niedziela, 24 maja 2015

Piotrkowską biegiem

Na ten bieg czekali wszyscy biegacze z Łodzi okolic i chyba z Polski też, nie wspomnę o zagranicznych zawodnikach - z Ukrainy na przykład.
23 maja to prawdziwe biegowe święto i z radością powiem, że w moim rodzinnym mieście Łodzi. Do tego biegu lista zawodników wypełnia się w mgnieniu oka, a każdy zawodnik przygotowuje się pieczołowicie.
Sobota! Pobudka rano i wizyta w pracy.
Aktywnie spędzone godziny pozwoliły nie stresować się biegiem.
16:15 wyszłam z pracy i razem z Alkiem dojechałam do domu.
Dzięki uprzejmości Alka mogłam dotrzeć jeszcze na chwilkę do domu. Tu zastałam totalny chaos. Plecak, jedzenie... wszystko gdzieś porzucone.
Nic nie jest przygotowane :( W panice wszystko wrzucam do plecaka, szukam butów, które okazują schowane do plecaka. Ładuję banany, w międzyczasie zjadam pizzę ( nie wiem, czy to dobry pomysł).
Szybciutko, doładowanie do pasa - elektrolity.
I zapakowani ruszamy do autobusu.
Na przystanku w lekko poddenerwowanej atmosferze wypatrujemy autobusu.
W międzyczasie dzwoni Janusz i podkręca nerwową atmosferę pytaniem, gdzie jesteśmy.
No cóż, zgodnie z prawdą mówię, że czekamy na autobus.
Po dwudziestu minutach docieramy na miejsce.
Szybko znajdujemy punkt zbiórki, który mieści się w Parku Staromiejskim. Tu też znajduje się START i META. Do startu zostało jakieś 30 minut, atmosfera sportowa panuje w całym parku. Gdzie nie spojrzę, tam biegacze, którzy rozgrzewają się i przygotowują się do biegu.
Na miejsce zbiórki docierają kolejne osoby, między innymi Madzia z Alkiem, Ania Patura, Mariusz nasz trener, Janusz, my, Magda Ziółek ze swoją rodzinką , Jagoda,Grzesiu, Krzysztof i jeszcze inne osoby. Pięść minut przed startem udajemy się na start.
Zegarek zgubił sygnał GPS, a już myślałam,że mając zegarek, nie będę już musiała borykać się z tym problemem, a jednak :)
Stoję na starcie, a obok Mateusz, Mariusz...
Odliczanie, jakaś przyśpiewka kibiców Widzewa.
Start, pobiegliśmy....
Pierwszy kilometr... biegnie się trudno, nawierzchnia śliska, ciasno, ale dajemy radę... biegniemy sobie, powietrze rześkie.
Biegniemy ulicą Zachodnią, do Legionów i dobiegamy do placu Wolności, tu machamy Naczelnikowi, który pozdrawia z centrum placu, wbiegamy na naszą piękna Pietrynę.
Po obu stronach ulicy mnóstwo widzów, kibicują, dopingują.
Uśmiechy na twarzach , pozdrowienia...
Nawierzchnia nie należy do najlepszych, ale uwielbiam biec tą ulicą.
Z Piotrkowskiej skręcamy w Tuwima, biegniemy, nadal ciasno, nadal depczemy sobie po piętach ale jest świetnie. Spoglądam na zegarek i widzę szósty kilometr.
Jest myślę sobie jeszcze kilometr i można będzie troszkę szybciej … EC-1
Nawet nie wiem, że to już, gdyby nie fakt, że po wybiegnięciu z bramy prawie wpadam na bębniarzy. Jakoś udaje mi się uniknąć zderzenia z nimi i już zostaje tylko kawałeczek, ostatnie trzy kilometry.
Tu dopada mnie kolka, która mi towarzyszy do samej mety i nie chce odpuścić.
Zerkam na zegarek - troszkę wolniej niż miało być, ale będziemy pracować nad tym.
Uciskam bok, ale nic to nie pomaga, staram się ignorować ból, troszkę się udaje, albo ona troszkę odpuszcza.
Znów jesteśmy na Piotrkowskiej.
Widzę już Plac wolności.
Myślę sobie, że to jeszcze tylko kawałek, a tu niespodzianka …
Jeszcze nie taki koniec...
Myślałam,że trasa biegnie prosto przez plac, ale okazało się że nie, bo organizatorzy wymyślili jeszcze jedną agrafkę.
Zakręt, jeszcze jeden zakręt i prosta.
Widzę METĘ.
Przyspieszam, biegnę końcówkę, wyprzedzam jeszcze jakieś osoby, wpadam na metę i patrzę na zegarek: 46:36.
No! - Myślę: - Całkiem nieźle :) Choć mogło być lepiej.
Za linia mety stoi Małgosia i Kasia, chwilkę rozmawiamy.
Idę dalej rękawem przygotowanym specjalnie dla zawodników, odbieram medal pamiątkowy i jakąś wodę. Idę sobie do wyjścia, ale tunel nie ma końca.
Postanawiam wyłamać się troszkę z szyku i odbić na prawo, tu poczekać na Maćka...
W międzyczasie spotykam znajomych, którzy już ukończyli bieg i odpoczywają.
Jest Maciek, super :) Postanawiamy odszukać nasza młodszą córkę.
W międzyczasie ustalić z Prezesem co i jak z naszym spotkaniem, ale okazuje się ,że nerwy mi puszczają i krzyczę na Janusza, że nie może się zdecydować, gdzie mamy się spotkać.
Na początku na miejscu zbiórki, później przy depozycie, a na na samym końcu lądujemy wszyscy na Starym Rynku na wprost sceny z podium.
Tu wszyscy zainteresowani stoją, wymieniają uwagi i dzielą się emocjami z biegu.
Na podium staje Magda Ziółek, która w kategorii K/30 zajmuje drugie miejsce, w kategorii branżowej – lekarze - zajmuje drugie miejsce.
Jagoda wskakuje na pudło jako trzeci bankowiec, a Tomasz Markiewicz jest trzeci z wszystkich startujących żołnierzy. Uśmiechy na twarzach i radość z sukcesów powoduje ,że irytacja na organizatorów jest troszkę mniejsza, niż powinna być. Niestety stwierdzam, że z roku na rok biegi są coraz droższe, a organizacja to totalny chaos.
Wyniki pomieszane, kategorie wiekowe też, a już najgorsze niedopatrzenie to takie, że w regulaminie napisane było, że nagrody się nie dublują, a na miejscu okazało się że, jednak się dublują :( Czegoś nie rozumiem, ale może Datasport ustosunkuje się do tego.
W zasadzie chyba wypadałoby...
Po chaotycznej dekoracji udaliśmy się już - niestety - małą grupką na piwko !!!!
Przetrwali najsilniejsi.
W miłej, hałaśliwej atmosferze knajpki na rynku w manufakturze spędziliśmy 40 minut na oczekiwanie, by miła zmęczona Pani zrealizowała nasze zamówienie, i jakieś 30 minut na spałaszowanie naszego zamówienia.
Nasyceni rozeszliśmy się do domu :)
Na zakończenie dodam, że 34 Baza Lotnictwa Taktycznego w Łasku zajęła trzecie miejsce w kategorii branżowej :) Janusz odebrał nagrody i przekaże kolegom.
Sobota minęła mega szybko. Była radość, było zmęczenie i satysfakcja.
Dziękuję wszystkim, którzy brali udział w tym wydarzeniu i przepraszam tych, których pominęłam w tekście. Wybaczcie, ale niestety nie pamiętam wszystkich... wybaczcie :(
Dziś emocje już opadły i czekamy na kolejny taki dzień... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz