niedziela, 31 maja 2015

Szalony czas urodzin

Gdy zaczynał się tydzień, nie myślałam o tym, że nadchodzący jego koniec będzie taki szalony.
W środę Alek rzucił hasło o biegu w Lutomiersku... czy biegnę...?
W zasadzie nie wiedziałam, czy biegnę, ale na wszelki wielki zapisałam się. Miałam zapisać też mojego męża, ale nie miałam numeru jego dowodu.
Ale to,że się zapisałam to nie znaczy że muszę pobiec, tym bardziej że niedziela miała być zadedykowana Maćkowi, biegnącemu dziesięć kilometrów po torze crossowym.
Nadszedł piątek wieczór i na spontana postanowiliśmy jednak oboje pobiec bieg w Lutomiersku.
Ranek sobotni... szybko... zakupy i na tramwaj. Spokojnie dojechaliśmy bieg o 16:40 a my o 14.00 już na miejscu :)
Pogoda w kratkę.
Słońce, chmury, deszcz i wiatr.
Przed biegiem głównym odbywały się biegi dla dzieci i tu pierwszy zawodnik z naszej rodziny stanął na starcie.
Kamila postanowiła pobiec 1400 m . Super!
Dotarł również na miejsce Alek z Krzysztofem.
Na miejscu pojawił się również nasz niezłomny klubowicz Grzegorz i kolega Andrzej.
Odebraliśmy numery startowe i okazało się, że nie ma szans na szatnię.
Jak mam się przebrać nie mam pojęcia.
Nagle wpadam na pomysł...
...no przecież kobieta kobietę zawsze zrozumie.
Widzę dwie panie w mundurach straży pożarnej :)
Pytam czy pozwolą mi przebrać się w swoim samochodzie, pozwalają.
W tym miejscu serdecznie dziękuję tym dwóm wspaniałym kobietom :)
Pogoda łaskawie odpuściła nam.
Przestało padać i wyszło słoneczko.
Stanęliśmy na linii startu...
Ladies first...
Jak ja nie lubię stać z przodu...
Odliczanie i start.
Poszłam jak oszołom. Dobrze, że Krzysiek krzyknął za moimi plecami:
- Kaśka, zwolnij!!!!
Boże! Jaka ja mu byłam za to wdzięczna!
Biegniemy... pierwsza pętelka ...
Na drugim kilometrze wymuszony postój … nieposłuszne sznurowadło rozsznurowało się.
Biegnę za panami, ale w pewnej odległości od nich.
W zasadzie zostałam sama...
Za moimi plecami słyszę pokrzykiwanie jakiegoś chłopaka i głos dziewczyny:
- Nie mogę, mam kolkę, nie daję rady …
Lecą jakieś motywacyjne bzdury, ale co może pomóc dziewczynie, kiedy cierpi....
Po mojej głowie kołacze się myśl:
- Tylko nie pozwolić dopaść się …
Biegnę drugie kółeczko.
Widzę przede mną dwie postacie, które bez żadnych obiekcji skracają sobie trasę … no pięknie.
Myślę: - Przecież nic teraz nie zrobię,. biegnę dalej … nagle panowie, którzy skrócili sobie trasę, wybiegają dwieście, trzysta metrów przede mną … Biegnę i w zasadzie cały czas uciekam przed dziewczyną z kolką…
Dobiegam do stadionu, po drodze łykając panów, co to sobie skrócili trasę. Pan na mecie mówi: - Druga kobieta!
Nie wierzę … ale skoro tak mówi...
Odnajduję dziewczynę, która wbiegła za mną na metę, gratulujemy sobie :)
Czekam na mecie na mojego Maćka... jest :)
Super :)
Wszyscy zasiadamy za stołem i popijamy napój izotoniczny.
Pochłaniamy gofry z bita śmietaną.
Dla pewnej osoby konsumpcja wyśnionego i wyczekiwanego dniami i nocami gofra z bitą śmietaną kończy się małą katastrofą, ale to będziemy wiedzieli tylko my :) Obecni :)
Po chwilce wskakuję na scenę i odbieram nagrodę.
Wracam do domu bardzo zadowolona.
Druga wśród kobiet * czad :)
Po powrocie do domu ustalamy, jak dostać się na bieg w niedzielę.
Wtedy właśnie podejmuję decyzję o wystartowaniu w owym biegu.
Rano pobudka i na pociąg.
Zmierzając na przystanek tramwajowy zauważamy po drugiej stronie ulicy Prezesa Janusza na rowerze.
Prezes Janusz obiera kurs na przystanek, podjeżdża.
Składa mi życzenia urodzinowe i rozmawiamy o biegu.
Dowiaduje się, że bieg jest ciężki i szanse są niewielkie.
No, ale ja nie biegnę dla zwycięstwa, biegnę sobie tak dla zabawy :) Po strzałeczce i każdy w swoją stronę.
Przyjechał tambambaj i jedziemy.
Łódź Kaliska wita.
Kupujemy bilet i czekamy.
Na dworcu spotykamy Badyla z piękniejszą połową.
Wymieniamy uprzejmości i dowiadujemy się, iż jadą do Głowna na bieg.
Cierpliwie czekamy na pociąg.
Docieramy na peron, nasz wehikuł czeka.
Wsiadamy.
Szukając miejsca, odkrywamy biegającego kolegę.
Dowiadujemy się, że jedzie w to samo miejsce, co my.
Wysiadamy z pociągu i ogarniamy GPS.
Tak ogarniamy, że jakiś chłopak na rowerze pyta, dokąd zamierzmy się udać. Mówimy że na bieg.
Tłumaczy nam, jak się dostać.
Mądrze zamiast odnaleźć drogę na chodnik, idziemy nasypem kolejowym, a z lewej strony jedzie pociąg towarowy.
Brawa dla nas:)
Idąc oczywiście skręcamy nie tam, gdzie trzeba, ale szybko ogarniamy sytuację.
Napieramy ...
Po półtora kilometrowym marszu docieramy na miejsce.
Zapisuję się. Maciek odbiera swój pakiet startowy, oczywiście nie bez problemów...
Ale nie będę się tu znów znęcać nad Inessport.
Idziemy do szatni i na murawę stadionu :)
Tu spotykamy Staśka, który pociesza nas mówiąc, że trasa trudna i bardzo wymagająca.
I w zasadzie to jestem szalona, bo wczoraj bieg i dziś bieg :) Okazuje się, że na biegu jest jeszcze Mariusz.
Panowie składają mi życzenia :)
Stasiek cały czas mówi, że będę żałowała wczorajszego biegu...
-Trudno... - mówię. - Nie biegnę na wynik. Dziś biegnę dla zabawy :)
Do startu kilka minut...
Ustawiamy się, odliczamy i startujemy.
Pierwsze trzy kilometry po płaskim, tylko jeden niewielki podbieg...
Ale przed moimi oczami pojawia się tor.... Wbiegam na górkę i oczywiście do pokonania opony :) żeby nie było łatwo.
Pierwsza górka zaliczona biegiem, druga też, ale trzecia i kolejne niestety nie... pod górę marsz z górki, zbieg, ale nie z każdej dało się zbiec.... Zaliczam krzak ostów, z wyboru, by nie posłać towarzyszy niedoli efektem domina na dół góry.
Przez myśl przelatuje: - Kto ci kazał? Boże! Tak się męczyć i to za własne pieniądze.... trzeba być chorym ”
Pierwsze kółeczko zaliczone, teraz trasa wiedzie przez las.
Niestety - dobre się kończy...
Dobiegamy znów do toru... znów górki … Kiedy się one skończą...?
Na koniec wisienka na torcie, czytaj kładka z trzech konarów, rzucona na rzeczkę.
To chyba żart :)
Ja z lękiem wysokości mam przez to przebiec?
Nie ma wyjścia, jakoś udaje mi się pokonać kładeczkę .
Biegnę dalej, ostatnie górki, ostatni raz podbieg na wiadukcie i zaczynamy... Wyprzedzam jedną, drugą dziewczynę, idę do przodu …
Nie wiem, czy biegnę szybko.
Słyszę piszczący sygnał zegarka, ale nie zwracam na niego uwagi i skupiam się na biegu.
Całą swoją energię wrzucam w przemieszczanie się.
Jeszcze jedna osoba... i kolejna …
Mega uczucie!
Nikt mnie nie mija na ostatnich metrach !!!!
Wpadam na metę, dostaję medal, oddaję czip, idę do moich dziewczyn.
Super ;)
Dla mnie ukończenie tego biegu to sukces.
Czekamy na Maćka :)
Po kilku minutach dostrzegamy, jak biegnie.
Wpada na metę, odbiera swój zasłużony medal.
Odpoczywamy.
Leżymy, siedzimy na trawie, wiatr owiewa nam twarze... jest miło. Wywieszają wyniki.
Maciuś idzie sprawdzić i okazuję się, że jestem trzecia w swojej kategorii wiekowej:)
Cieszę się bardzo.
Zrobiłam sobie ładny prezent na urodzinki :)
Odbieram nagrodę.
Okazuje się po chwili, że nie tylko ja staję na pudle w swojej kategorii wiekowej.
Stanisław też zajmuje trzecie miejsce ( Gratulacje !)
Bieg trudny.
Pogoda też nie pomogła, ale satysfakcja z ukończenia to uczucie nie do opisania.
Dziękuję wszystkim z dziś i wczoraj za obecność i super zabawę.
Dziękuję mojemu aniołowi, Małgosi, za to że namówiła mnie do biegania i całej mojej kochanej rodzince za wsparcie i wyrozumiałość... i oczywiście rodzince biegowej za wsparcie i wiarę.
Wszystkim wam serdecznie dziękuję :)
Oba biegi, jakże różne, choć dobrze zorganizowane i przede wszystkimi z super oprawą.
Do zobaczenia na kolejnym biegu :)









niedziela, 24 maja 2015

Piotrkowską biegiem

Na ten bieg czekali wszyscy biegacze z Łodzi okolic i chyba z Polski też, nie wspomnę o zagranicznych zawodnikach - z Ukrainy na przykład.
23 maja to prawdziwe biegowe święto i z radością powiem, że w moim rodzinnym mieście Łodzi. Do tego biegu lista zawodników wypełnia się w mgnieniu oka, a każdy zawodnik przygotowuje się pieczołowicie.
Sobota! Pobudka rano i wizyta w pracy.
Aktywnie spędzone godziny pozwoliły nie stresować się biegiem.
16:15 wyszłam z pracy i razem z Alkiem dojechałam do domu.
Dzięki uprzejmości Alka mogłam dotrzeć jeszcze na chwilkę do domu. Tu zastałam totalny chaos. Plecak, jedzenie... wszystko gdzieś porzucone.
Nic nie jest przygotowane :( W panice wszystko wrzucam do plecaka, szukam butów, które okazują schowane do plecaka. Ładuję banany, w międzyczasie zjadam pizzę ( nie wiem, czy to dobry pomysł).
Szybciutko, doładowanie do pasa - elektrolity.
I zapakowani ruszamy do autobusu.
Na przystanku w lekko poddenerwowanej atmosferze wypatrujemy autobusu.
W międzyczasie dzwoni Janusz i podkręca nerwową atmosferę pytaniem, gdzie jesteśmy.
No cóż, zgodnie z prawdą mówię, że czekamy na autobus.
Po dwudziestu minutach docieramy na miejsce.
Szybko znajdujemy punkt zbiórki, który mieści się w Parku Staromiejskim. Tu też znajduje się START i META. Do startu zostało jakieś 30 minut, atmosfera sportowa panuje w całym parku. Gdzie nie spojrzę, tam biegacze, którzy rozgrzewają się i przygotowują się do biegu.
Na miejsce zbiórki docierają kolejne osoby, między innymi Madzia z Alkiem, Ania Patura, Mariusz nasz trener, Janusz, my, Magda Ziółek ze swoją rodzinką , Jagoda,Grzesiu, Krzysztof i jeszcze inne osoby. Pięść minut przed startem udajemy się na start.
Zegarek zgubił sygnał GPS, a już myślałam,że mając zegarek, nie będę już musiała borykać się z tym problemem, a jednak :)
Stoję na starcie, a obok Mateusz, Mariusz...
Odliczanie, jakaś przyśpiewka kibiców Widzewa.
Start, pobiegliśmy....
Pierwszy kilometr... biegnie się trudno, nawierzchnia śliska, ciasno, ale dajemy radę... biegniemy sobie, powietrze rześkie.
Biegniemy ulicą Zachodnią, do Legionów i dobiegamy do placu Wolności, tu machamy Naczelnikowi, który pozdrawia z centrum placu, wbiegamy na naszą piękna Pietrynę.
Po obu stronach ulicy mnóstwo widzów, kibicują, dopingują.
Uśmiechy na twarzach , pozdrowienia...
Nawierzchnia nie należy do najlepszych, ale uwielbiam biec tą ulicą.
Z Piotrkowskiej skręcamy w Tuwima, biegniemy, nadal ciasno, nadal depczemy sobie po piętach ale jest świetnie. Spoglądam na zegarek i widzę szósty kilometr.
Jest myślę sobie jeszcze kilometr i można będzie troszkę szybciej … EC-1
Nawet nie wiem, że to już, gdyby nie fakt, że po wybiegnięciu z bramy prawie wpadam na bębniarzy. Jakoś udaje mi się uniknąć zderzenia z nimi i już zostaje tylko kawałeczek, ostatnie trzy kilometry.
Tu dopada mnie kolka, która mi towarzyszy do samej mety i nie chce odpuścić.
Zerkam na zegarek - troszkę wolniej niż miało być, ale będziemy pracować nad tym.
Uciskam bok, ale nic to nie pomaga, staram się ignorować ból, troszkę się udaje, albo ona troszkę odpuszcza.
Znów jesteśmy na Piotrkowskiej.
Widzę już Plac wolności.
Myślę sobie, że to jeszcze tylko kawałek, a tu niespodzianka …
Jeszcze nie taki koniec...
Myślałam,że trasa biegnie prosto przez plac, ale okazało się że nie, bo organizatorzy wymyślili jeszcze jedną agrafkę.
Zakręt, jeszcze jeden zakręt i prosta.
Widzę METĘ.
Przyspieszam, biegnę końcówkę, wyprzedzam jeszcze jakieś osoby, wpadam na metę i patrzę na zegarek: 46:36.
No! - Myślę: - Całkiem nieźle :) Choć mogło być lepiej.
Za linia mety stoi Małgosia i Kasia, chwilkę rozmawiamy.
Idę dalej rękawem przygotowanym specjalnie dla zawodników, odbieram medal pamiątkowy i jakąś wodę. Idę sobie do wyjścia, ale tunel nie ma końca.
Postanawiam wyłamać się troszkę z szyku i odbić na prawo, tu poczekać na Maćka...
W międzyczasie spotykam znajomych, którzy już ukończyli bieg i odpoczywają.
Jest Maciek, super :) Postanawiamy odszukać nasza młodszą córkę.
W międzyczasie ustalić z Prezesem co i jak z naszym spotkaniem, ale okazuje się ,że nerwy mi puszczają i krzyczę na Janusza, że nie może się zdecydować, gdzie mamy się spotkać.
Na początku na miejscu zbiórki, później przy depozycie, a na na samym końcu lądujemy wszyscy na Starym Rynku na wprost sceny z podium.
Tu wszyscy zainteresowani stoją, wymieniają uwagi i dzielą się emocjami z biegu.
Na podium staje Magda Ziółek, która w kategorii K/30 zajmuje drugie miejsce, w kategorii branżowej – lekarze - zajmuje drugie miejsce.
Jagoda wskakuje na pudło jako trzeci bankowiec, a Tomasz Markiewicz jest trzeci z wszystkich startujących żołnierzy. Uśmiechy na twarzach i radość z sukcesów powoduje ,że irytacja na organizatorów jest troszkę mniejsza, niż powinna być. Niestety stwierdzam, że z roku na rok biegi są coraz droższe, a organizacja to totalny chaos.
Wyniki pomieszane, kategorie wiekowe też, a już najgorsze niedopatrzenie to takie, że w regulaminie napisane było, że nagrody się nie dublują, a na miejscu okazało się że, jednak się dublują :( Czegoś nie rozumiem, ale może Datasport ustosunkuje się do tego.
W zasadzie chyba wypadałoby...
Po chaotycznej dekoracji udaliśmy się już - niestety - małą grupką na piwko !!!!
Przetrwali najsilniejsi.
W miłej, hałaśliwej atmosferze knajpki na rynku w manufakturze spędziliśmy 40 minut na oczekiwanie, by miła zmęczona Pani zrealizowała nasze zamówienie, i jakieś 30 minut na spałaszowanie naszego zamówienia.
Nasyceni rozeszliśmy się do domu :)
Na zakończenie dodam, że 34 Baza Lotnictwa Taktycznego w Łasku zajęła trzecie miejsce w kategorii branżowej :) Janusz odebrał nagrody i przekaże kolegom.
Sobota minęła mega szybko. Była radość, było zmęczenie i satysfakcja.
Dziękuję wszystkim, którzy brali udział w tym wydarzeniu i przepraszam tych, których pominęłam w tekście. Wybaczcie, ale niestety nie pamiętam wszystkich... wybaczcie :(
Dziś emocje już opadły i czekamy na kolejny taki dzień... :)

środa, 20 maja 2015

Kolejna z serii



„Głowa Minotaura” - tytuł raczej mitologiczny... zapewne od razu kojarzycie z Tezeuszem.
Otóż nic bardziej mylnego. Książka Marka Krajewskiego to niesamowity klimatyczny kryminał, z piękna fabułą, napisany pięknym językiem.
To powieść z kilkoma zwrotami akcji i młodzieńczą miłością w tle.
Jest styczeń 1937 roku – Breslau.
Tu ma miejsce makabryczny mord na młodej, pięknej kobiecie.
Okazuje się, że owa kobieta jest cudzoziemką. Czyn stawia w stan gotowości cała policję Breslau . Wszystko, a na pewno wiele poszlak wskazuje na to, iż ofiara miała powiązania z obcym wywiadem.
Do śledztwa wkracza Ebrhard Mock, który na samym początku odrzuca wątek szpiegowski i skupia się na typowych kryminalnych aspektach śledztwa. Wszystkie poszlaki i trop prowadzą do Lwowa, gdzie Mock się udaje. Po przyjeździe poznaje osobiście Edwarda Popielskiego, policjanta, takiego samego ''fanatyka '' pracy jak on. Oprócz tego obaj panowie są miłośnikami łaciny starożytności i kobiecego ciała”.
Na początku trudno im znaleźć wspólną drogę, ale gdy ja odnajdują i kroczą ramię w ramię … drżyjcie mordercy rabusie !!!
Tak jak wspomniałam, książka napisana pięknym językiem, czyta się jednak dość trudno, gdyż autor urozmaica czystą polszczyznę łacina i gwarą regionalną, czasem nawet kolokwializmami, by przybliżyć nam środowisko i społeczeństwo, które jest jednym z głównych bohaterów tej książki.
Opowieść jest trudna i nawet, gdy wydawałoby się, że sprawa jest zamknięta, okazuje się, że opowieść trwa dalej.
Jednym słowem książka, po którą warto sięgnąć.
W zasadzie to chyba trzecia lub czwarta książka z tej serii w moich rękach. Z czystym sumieniem mogę ja polecić i powiedzieć, że z każdą kolejna lekturą Ebrhard Mock zdobywa moją sympatie i szacunek, choć nie jest postacią krystalicznie czystą.
Dziękuję Maciej Jagusiak za możliwość zapoznania się z tak barwną postacią, jaką jest Mock.


niedziela, 17 maja 2015

Aktywnie

Biegowy weekend w naszym łódzkim :)
W sobotnie popołudnie na Zdrowiu zrobiło się bardzo kolorowo. Przy ulicy Srebrzyńskiej stanął wielki balon z napisem START i META.
Tak wyglądał początek biegu ''Po nowe”
Pierwszy bieg charytatywny, organizowany przez Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii nr 3 w Łodzi.
Uczestnicy biegu mieli do wyboru dwa dystanse, a opłata za numer startowy wynosiła minimum 5 polskich złotówek.
Na starcie biegu wstawiło się kilkuset biegaczy, dokładnie nie wiem ilu, ale myślę, że w poniedziałek będą oficjalne wyniki, to się dowiemy.
Dystans 5 km cieszył się większą popularnością niż dyszka.
Na starcie dychy stanął nasz klub w super składzie :)
Pan Grzegorz ,Łukasz, Mateusz, Maciek i ja.
W biegu na pięć km, reprezentowały nasz klub dziewczyny Sylwia i Kamila :)
Troszkę zamieszania przy wydawaniu numerów, ale poszło sprawniej, niż w profesjonalnej firmie.
Numery odebrane, czas na spacer po parku i próbę poznania trasy.
Na zegarze zbliża się godzina 15.00 i należy udać się na start :)
Spotykamy tu Ambitne Tygrysice, Michała z rodzinką i inne znajome uśmiechnięte twarze.
Uczestnicy biegu na 5 km. wystartowali, a my piętnaście minut po nich.
Ruszyliśmy... biegnę sobie spokojnie, mijam pomnik, wbiegam w piaszczystą alejkę parku, po kilkunastu metrach dobiegam do alejki, którą znam jak własną kieszeń.
Biegnę pod górkę... teraz z górki, i pierwsze kółeczko zaliczone. Jest gorąco, nawet bardzo, w ustach zaschło... szkoda że nikt nie pomyślał o wodzie na piątym kilometrze.
Drugie kółeczko jak zawsze jakoś szybciej się kończy...
Jeszcze ostatni zbieg i do mety prosto....
Jest meta!
Oczywiście zmęczona, ale zadowolona - 47:04 na dyszkę może być :) (czwarta kobieta na mecie, ale byłam na siebie zła)
Po biegu, w którym Łukasz zajął II miejsce, wszyscy udaliśmy się na rodzinny piknik.
Grill, pierogi, zupa.... no, wyżerka niesamowita. Wszystko pyszne i świetnie przygotowane.
Nagrody i pakiety startowe jak na bieg charytatywny super :)
Organizatorzy biegu sprawili się na medal :)
Wszystko na piątkę :)
Niedziela to IX Bieg Wdzięczności za Pontyfikat Jana Pawła II.
Rano wstaliśmy i udaliśmy się na Zdrowie, by wsiąść w tramwaj. Udaliśmy się w podróż do Konstantynowa Łódzkiego.

Do biura zawodów dotarliśmy tuż po dziewiątej. Zapisaliśmy nasza młodszą córkę na bieg 1200m, a później udaliśmy się po odbiór numerów startowych.
Zadowoleni, że bez kolejki odebraliśmy pakiety, udaliśmy się na powietrze.
W oczekiwaniu na bieg dla dzieci snuliśmy się po obiekcie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
Nie mogliśmy za daleko odejść, bo Panie w biurze wymyśliły sobie, że numery startowe dla dzieci wydadzą piętnaście minut przed startem.
I tak się stało, gdy dzieciaki powinny się rozgrzewać, stały w biurze, by odebrać numer startowy :)
No dobra czepiam się :)
Prosto z biura na start, strzał z pistoletu i ruszyły dziewczynki.
Po kilku minutach na mecie pojawiły się pierwsze zawodniczki, a między nimi w połowie stawki nasza córka.
Po odebraniu dyplomu na mecie, chwilka odpoczynku.
Spoglądam na zegarek i dochodzę do wniosku, że powinnam iść się przebrać.
Idziemy do szatni.
Tradycyjnie szatnie nie opisane, na chybił trafił - gdzie męska , gdzie damska :)
Ale w Konstantynowie to już tradycja :)
Okazuje się, że musimy z Maćkiem iść do biura zawodów, gdyż to, że odebraliśmy numery startowe bez kolejki znaczyło, że musimy uzupełnić dane... numer startowy nie zgadzał się z numerem czipa.
No, ale czego można wymagać od Inessport.
W zasadzie powinniśmy się przyzwyczaić, że zawody organizowane przy współpracy z Inessport to zawody pełne niespodzianek.
Gdzieś dokładnie nie wiem jak....a nie wiem, gdy podawałam swój numer czipa, na hali spotkałam Tomka i Jagodę.
Numery z czipami ogarnięte, rozgrzewka zrobiona, można startować.
Stajemy na starcie.
Gotowi do biegu. Każą się ustawiać zgodnie z kolorem numeru startowego, ale każdy staje, jak mu wygodnie.
Odliczanie, życzymy sobie powodzenia i startujemy …
Biegnę.
Nie biegnę szybko, ale czuję zmęczenie... przez głowę przebiega myśl: - Po co biegłaś wczoraj dychę?
O cóż nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba skończyć, skoro się zaczęło.
Pierwsze kółeczko za mną, na półmetku speaker wyczytuje moje nazwisko.
Lecę dalej … drugie kółeczko, a ja zaczynam czuć brak mocy... oj, niedobrze...
Na czwartym kilometrze czuję na nogach ołowiane buty... biegnę, ale ciężko.
Ciągnę nogami po asfalcie.
Wyprzedzają mnie dwie dziewczyny, a ja nie mam siły by przyspieszyć :(
Dobiegam do mety jako 17-ta kobieta z czasem 22:37.
Prawda jest taka,że pobiegłam lepiej, niż rok temu.
Na twarzy uśmiech i radość.
Nie zawsze wynik jest ważny :)
Czasem ważniejsza jest lekcja, jaką daje nam życie :)
Bieg oczywiście świetny, świetni ludzie, atmosfera i organizacja, choć w tym zakresie możnaby troszkę popracować nad kilkoma sprawami.
Pomiar czasu i wydawanie numerów startowych... czas chyba przeszkolić pracowników i poważniej traktować ludzi, którzy biorą udział w biegach.
Oczywiście my się tym bawimy, mamy satysfakcję i radość, ale biegamy, by się odstresować, a takie sytuacje, gdy nie ma nas na liście startowej pomimo uiszczenia opłaty na dwa miesiące przed biegiem, albo brak numeru startowego, albo właśnie bieganie do biura i podawanie numeru startowego i numeru czip chyba nikomu nie są potrzebne.
Dwa dni aktywne z niebywałą dawką endorfin :)
Dziękuję wszystkim, którzy w tych dwóch dniach rywalizowali na ścieżkach biegowych, towarzyszyli mi i dopingowali :)
Jesteście świetni :)

środa, 13 maja 2015

bajka

Biegacze to ludzie, którzy są ponad podziałam, pomagają sobie i dopingują się …. piękna bajka.
Środowisko biegaczy jest tak samo różnorodne, jak każde inne.
Piszę ten tekst, gdyż przeglądając facebooka, natknęłam się właśnie na takie stwierdzenie:
„Po biegu w Poznaniu naszły mnie takie przemyślenia, że my biegacze, wszyscy wzajemnie się szanujemy. Również kibice dopingują wszystkich biegaczy, nie patrząc na to, z jakiego miasta pochodzą.
Naprawdę powinno się zrobić jakieś badania socjologiczne i wyciągnąć wnioski, skąd to się bierze. Ja o swoich przemyśleniach piszę na blogu.
A Wy jak myślicie, co sprawia, że kibicie i biegacze z różnych miast nie są dla siebie wrogami, ale wzajemnie sobie pomagają? ''
No cóż środowisko, jak każde inne... są w nim ludzie, którzy faktycznie potrafią się bawić bieganiem, mają wiele radości i czerpią pozytywną energię z kosmosu, a żeby było jeszcze śmieszniej, zarażają nią innych.
A są tacy, którzy, jak moja babcia mawiała, bez kija nie dostępuj.
Wcale nie jest to nasze środowisko takie różowe, bym powiedziała...
Oczywiście - gdyby rozpatrywać moich znajomych i tych ludzi, których spotykam na zawodach …
Jedni zawsze uśmiechnięci, podejdą, piątkę przybiją... wpadną po biegu na ciastko, staną, pogadają. Często pośmiejemy się wszyscy. A są tacy, którzy znają i nawet ,,cześć” nie odpowiedzą.
Oczywiście - większość jest pozytywna, uśmiechnięta, ale nie można być aż takim optymistą w ocenie naszego środowiska. Niestety, jak już wspomniałam, w tym środowisku znajdzie się człowiek ,,do rany przyłóż”, ale i taki, kto jak się potkniesz, to ci jeszcze nogę podstawi, byś upadł i dał się wyprzedzić.
Dlaczego tak jest?
A tak sobie myślę, że dlatego, że niektórzy zapominają, po co biegają.
Zmieniają się im priorytety.
To co kiedyś ich motywowało, teraz stało się źródłem chorej zawiści.
Nie mogę zgodzić się jednak do końca z tą opinią.
Moje obserwacje są troszkę bardziej krytyczne.
Nie chcę nikogo urazić, ani nie chcę również, aby ktoś źle mnie odebrał.
Uważam po prostu, że środowisko biegaczy nie jest wolne od zawiści, bezinteresowności . Oczywiście, ja na swojej drodze biegowej poznałam mnóstwo pozytywnych, życzliwych ludzi. Zawiązały się między nami więzi prawdziwie koleżeńskie. Mogę liczyć na swoich znajomych biegaczy, ale też zdarzało się spotkać na drodze kilku oszołomów. Takich, którzy nie pasują do sielankowego opisu naszego środowiska.
Więc reasumując, środowisko biegaczy jak każde inne, ma swoje za skórą.
Ale dla zdrowa psychicznego, nie popadajmy w gloryfikowanie jego !
Jestem zakręconym biegaczem i dobrze mi z tym, lubię biec przed siebie i czuć wolność, na swoich ścieżkach jednak spotykam różnych biegaczy, tak jak w życiu spotykam różnych ludzi.

czwartek, 7 maja 2015

Nie takie romansidło straszne ...

Cecelia Ahern autorka książek dla kobiet, choć znam kilku Panów, którzy nie gardzą lekturą jej książek.
Opowieść o przyjaźni kobieta – mężczyzna... choć wiele osób uważa że to niemożliwe :)
Ta książka nie obala tego mitu.. choć w zasadzie obala....
Młodzi, piękni, a przed nimi całe życie …
Okazuje się ,że jedna decyzja i jeden malutki brak przyjaciela powoduje diametralną zmianę życia.
Młoda kobieta dziewczyna, kończy szkołę i rozpoczyna nowe dorosłe życie... nie jest to do końca takie życie jakie sobie młoda osoba wymarzyła, ale pełne niespodziewanych i nieoczekiwanych zmian. Książka opowiada o macierzyństwie, w trudnym okresie, gdy wszyscy rówieśnicy myślą o studiach i imprezach, a ona musi zmagać się z konsekwencjami swojej jednej decyzji życiowej...
To opowieść o miłości, przyjaźni....
Autorka ukazuje nam labirynt życia, w którym ciężko czasem odnaleźć drogę. Gdzie dobro kochanej osoby jest ważniejsze niż nasze szczęście...
To opowieść o ludziach, ich życiu, o ich decyzjach i konsekwencjach... o karierze, miłości i nieszczęściu
O tym jak potrafi pleść się życiowa nić , tworząc piękny utkany emocjami wzór tkaniny... wyjątkowej....
Powieść ukazuje piękno życia, uczy doceniać małe szczęścia, pokazuje ludzi dążących do celu.. niepoddających się …
To powieść o tym,że życiowe nitki potrafią się poplątać,ale mając prawdziwego przyjaciela nic nie jest straszne...
Uczy że czasem cierpliwość i czas są najlepszymi doradcami i nauczycielami...
Autorka powieści P.S kocham cię pokazała kolejny raz kunszt swojego pióra i zaskoczyła nas piękną miłosna historią na wakacyjny odpoczynek.

To nie płytkie, nic nie wnoszące romansidło...
To książka o walce, miłości i przyjaźni.. walce o szczęście !

Jednym słowem powieść czyta się lekko, napisana pięknym językiem, ale na pewno zostaje z nami na dłużej w sercu :)
Portery ludzi-bohaterów są tak realne,że zostaną z nami na długo w naszych sercach :)
Polecam !

niedziela, 3 maja 2015

Padłeś , powstań!

Weekend majowy... każdy czeka na niego, gdyż wolne dni mnożą się.
W tym roku wielkiego majowego szaleństwa nie było, ale za to pogoda nienajgorsza.
Pierwszy dzień maja zimny, drugiego maja – praca (czas minął w niej jak na dobrej zabawie) i trzeci maja...
Święto całego narodu - uchwalenie Konstytucji …
Powinniśmy jako Polacy być dumni z tego historycznego dnia, miał dla nas, jako narodu niebywałe znacznie.
Byliśmy pierwszym krajem w Europie, a drugim na świecie, który miał taki dokument.
Trzeciego maja w Wiączyniu Dolnym odbywa się piknik sportowy, a dzięki uprzejmości naszego klubowego Dzika – Tomasza Wybora, udało nam się tam trafić :)
Dziewiąta.
Zbiórka w kwaterze głównej, czyli u nas...
Wystartowaliśmy...
Jedziemy sobie samochodem na piknik, każdy w super humorze. Pogoda dopisała, a słupek rtęci pokazuje 25 stopni... troszkę to złudne, bo słoneczko świeci, ale taka temperatura daje powód do lepszego samopoczucia.
Na Brzezińskiej tankujemy nasz wehikuł czasu.
Całą drogę uważamy, by nie łamać przepisów ruchu drogowego, gdyż podróżujemy .. a z resztą to wiemy my, jak podróżujemy :)
Powiem tylko, że wszyscy byliśmy trzeźwi :)
Dojechaliśmy na miejsce, a zaraz za nami podjechała Madzia z Alkiem i dzieciakami.
Ucieszyłam się, jak zobaczyłam Madzię... dawno się nie widziałyśmy.
Tu na parkingu Doktorek pstryknął nam fotki i już wszystko na swoim miejscu...
Muszę się wam do czegoś przyznać.. gdy ląduję w takim miejscu, gdzie jest mnóstwo ludzi pozytywnie zakręconych, to dla mnie trochę jak przeniesienie się w inny wymiar.
Nigdzie na świecie nie ma tylu pozytywnie nastawionych ludzi, jak na zawodach biegowych.
Udaliśmy się odebrać pakiety startowe i opłacić bieg.
Gdy z naszej strony formalności zostały zakończone, Kama postanowiła zapisać się na bieg, w związku z tą sytuacją została wszczęta procedura wciągnięcia młodej osoby na listę startową. Wszyscy z własnymi numerami startowymi udali się w poszukiwaniu ekipy, która przed biurem zawodów zdążyła już lekko się rozproszyć.
Gdy misja odnalezienia ekipy została zwieńczona sukcesem, udaliśmy się podziwiać konie...
Piękne są te zwierzęta... emanuje z nich niesamowita siła, ale widać również opiekuńczość.
Spojrzałam na zegarek - pół godziny do startu...
Trzeba się przygotować.
Nagle pojawia się prezes i Ania Patura.
Przyjechali na rowerach - taka tam wycieczka :)
Po przebraniu krótka kilometrowa rozgrzewka i powrót na start.
Gdy wbiegam w okolice startu, dzwoni mój telefon.
To Asia Stus - Gabinet Urody Joanna na majówce.
Nie do wiary !
Jak postanowiła, tak zrobiła. Zabrała całą swoją rodzinkę i proszę!
Jest :)
Po powitaniu i gorących uściskach razem z Maćkiem zostajemy ofotografowani i udajemy się na start.
Tu nagle pojawia się Asia i pstryka kolejną fotkę :)
Nadeszła chwila startu.
Ruszyliśmy.
Pierwszy kilometr przez wąskie gardło lasu, pobocze niebezpiecznie nachylone, pośrodku jakiś gruz, ale biegniemy.
Pierwszy kilometr łyknięty...
Dobrze mi się biegnie, słoneczko przedziera się przez jeszcze nie ubrane konary drzew, ogrzewając nasze twarze.
Na trzecim kilometrze zaliczam upadek... Monika Strobin pyta czy wszystko oki... jakiś kolega z boku pyta, czy pomóc.
- Nie... dzięki... biegnijcie! Dam radę.
Wstaję otrzepuję się próbuję biec.. mogę.
Jest dobrze. Mogę biec …
Biegnę dalej, kolano jedno i drugie podrapane, dłoń piecze... ale dam radę.
Przydałoby się trochę wody, by wypłukać usta, ale nie ma co na nią liczyć.
Bolą kolana, ale nie poddam się. Biegnę troszkę wolniej, krew na kolanach.
Podejmuję nierówną walkę: ona krzepnie, a ja zginając kolana cały czas jej starania niweluję.
Jest woda na szóstym... nie... chyba pomiędzy piątym a szóstym kilometrem.
Łapię kubeczek, płuczę usta... biegnę dalej.
Cały czas staram się biec, nie myśląc o ciągnącym, piekącym bólu .
9 kilometr, już blisko.... dam radę.
Nie jestem zmęczona biegiem - jestem zmęczona bólem.
Na ostatnich metrach wyprzedza mnie kolega z klubu i krzyczy: - Biegnij, młoda …
Biegnę, przed metą Ambitne Tygrysice dodają energii na finisz, wbiegam na metę …
Jest! Udało się !
Na mecie Monika znajduje ratownika, by opatrzył moje kolana, Asia wyciąga chusteczki, bym mogła je obetrzeć, Kamilka się tuli i pyta, czy boli, a ja mówię cały czas... :
- Idź na metę i czekaj na tatę …
Pojawia się młody ratownik medyczny i choć niewiele ma do roboty, na jego twarzy maluje się niepewność i lęk.
- Co się stało? - pyta...
Na co ja z godnie z prawdą odpowiadam, że o korzeń się potknęłam... i przewróciłam...
Wykształcony młody człowiek opryskuje mi jedno i drugie kolano, po czym wyciąga gaziki i zaczyna przemywać...
Wytrzymałam 3 sekundy.
Poprosiłam o gazik i samodzielnie dokonałam aktu oczyszczenia ran.
Wzrok pana ratownika bezcenny...
Właśnie na metę wbiega Maciek!
I w zasadzie reszta ekipy...
Zawody sportowe okazały się cudownym lekarstwem na poprawę humoru.
Cel - mocny trening - osiągnięty, do tego przypieczętowany krwią …
Teraz zostało poczekać na biegi dla dzieci.
I tu nasze młodsze słoneczko pokazało hart ducha i pobiegło 800 m.
Jestem z niej dumna :)
A... zapomniałam jeszcze... po biegu odbył się piknik na parkingu pomiędzy dwoma samochodami klubowymi.
Były napoje, ciastka i mnóstwo dobrego humoru :)
Jednym słowem dziękuję wszystkim za cudowny majowy piknik w tak doborowym towarzystwie.
Mam nadzieję, że moja rodzinka jest dziś szczęśliwa i zadowolona.
Impreza super, doskonały pomysł na spędzenie wolnego czasu :)