Weekend majowy... każdy czeka na
niego, gdyż wolne dni mnożą się.
W tym roku wielkiego majowego
szaleństwa nie było, ale za to pogoda nienajgorsza.
Pierwszy dzień maja zimny, drugiego
maja – praca (czas minął w niej jak na dobrej zabawie) i trzeci
maja...
Święto całego narodu - uchwalenie
Konstytucji …
Powinniśmy jako Polacy być dumni z
tego historycznego dnia, miał dla nas, jako narodu niebywałe
znacznie.
Byliśmy pierwszym krajem w Europie, a
drugim na świecie, który miał taki dokument.
Trzeciego maja w Wiączyniu Dolnym
odbywa się piknik sportowy, a dzięki uprzejmości naszego klubowego
Dzika – Tomasza Wybora, udało nam się tam trafić :)
Dziewiąta.
Zbiórka w kwaterze głównej, czyli u
nas...
Wystartowaliśmy...
Jedziemy sobie samochodem na piknik,
każdy w super humorze. Pogoda dopisała, a słupek rtęci pokazuje
25 stopni... troszkę to złudne, bo słoneczko świeci, ale taka
temperatura daje powód do lepszego samopoczucia.
Na Brzezińskiej tankujemy nasz wehikuł
czasu.
Całą drogę uważamy, by nie łamać
przepisów ruchu drogowego, gdyż podróżujemy .. a z resztą to
wiemy my, jak podróżujemy :)
Powiem tylko, że wszyscy byliśmy
trzeźwi :)
Dojechaliśmy na miejsce, a zaraz za
nami podjechała Madzia z Alkiem i dzieciakami.
Ucieszyłam się, jak zobaczyłam
Madzię... dawno się nie widziałyśmy.
Tu na parkingu Doktorek pstryknął nam
fotki i już wszystko na swoim miejscu...
Muszę się wam do czegoś przyznać..
gdy ląduję w takim miejscu, gdzie jest mnóstwo ludzi pozytywnie
zakręconych, to dla mnie trochę jak przeniesienie się w inny
wymiar.
Nigdzie na świecie nie ma tylu
pozytywnie nastawionych ludzi, jak na zawodach biegowych.
Udaliśmy się odebrać pakiety
startowe i opłacić bieg.
Gdy z naszej strony formalności
zostały zakończone, Kama postanowiła zapisać się na bieg, w
związku z tą sytuacją została wszczęta procedura wciągnięcia
młodej osoby na listę startową. Wszyscy z własnymi numerami
startowymi udali się w poszukiwaniu ekipy, która przed biurem
zawodów zdążyła już lekko się rozproszyć.
Gdy misja odnalezienia ekipy została
zwieńczona sukcesem, udaliśmy się podziwiać konie...
Piękne są te zwierzęta... emanuje z
nich niesamowita siła, ale widać również opiekuńczość.
Spojrzałam na zegarek - pół godziny
do startu...
Trzeba się przygotować.
Nagle pojawia się prezes i Ania
Patura.
Przyjechali na rowerach - taka tam
wycieczka :)
Po przebraniu krótka kilometrowa
rozgrzewka i powrót na start.
Gdy wbiegam w okolice startu, dzwoni
mój telefon.
To Asia Stus - Gabinet Urody Joanna na
majówce.
Nie do wiary !
Jak postanowiła, tak zrobiła. Zabrała
całą swoją rodzinkę i proszę!
Jest :)
Po powitaniu i gorących uściskach
razem z Maćkiem zostajemy ofotografowani i udajemy się na start.
Tu nagle pojawia się Asia i pstryka
kolejną fotkę :)
Nadeszła chwila startu.
Ruszyliśmy.
Pierwszy kilometr przez wąskie gardło
lasu, pobocze niebezpiecznie nachylone, pośrodku jakiś gruz, ale
biegniemy.
Pierwszy kilometr łyknięty...
Dobrze mi się biegnie, słoneczko
przedziera się przez jeszcze nie ubrane konary drzew, ogrzewając
nasze twarze.
Na trzecim kilometrze zaliczam
upadek... Monika Strobin pyta czy wszystko oki... jakiś kolega z
boku pyta, czy pomóc.
- Nie... dzięki... biegnijcie! Dam
radę.
Wstaję otrzepuję się próbuję
biec.. mogę.
Jest dobrze. Mogę biec …
Biegnę dalej, kolano jedno i drugie
podrapane, dłoń piecze... ale dam radę.
Przydałoby się trochę wody, by
wypłukać usta, ale nie ma co na nią liczyć.
Bolą kolana, ale nie poddam się.
Biegnę troszkę wolniej, krew na kolanach.
Podejmuję nierówną walkę: ona
krzepnie, a ja zginając kolana cały czas jej starania niweluję.
Jest woda na szóstym... nie... chyba
pomiędzy piątym a szóstym kilometrem.
Łapię kubeczek, płuczę usta...
biegnę dalej.
Cały czas staram się biec, nie myśląc
o ciągnącym, piekącym bólu .
9 kilometr, już blisko.... dam radę.
Nie jestem zmęczona biegiem - jestem
zmęczona bólem.
Na ostatnich metrach wyprzedza mnie
kolega z klubu i krzyczy: - Biegnij, młoda …
Biegnę, przed metą Ambitne Tygrysice
dodają energii na finisz, wbiegam na metę …
Jest! Udało się !
Na mecie Monika znajduje ratownika, by
opatrzył moje kolana, Asia wyciąga chusteczki, bym mogła je
obetrzeć, Kamilka się tuli i pyta, czy boli, a ja mówię cały
czas... :
- Idź na metę i czekaj na tatę …
Pojawia się młody ratownik medyczny i
choć niewiele ma do roboty, na jego twarzy maluje się niepewność
i lęk.
- Co się stało? - pyta...
Na co ja z godnie z prawdą odpowiadam,
że o korzeń się potknęłam... i przewróciłam...
Wykształcony młody człowiek
opryskuje mi jedno i drugie kolano, po czym wyciąga gaziki i zaczyna
przemywać...
Wytrzymałam 3 sekundy.
Poprosiłam o gazik i samodzielnie
dokonałam aktu oczyszczenia ran.
Wzrok pana ratownika bezcenny...
Właśnie na metę wbiega Maciek!
I w zasadzie reszta ekipy...
Zawody sportowe okazały się cudownym
lekarstwem na poprawę humoru.
Cel - mocny trening - osiągnięty, do
tego przypieczętowany krwią …
Teraz zostało poczekać na biegi dla
dzieci.
I tu nasze młodsze słoneczko pokazało
hart ducha i pobiegło 800 m.
Jestem z niej dumna :)
A... zapomniałam jeszcze... po biegu
odbył się piknik na parkingu pomiędzy dwoma samochodami klubowymi.
Były napoje, ciastka i mnóstwo
dobrego humoru :)
Jednym słowem dziękuję wszystkim za
cudowny majowy piknik w tak doborowym towarzystwie.
Mam nadzieję, że moja rodzinka jest
dziś szczęśliwa i zadowolona.
Impreza super, doskonały pomysł na
spędzenie wolnego czasu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz