jak ukończę bieg.
W międzyczasie odnalazła nas Dorota ze swoim „Menagerem”, pochwaliła się wynikiem: 8 kobieta - wooooow! . Pogratulowałam jej miejsca, a ona mnie ukończenia biegu. Poszwendaliśmy się troszkę po mieście, zobaczyliśmy nowy pomnik, który niedawno został postawiony... piękny, wykonany chyba w białym piaskowcu pomnik króla Bolesława Krzywoustego z rycerzami.
Monumentalny pomnik zbiorowy, pięknie wykonany, nie dający wcale uczucia ciężkości... wygląda tak finezyjnie, tak lekko, jak gdyby unosił się na chmurce...
Pod koniec uroczego spotkania dojechał do nas mąż Marzenki... chwilkę porozmawialiśmy, pożegnaliśmy się i Marzenka nas opuściła.
Udaliśmy się na rynek, gdzie miało odbyć się wręczanie nagród... nie żebym ja się tam pchała, ale Dorota była ósma z kobiet, więc musi być :)
W oczekiwaniu na rozdanie nagród bębniarze zagrali koncert... ale dali czadu !
Kocham to miejsce.
Jest tak naładowane pozytywną energią … :)
Zobaczyliśmy wywieszone wyniki, poszłyśmy obejrzeć... gdy tak szukałyśmy się na liście, rozpoczęła się uroczystość wręczania nagród.
Idąc pod scenę rozmawiałyśmy z Dorotą, że K30 to taka liczna kategoria i taka duża konkurencja, że trudno cokolwiek w niej osiągnąć...
Doszliśmy pod scenę... dekorują kobiety w kategoriach wiekowych.
Nagle z głośników pada moje imię i nazwisko.
Nie wierzę.
Mówię do Maćka: - Oni się pomylili... na pewno...
Ale po raz drugi pada moje imię i nazwisko … idę, nie wierząc w to, co się dzieje.
Z tego wszystkiego nie wiedziałam, gdzie mam stanąć, jakie to miejsce...
Okazało się, że drugie.... Woooow! II miejsce w K30!
Nie wierzę.
W zasadzie do dziś nie wierzę... a może on się naprawdę pomylili i co wtedy?
Obie wracałyśmy do domu szczęśliwe.
Dorota dostała nagrodę za 8 miejsce w open kobiety, ja K30.
Dzień można było zaliczyć do udanych...
Wróciłyśmy do domu z wielkimi bananami na twarzy i wiadrem endorfin.
Było cudownie...
Z tego miejsca chciała bym podziękować Dorocie i jej „Managerowi”- To dzięki wam ten dzień był cudowny!
Impreza jak najbardziej czaderska.
Z całego serca serdecznie ją polecam !!
Wracam za rok !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz