wtorek, 23 września 2014

Jesienny spacer w Łowiczu...

Łowicki Półmaraton Jesieni to impreza w kalendarzu biegowym, której nie można pominąć, planując sobie swój osobisty kalendarz startów.
Choć raz powinno stanąć się na starcie tego półmaratonu.
W tym roku XXXIII edycja imprezy odniosła sukces pod względem ilości uczestników.
Na starcie do walki stanęło ponad czterystu zawodników.
21 km i 97,5 metra... dystans ten podzielony na cztery pętle, biegnące ulicami Łowicza.
Na trasie zawodnicy mijali piękny kościół, kawiarenkę, z której wydobywał się aromat świeżo parzonej kawy. Ale nie tak miało być.....
Rano budzik.
Otwieram jedno oko, drugie i słyszę kap, kap, kap… za oknem o parapet dudnią krople deszczu... W najlepsze wygrywają sobie deszczowa piosenkę...
Przez moja głowę przebiega myśl: - Czy zawsze, jak planuję start w zawodach, to musi padać, albo musi być gorąco?
Nie wierzę... po prostu nie wierzę...
Wstałam. Owsianka z rana i kubek gorącej kawy...
Musi być inaczej. Ranek nie należy do udanych, a dzień jest na powitanie skopany.
Kawa musi być. Dobrej małej czarnej nic nie zastąpi... no może nie tak od razu, że nic, ale... nie wnikajmy :)
Do Łowicza wyruszaliśmy całą rodzinką, a to tylko dzięki uprzejmości Alka, Magdy i Krzysia z naszego klubu.
Wyjechaliśmy przed dziewiątą, droga była krótka, bo w dobrym towarzystwie to czas leci... oj leci. :)
Dojechaliśmy bez problemu.
Nawet pogoda się nad nami ulitowała i przestało padać.
Temperatura też nie była za wysoka, ale chłodu nie odczuwaliśmy.
Udaliśmy się do biura zawodów, tam odebraliśmy chipy i numery startowe, w międzyczasie dojechała reszta naszego teamu.
Wszyscy uśmiechnięci, rozbawieni... no bo jak inaczej, skoro każdy z nas przyjechał do Łowicza po dżemy....
Start biegu zaplanowano na 11:15, przed nim miała odbyć się rozgrzewka.
Jak zaplanowali, tak też zrobili, tylko że my klubowicze potraktowaliśmy ją bardzo, bardzo szczególnie, a w właściwie na swój sposób.
My, to znaczy Magda, Monika S. i Monika K. próbowałyśmy naśladować ludzi, którzy podobno widzieli kobietę odpowiedzialną za rozgrzewkę , za to Alek potraktował ja zupełnie indywidualnie - wykonał kilka kroków tanecznych, parę salt, obrotów, i w pięknym locie motyla udał się na start.
Odnaleźliśmy się na starcie...
Postanowienia końcowe... biegnę z Moniką S. i Januszem, będą mnie prowadzić... w zasadzie obawiam się, czy dam radę, ale chyba nie czas już teraz na takie rozkminy!
Poszli... pierwsze kółeczko po stadionie, ciasno , ale dajemy radę. Biegniemy wolno, ale już biegniemy, w zasadzie to ja mogę już iść do domu.
Pierwsze kółeczko to rekonesans trasy, pozyskanie wiedzy na temat topografii, gdzie zbieg, gdzie podbieg.. staram się nie biec z pięty.
Trzymam się tego, co sugerował mi Maciek vel Jagoda. Biegnę. Tempo 4:50, 5:0. Nie jest źle... pierwsze kółko zaliczone... znów stadion.
Jak ja nie cierpię stadionu :) Moją niechęć do stadionu niwelują okrzyki mojego Maćka, Tomka, moich dziewczyn i silnej ekipy dopingowej Rysio Team.
Stadion staje się bardziej przyjazny, został udomowiony...
Biegniemy...
Jakoś trzymam się moich wspierających.. drugie okrążenie... znów ten stadion... ale już wiem, że będzie przyjazny...
Przed stadionem Doktorek pstryka fotki - fajnie mieć takiego fotografa....
Trzecie okrążenie.
Ja już nie mogę biec tak szybko, jak Janusz z Moniką, ale nadal utrzymuję tempo
5:00. Staram się jak mogę, wbiegam na stadion i widzę ich, jak z niego wybiegają. Dzieli mnie od nich 400 metrów, myślę sobie: -... nie do odrobienia...
Czwarte okrążenie, a ja biegnę już sama.
Na 19 km zwalniam do 5:20 ale i tak nie jest jeszcze źle.
Następne kilometry pokonuję już w tempie zadowalającym, wpadam na metę z czasem na pewno ŁAMIĄC GODZINĘ PIĘĆDZIESIĄT . Odbieram medal i padam na murawę stadionu. :)
Mam megabanana :)))))
Jestem zmęczona, ale bardzo zadowolona... Woda i murawa, tego potrzebuję na chwilkę...
Po chwili udaje się do naszego puntu zbiorczego :)
Tam już czekają ci, co nie biegają, tylko latają
Wszyscy są zadowoleni i uśmiechnięci :)
Nader pozytywny dzień.
Tomek z moim Maćkiem świetnie się rozumieją , nasze dzieci: Marcela, Kamila i Sylwia też się dogadują... No i oczywiście Dżina, która stała się drugą maskotka klubową ( pies Moniki K.).
Nie będę pisać tu o wynikach... no może wspomnę o Maćku Jagusiaku, który doleciał do mety jako czwarty w swojej kategorii wiekowej. :)
Gdy już wszyscy uczestnicy dobiegli do mety, udaliśmy się na zasłużony posiłek i oczywiście po pakiety :) Każdy uczestnik otrzymał ciężką reklamówkę z dobrociami.
Jedną z najważniejszych rzeczy w pakiecie okazała się doniczka... tak.
Doniczka na kwiatki.
Zielona.
Jedni mieli jedną doniczkę, inni mieli dwie, w zasadzie to nie wiadomo od czego to zależy, no ale taka tam historia :)
Pakiet z Łowicza warto dostać. Naprawdę.
Zjedliśmy posiłek regeneracyjny i nasze funkcje życiowe wracały do norm książkowych... rozpoczęliśmy powrót do domu...
Powiem tak: - Bieg zorganizowany z rozmachem.
Trasa średnia, jeśli chodzi o nawierzchnię i zabezpieczanie. Jeżeli chodzi o widoki, to piękna :) Organizacja wzorowa, choć ja wolałabym zatrzymać sobie numer startowy, który musiałam oddać organizatorom...
Przywiozłam z Łowicza życiówkę i najładniejszy jak do tej pory medal :)
Po powrocie do domu chyba każdy zasiadł przed telewizorem, by oglądać mecz, który dostarczył podobnych emocji, jak nasze poranne bieganie... Polscy siatkarze zdobyli mistrzostwo świata!!!
Takich emocji przy tej niedzieli chyba żaden nasz klubowicz się nie spodziewał :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz