Gdy
zaczynał się tydzień, nie myślałam o tym, że nadchodzący jego
koniec będzie taki szalony.
W
środę Alek rzucił hasło o biegu w Lutomiersku... czy biegnę...?
W
zasadzie nie wiedziałam, czy biegnę, ale na wszelki wielki
zapisałam się. Miałam zapisać też mojego męża, ale nie miałam
numeru jego dowodu.
Ale
to,że się zapisałam to nie znaczy że muszę pobiec, tym bardziej
że niedziela miała być zadedykowana Maćkowi, biegnącemu dziesięć
kilometrów po torze crossowym.
Nadszedł
piątek wieczór i na spontana postanowiliśmy jednak oboje pobiec
bieg w Lutomiersku.
Ranek
sobotni... szybko... zakupy i na tramwaj. Spokojnie dojechaliśmy
bieg o 16:40 a my o 14.00 już na miejscu :)
Pogoda
w kratkę.
Słońce,
chmury, deszcz i wiatr.
Przed
biegiem głównym odbywały się biegi dla dzieci i tu pierwszy
zawodnik z naszej rodziny stanął na starcie.
Kamila
postanowiła pobiec 1400 m . Super!
Dotarł
również na miejsce Alek z Krzysztofem.
Na
miejscu pojawił się również nasz niezłomny klubowicz Grzegorz i
kolega Andrzej.
Odebraliśmy
numery startowe i okazało się, że nie ma szans na szatnię.
Jak
mam się przebrać nie mam pojęcia.
Nagle
wpadam na pomysł...
...no
przecież kobieta kobietę zawsze zrozumie.
Widzę
dwie panie w mundurach straży pożarnej :)
Pytam
czy pozwolą mi przebrać się w swoim samochodzie, pozwalają.
W
tym miejscu serdecznie dziękuję tym dwóm wspaniałym kobietom :)
Pogoda
łaskawie odpuściła nam.
Przestało
padać i wyszło słoneczko.
Stanęliśmy
na linii startu...
Ladies
first...
Jak
ja nie lubię stać z przodu...
Odliczanie
i start.
Poszłam
jak oszołom. Dobrze, że Krzysiek krzyknął za moimi plecami:
-
Kaśka, zwolnij!!!!
Boże!
Jaka ja mu byłam za to wdzięczna!
Biegniemy...
pierwsza pętelka ...
Na
drugim kilometrze wymuszony postój … nieposłuszne sznurowadło
rozsznurowało się.
Biegnę
za panami, ale w pewnej odległości od nich.
W
zasadzie zostałam sama...
Za
moimi plecami słyszę pokrzykiwanie jakiegoś chłopaka i głos
dziewczyny:
-
Nie mogę, mam kolkę, nie daję rady …
Lecą
jakieś motywacyjne bzdury, ale co może pomóc dziewczynie, kiedy
cierpi....
Po
mojej głowie kołacze się myśl:
-
Tylko nie pozwolić dopaść się …
Biegnę
drugie kółeczko.
Widzę
przede mną dwie postacie, które bez żadnych obiekcji skracają
sobie trasę … no pięknie.
Myślę:
- Przecież nic teraz nie zrobię,. biegnę dalej … nagle panowie,
którzy skrócili sobie trasę, wybiegają dwieście, trzysta metrów
przede mną … Biegnę i w zasadzie cały czas uciekam przed
dziewczyną z kolką…
Dobiegam
do stadionu, po drodze łykając panów, co to sobie skrócili trasę.
Pan na mecie mówi: - Druga kobieta!
Nie
wierzę … ale skoro tak mówi...
Odnajduję
dziewczynę, która wbiegła za mną na metę, gratulujemy sobie :)
Czekam
na mecie na mojego Maćka... jest :)
Super
:)
Wszyscy
zasiadamy za stołem i popijamy napój izotoniczny.
Pochłaniamy
gofry z bita śmietaną.
Dla
pewnej osoby konsumpcja wyśnionego i wyczekiwanego dniami i nocami
gofra z bitą śmietaną kończy się małą katastrofą, ale to
będziemy wiedzieli tylko my :) Obecni :)
Po
chwilce wskakuję na scenę i odbieram nagrodę.
Wracam
do domu bardzo zadowolona.
Druga
wśród kobiet * czad :)
Po
powrocie do domu ustalamy, jak dostać się na bieg w niedzielę.
Wtedy
właśnie podejmuję decyzję o wystartowaniu w owym biegu.
Rano
pobudka i na pociąg.
Zmierzając
na przystanek tramwajowy zauważamy po drugiej stronie ulicy Prezesa
Janusza na rowerze.
Prezes
Janusz obiera kurs na przystanek, podjeżdża.
Składa
mi życzenia urodzinowe i rozmawiamy o biegu.
Dowiaduje
się, że bieg jest ciężki i szanse są niewielkie.
No,
ale ja nie biegnę dla zwycięstwa, biegnę sobie tak dla zabawy :)
Po strzałeczce i każdy w swoją stronę.
Przyjechał
tambambaj i jedziemy.
Łódź
Kaliska wita.
Kupujemy
bilet i czekamy.
Na
dworcu spotykamy Badyla z piękniejszą połową.
Wymieniamy
uprzejmości i dowiadujemy się, iż jadą do Głowna na bieg.
Cierpliwie
czekamy na pociąg.
Docieramy
na peron, nasz wehikuł czeka.
Wsiadamy.
Szukając
miejsca, odkrywamy biegającego kolegę.
Dowiadujemy
się, że jedzie w to samo miejsce, co my.
Wysiadamy
z pociągu i ogarniamy GPS.
Tak
ogarniamy, że jakiś chłopak na rowerze pyta, dokąd zamierzmy się
udać. Mówimy że na bieg.
Tłumaczy
nam, jak się dostać.
Mądrze
zamiast odnaleźć drogę na chodnik, idziemy nasypem kolejowym, a z
lewej strony jedzie pociąg towarowy.
Brawa
dla nas:)
Idąc
oczywiście skręcamy nie tam, gdzie trzeba, ale szybko ogarniamy
sytuację.
Napieramy
...
Po
półtora kilometrowym marszu docieramy na miejsce.
Zapisuję
się. Maciek odbiera swój pakiet startowy, oczywiście nie bez
problemów...
Ale
nie będę się tu znów znęcać nad Inessport.
Idziemy
do szatni i na murawę stadionu :)
Tu
spotykamy Staśka, który pociesza nas mówiąc, że trasa trudna i
bardzo wymagająca.
I
w zasadzie to jestem szalona, bo wczoraj bieg i dziś bieg :) Okazuje
się, że na biegu jest jeszcze Mariusz.
Panowie
składają mi życzenia :)
Stasiek
cały czas mówi, że będę żałowała wczorajszego biegu...
-Trudno...
- mówię. - Nie biegnę na wynik. Dziś biegnę dla zabawy :)
Do
startu kilka minut...
Ustawiamy
się, odliczamy i startujemy.
Pierwsze
trzy kilometry po płaskim, tylko jeden niewielki podbieg...
Ale
przed moimi oczami pojawia się tor.... Wbiegam na górkę i
oczywiście do pokonania opony :) żeby nie było łatwo.
Pierwsza
górka zaliczona biegiem, druga też, ale trzecia i kolejne niestety
nie... pod górę marsz z górki, zbieg, ale nie z każdej dało się
zbiec.... Zaliczam krzak ostów, z wyboru, by nie posłać towarzyszy
niedoli efektem domina na dół góry.
Przez
myśl przelatuje: - Kto ci kazał? Boże! Tak się męczyć i to za
własne pieniądze.... trzeba być chorym ”
Pierwsze
kółeczko zaliczone, teraz trasa wiedzie przez las.
Niestety
- dobre się kończy...
Dobiegamy
znów do toru... znów górki … Kiedy się one skończą...?
Na
koniec wisienka na torcie, czytaj kładka z trzech konarów, rzucona
na rzeczkę.
To
chyba żart :)
Ja
z lękiem wysokości mam przez to przebiec?
Nie
ma wyjścia, jakoś udaje mi się pokonać kładeczkę .
Biegnę
dalej, ostatnie górki, ostatni raz podbieg na wiadukcie i
zaczynamy... Wyprzedzam jedną, drugą dziewczynę, idę do przodu …
Nie
wiem, czy biegnę szybko.
Słyszę
piszczący sygnał zegarka, ale nie zwracam na niego uwagi i skupiam
się na biegu.
Całą
swoją energię wrzucam w przemieszczanie się.
Jeszcze
jedna osoba... i kolejna …
Mega
uczucie!
Nikt
mnie nie mija na ostatnich metrach !!!!
Wpadam
na metę, dostaję medal, oddaję czip, idę do moich dziewczyn.
Super
;)
Dla
mnie ukończenie tego biegu to sukces.
Czekamy
na Maćka :)
Po
kilku minutach dostrzegamy, jak biegnie.
Wpada
na metę, odbiera swój zasłużony medal.
Odpoczywamy.
Leżymy,
siedzimy na trawie, wiatr owiewa nam twarze... jest miło. Wywieszają
wyniki.
Maciuś
idzie sprawdzić i okazuję się, że jestem trzecia w swojej
kategorii wiekowej:)
Cieszę
się bardzo.
Zrobiłam
sobie ładny prezent na urodzinki :)
Odbieram
nagrodę.
Okazuje
się po chwili, że nie tylko ja staję na pudle w swojej kategorii
wiekowej.
Stanisław
też zajmuje trzecie miejsce ( Gratulacje !)
Bieg
trudny.
Pogoda
też nie pomogła, ale satysfakcja z ukończenia to uczucie nie do
opisania.
Dziękuję
wszystkim z dziś i wczoraj za obecność i super zabawę.
Dziękuję
mojemu aniołowi, Małgosi, za to że namówiła mnie do biegania i
całej mojej kochanej rodzince za wsparcie i wyrozumiałość... i
oczywiście rodzince biegowej za wsparcie i wiarę.
Wszystkim
wam serdecznie dziękuję :)
Oba
biegi, jakże różne, choć dobrze zorganizowane i przede wszystkimi
z super oprawą.
Do
zobaczenia na kolejnym biegu :)