niedziela, 31 maja 2015

Szalony czas urodzin

Gdy zaczynał się tydzień, nie myślałam o tym, że nadchodzący jego koniec będzie taki szalony.
W środę Alek rzucił hasło o biegu w Lutomiersku... czy biegnę...?
W zasadzie nie wiedziałam, czy biegnę, ale na wszelki wielki zapisałam się. Miałam zapisać też mojego męża, ale nie miałam numeru jego dowodu.
Ale to,że się zapisałam to nie znaczy że muszę pobiec, tym bardziej że niedziela miała być zadedykowana Maćkowi, biegnącemu dziesięć kilometrów po torze crossowym.
Nadszedł piątek wieczór i na spontana postanowiliśmy jednak oboje pobiec bieg w Lutomiersku.
Ranek sobotni... szybko... zakupy i na tramwaj. Spokojnie dojechaliśmy bieg o 16:40 a my o 14.00 już na miejscu :)
Pogoda w kratkę.
Słońce, chmury, deszcz i wiatr.
Przed biegiem głównym odbywały się biegi dla dzieci i tu pierwszy zawodnik z naszej rodziny stanął na starcie.
Kamila postanowiła pobiec 1400 m . Super!
Dotarł również na miejsce Alek z Krzysztofem.
Na miejscu pojawił się również nasz niezłomny klubowicz Grzegorz i kolega Andrzej.
Odebraliśmy numery startowe i okazało się, że nie ma szans na szatnię.
Jak mam się przebrać nie mam pojęcia.
Nagle wpadam na pomysł...
...no przecież kobieta kobietę zawsze zrozumie.
Widzę dwie panie w mundurach straży pożarnej :)
Pytam czy pozwolą mi przebrać się w swoim samochodzie, pozwalają.
W tym miejscu serdecznie dziękuję tym dwóm wspaniałym kobietom :)
Pogoda łaskawie odpuściła nam.
Przestało padać i wyszło słoneczko.
Stanęliśmy na linii startu...
Ladies first...
Jak ja nie lubię stać z przodu...
Odliczanie i start.
Poszłam jak oszołom. Dobrze, że Krzysiek krzyknął za moimi plecami:
- Kaśka, zwolnij!!!!
Boże! Jaka ja mu byłam za to wdzięczna!
Biegniemy... pierwsza pętelka ...
Na drugim kilometrze wymuszony postój … nieposłuszne sznurowadło rozsznurowało się.
Biegnę za panami, ale w pewnej odległości od nich.
W zasadzie zostałam sama...
Za moimi plecami słyszę pokrzykiwanie jakiegoś chłopaka i głos dziewczyny:
- Nie mogę, mam kolkę, nie daję rady …
Lecą jakieś motywacyjne bzdury, ale co może pomóc dziewczynie, kiedy cierpi....
Po mojej głowie kołacze się myśl:
- Tylko nie pozwolić dopaść się …
Biegnę drugie kółeczko.
Widzę przede mną dwie postacie, które bez żadnych obiekcji skracają sobie trasę … no pięknie.
Myślę: - Przecież nic teraz nie zrobię,. biegnę dalej … nagle panowie, którzy skrócili sobie trasę, wybiegają dwieście, trzysta metrów przede mną … Biegnę i w zasadzie cały czas uciekam przed dziewczyną z kolką…
Dobiegam do stadionu, po drodze łykając panów, co to sobie skrócili trasę. Pan na mecie mówi: - Druga kobieta!
Nie wierzę … ale skoro tak mówi...
Odnajduję dziewczynę, która wbiegła za mną na metę, gratulujemy sobie :)
Czekam na mecie na mojego Maćka... jest :)
Super :)
Wszyscy zasiadamy za stołem i popijamy napój izotoniczny.
Pochłaniamy gofry z bita śmietaną.
Dla pewnej osoby konsumpcja wyśnionego i wyczekiwanego dniami i nocami gofra z bitą śmietaną kończy się małą katastrofą, ale to będziemy wiedzieli tylko my :) Obecni :)
Po chwilce wskakuję na scenę i odbieram nagrodę.
Wracam do domu bardzo zadowolona.
Druga wśród kobiet * czad :)
Po powrocie do domu ustalamy, jak dostać się na bieg w niedzielę.
Wtedy właśnie podejmuję decyzję o wystartowaniu w owym biegu.
Rano pobudka i na pociąg.
Zmierzając na przystanek tramwajowy zauważamy po drugiej stronie ulicy Prezesa Janusza na rowerze.
Prezes Janusz obiera kurs na przystanek, podjeżdża.
Składa mi życzenia urodzinowe i rozmawiamy o biegu.
Dowiaduje się, że bieg jest ciężki i szanse są niewielkie.
No, ale ja nie biegnę dla zwycięstwa, biegnę sobie tak dla zabawy :) Po strzałeczce i każdy w swoją stronę.
Przyjechał tambambaj i jedziemy.
Łódź Kaliska wita.
Kupujemy bilet i czekamy.
Na dworcu spotykamy Badyla z piękniejszą połową.
Wymieniamy uprzejmości i dowiadujemy się, iż jadą do Głowna na bieg.
Cierpliwie czekamy na pociąg.
Docieramy na peron, nasz wehikuł czeka.
Wsiadamy.
Szukając miejsca, odkrywamy biegającego kolegę.
Dowiadujemy się, że jedzie w to samo miejsce, co my.
Wysiadamy z pociągu i ogarniamy GPS.
Tak ogarniamy, że jakiś chłopak na rowerze pyta, dokąd zamierzmy się udać. Mówimy że na bieg.
Tłumaczy nam, jak się dostać.
Mądrze zamiast odnaleźć drogę na chodnik, idziemy nasypem kolejowym, a z lewej strony jedzie pociąg towarowy.
Brawa dla nas:)
Idąc oczywiście skręcamy nie tam, gdzie trzeba, ale szybko ogarniamy sytuację.
Napieramy ...
Po półtora kilometrowym marszu docieramy na miejsce.
Zapisuję się. Maciek odbiera swój pakiet startowy, oczywiście nie bez problemów...
Ale nie będę się tu znów znęcać nad Inessport.
Idziemy do szatni i na murawę stadionu :)
Tu spotykamy Staśka, który pociesza nas mówiąc, że trasa trudna i bardzo wymagająca.
I w zasadzie to jestem szalona, bo wczoraj bieg i dziś bieg :) Okazuje się, że na biegu jest jeszcze Mariusz.
Panowie składają mi życzenia :)
Stasiek cały czas mówi, że będę żałowała wczorajszego biegu...
-Trudno... - mówię. - Nie biegnę na wynik. Dziś biegnę dla zabawy :)
Do startu kilka minut...
Ustawiamy się, odliczamy i startujemy.
Pierwsze trzy kilometry po płaskim, tylko jeden niewielki podbieg...
Ale przed moimi oczami pojawia się tor.... Wbiegam na górkę i oczywiście do pokonania opony :) żeby nie było łatwo.
Pierwsza górka zaliczona biegiem, druga też, ale trzecia i kolejne niestety nie... pod górę marsz z górki, zbieg, ale nie z każdej dało się zbiec.... Zaliczam krzak ostów, z wyboru, by nie posłać towarzyszy niedoli efektem domina na dół góry.
Przez myśl przelatuje: - Kto ci kazał? Boże! Tak się męczyć i to za własne pieniądze.... trzeba być chorym ”
Pierwsze kółeczko zaliczone, teraz trasa wiedzie przez las.
Niestety - dobre się kończy...
Dobiegamy znów do toru... znów górki … Kiedy się one skończą...?
Na koniec wisienka na torcie, czytaj kładka z trzech konarów, rzucona na rzeczkę.
To chyba żart :)
Ja z lękiem wysokości mam przez to przebiec?
Nie ma wyjścia, jakoś udaje mi się pokonać kładeczkę .
Biegnę dalej, ostatnie górki, ostatni raz podbieg na wiadukcie i zaczynamy... Wyprzedzam jedną, drugą dziewczynę, idę do przodu …
Nie wiem, czy biegnę szybko.
Słyszę piszczący sygnał zegarka, ale nie zwracam na niego uwagi i skupiam się na biegu.
Całą swoją energię wrzucam w przemieszczanie się.
Jeszcze jedna osoba... i kolejna …
Mega uczucie!
Nikt mnie nie mija na ostatnich metrach !!!!
Wpadam na metę, dostaję medal, oddaję czip, idę do moich dziewczyn.
Super ;)
Dla mnie ukończenie tego biegu to sukces.
Czekamy na Maćka :)
Po kilku minutach dostrzegamy, jak biegnie.
Wpada na metę, odbiera swój zasłużony medal.
Odpoczywamy.
Leżymy, siedzimy na trawie, wiatr owiewa nam twarze... jest miło. Wywieszają wyniki.
Maciuś idzie sprawdzić i okazuję się, że jestem trzecia w swojej kategorii wiekowej:)
Cieszę się bardzo.
Zrobiłam sobie ładny prezent na urodzinki :)
Odbieram nagrodę.
Okazuje się po chwili, że nie tylko ja staję na pudle w swojej kategorii wiekowej.
Stanisław też zajmuje trzecie miejsce ( Gratulacje !)
Bieg trudny.
Pogoda też nie pomogła, ale satysfakcja z ukończenia to uczucie nie do opisania.
Dziękuję wszystkim z dziś i wczoraj za obecność i super zabawę.
Dziękuję mojemu aniołowi, Małgosi, za to że namówiła mnie do biegania i całej mojej kochanej rodzince za wsparcie i wyrozumiałość... i oczywiście rodzince biegowej za wsparcie i wiarę.
Wszystkim wam serdecznie dziękuję :)
Oba biegi, jakże różne, choć dobrze zorganizowane i przede wszystkimi z super oprawą.
Do zobaczenia na kolejnym biegu :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz