Na ten bieg czekali wszyscy biegacze z
Łodzi okolic i chyba z Polski też, nie wspomnę o zagranicznych
zawodnikach - z Ukrainy na przykład.
23 maja to prawdziwe biegowe święto i
z radością powiem, że w moim rodzinnym mieście Łodzi. Do tego
biegu lista zawodników wypełnia się w mgnieniu oka, a każdy
zawodnik przygotowuje się pieczołowicie.
Sobota! Pobudka rano i wizyta w pracy.
Aktywnie spędzone godziny pozwoliły
nie stresować się biegiem.
16:15 wyszłam z pracy i razem z Alkiem
dojechałam do domu.
Dzięki uprzejmości Alka mogłam
dotrzeć jeszcze na chwilkę do domu. Tu zastałam totalny chaos.
Plecak, jedzenie... wszystko gdzieś porzucone.
Nic nie jest przygotowane :( W panice
wszystko wrzucam do plecaka, szukam butów, które okazują schowane
do plecaka. Ładuję banany, w międzyczasie zjadam pizzę ( nie
wiem, czy to dobry pomysł).
Szybciutko, doładowanie do pasa -
elektrolity.
I zapakowani ruszamy do autobusu.
Na przystanku w lekko poddenerwowanej
atmosferze wypatrujemy autobusu.
W międzyczasie dzwoni Janusz i
podkręca nerwową atmosferę pytaniem, gdzie jesteśmy.
No cóż, zgodnie z prawdą mówię, że
czekamy na autobus.
Po dwudziestu minutach docieramy na
miejsce.
Szybko znajdujemy punkt zbiórki, który
mieści się w Parku Staromiejskim. Tu też znajduje się START i
META. Do startu zostało jakieś 30 minut, atmosfera sportowa panuje
w całym parku. Gdzie nie spojrzę, tam biegacze, którzy rozgrzewają
się i przygotowują się do biegu.
Na miejsce zbiórki docierają kolejne
osoby, między innymi Madzia z Alkiem, Ania Patura, Mariusz nasz
trener, Janusz, my, Magda Ziółek ze swoją rodzinką ,
Jagoda,Grzesiu, Krzysztof i jeszcze inne osoby. Pięść minut przed
startem udajemy się na start.
Zegarek zgubił sygnał GPS, a już
myślałam,że mając zegarek, nie będę już musiała borykać się
z tym problemem, a jednak :)
Stoję na starcie, a obok Mateusz,
Mariusz...
Odliczanie, jakaś przyśpiewka kibiców
Widzewa.
Start, pobiegliśmy....
Pierwszy kilometr... biegnie się
trudno, nawierzchnia śliska, ciasno, ale dajemy radę... biegniemy
sobie, powietrze rześkie.
Biegniemy ulicą Zachodnią, do
Legionów i dobiegamy do placu Wolności, tu machamy Naczelnikowi,
który pozdrawia z centrum placu, wbiegamy na naszą piękna
Pietrynę.
Po obu stronach ulicy mnóstwo widzów,
kibicują, dopingują.
Uśmiechy na twarzach , pozdrowienia...
Nawierzchnia nie należy do
najlepszych, ale uwielbiam biec tą ulicą.
Z Piotrkowskiej skręcamy w Tuwima,
biegniemy, nadal ciasno, nadal depczemy sobie po piętach ale jest
świetnie. Spoglądam na zegarek i widzę szósty kilometr.
Jest myślę sobie jeszcze kilometr i
można będzie troszkę szybciej … EC-1
Nawet nie wiem, że to już, gdyby nie
fakt, że po wybiegnięciu z bramy prawie wpadam na bębniarzy. Jakoś
udaje mi się uniknąć zderzenia z nimi i już zostaje tylko
kawałeczek, ostatnie trzy kilometry.
Tu dopada mnie kolka, która mi
towarzyszy do samej mety i nie chce odpuścić.
Zerkam na zegarek - troszkę wolniej
niż miało być, ale będziemy pracować nad tym.
Uciskam bok, ale nic to nie pomaga,
staram się ignorować ból, troszkę się udaje, albo ona troszkę
odpuszcza.
Znów jesteśmy na Piotrkowskiej.
Widzę już Plac wolności.
Myślę sobie, że to jeszcze tylko
kawałek, a tu niespodzianka …
Jeszcze nie taki koniec...
Myślałam,że trasa biegnie prosto
przez plac, ale okazało się że nie, bo organizatorzy wymyślili
jeszcze jedną agrafkę.
Zakręt, jeszcze jeden zakręt i
prosta.
Widzę METĘ.
Przyspieszam, biegnę końcówkę,
wyprzedzam jeszcze jakieś osoby, wpadam na metę i patrzę na
zegarek: 46:36.
No! - Myślę: - Całkiem nieźle :)
Choć mogło być lepiej.
Za linia mety stoi Małgosia i Kasia,
chwilkę rozmawiamy.
Idę dalej rękawem przygotowanym
specjalnie dla zawodników, odbieram medal pamiątkowy i jakąś
wodę. Idę sobie do wyjścia, ale tunel nie ma końca.
Postanawiam wyłamać się troszkę z
szyku i odbić na prawo, tu poczekać na Maćka...
W międzyczasie spotykam znajomych,
którzy już ukończyli bieg i odpoczywają.
Jest Maciek, super :) Postanawiamy
odszukać nasza młodszą córkę.
W międzyczasie ustalić z Prezesem co
i jak z naszym spotkaniem, ale okazuje się ,że nerwy mi puszczają
i krzyczę na Janusza, że nie może się zdecydować, gdzie mamy się
spotkać.
Na początku na miejscu zbiórki,
później przy depozycie, a na na samym końcu lądujemy wszyscy na
Starym Rynku na wprost sceny z podium.
Tu wszyscy zainteresowani stoją,
wymieniają uwagi i dzielą się emocjami z biegu.
Na podium staje Magda Ziółek, która
w kategorii K/30 zajmuje drugie miejsce, w kategorii branżowej –
lekarze - zajmuje drugie miejsce.
Jagoda wskakuje na pudło jako trzeci
bankowiec, a Tomasz Markiewicz jest trzeci z wszystkich startujących
żołnierzy. Uśmiechy na twarzach i radość z sukcesów powoduje
,że irytacja na organizatorów jest troszkę mniejsza, niż powinna
być. Niestety stwierdzam, że z roku na rok biegi są coraz droższe,
a organizacja to totalny chaos.
Wyniki pomieszane, kategorie wiekowe
też, a już najgorsze niedopatrzenie to takie, że w regulaminie
napisane było, że nagrody się nie dublują, a na miejscu okazało
się że, jednak się dublują :( Czegoś nie rozumiem, ale może
Datasport ustosunkuje się do tego.
W zasadzie chyba wypadałoby...
Po chaotycznej dekoracji udaliśmy się
już - niestety - małą grupką na piwko !!!!
Przetrwali najsilniejsi.
W miłej, hałaśliwej atmosferze
knajpki na rynku w manufakturze spędziliśmy 40 minut na
oczekiwanie, by miła zmęczona Pani zrealizowała nasze zamówienie,
i jakieś 30 minut na spałaszowanie naszego zamówienia.
Nasyceni rozeszliśmy się do domu :)
Na zakończenie dodam, że 34 Baza
Lotnictwa Taktycznego w Łasku zajęła trzecie miejsce w kategorii
branżowej :) Janusz odebrał nagrody i przekaże kolegom.
Sobota minęła mega szybko. Była
radość, było zmęczenie i satysfakcja.
Dziękuję wszystkim, którzy brali
udział w tym wydarzeniu i przepraszam tych, których pominęłam w
tekście. Wybaczcie, ale niestety nie pamiętam wszystkich...
wybaczcie :(
Dziś emocje już opadły i czekamy na
kolejny taki dzień... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz