Gdy ruszyły zapisy na ten bieg,
wszelkimi dostępnymi kanałami informacyjnymi biegacze z ziemi
łódzkiej komunikowali się, by każdy każdemu dał znać, że to
już.
Powstał lekki popłoch - jak zawsze,
gdy w biegu chce wziąć udział większa liczba uczestników a
liczba miejsc ograniczona jest.
Tak też było w tym roku, Zapisy na IV
Bieg Fabrykanta ruszyły!!!!
Miejsca wolne zniknęły jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki …
Nie będę ukrywać, że czekałam na
tę chwilę, mój Maciek też …
Zapisaliśmy się w tym samym czasie -
on z podróży, a ja z domu …
Pozostało czekać, opłacić opłatę
startową i trenować, trenować...
Dni mijały na lenistwie wakacyjnym,
pracy i innych zajęciach, aż okazało się, że do biegu został
tydzień.
W piątek przed zawodami udaliśmy się
odebrać pakiety startowe, w biurze zawodów spotkaliśmy kolegów z
klubu.
Wraz ze swoimi córkami pakiety
startowe odbierał Maciek vel Jagoda i Tomek. Oczywiście kilka fotek
na pudle.
Dziewczynki zadowolone, a my... możemy
zostać już w domu, bo i tak miejsca już rozdane...
Opuściliśmy Biuro Zawodów wspólnie,
pożegnaliśmy się i każde z nas udało się w swoja stronę.
Wróciliśmy do domu, a ja przyznam, że
dawno nie czułam na sobie takiej presji, tak bardzo stresowałam się
tym biegiem, tak mnie to wyczerpało, że poszłam wcześniej spać.
Nie miałam siły ruszać nawet
rękoma... najzwyczajniej mnie pogięło...
Rano wstałam, ale wcale nie byłam
spokojniejsza, ani wypoczęta... czułam się tak jakbym przerzucała
przez całą noc kamienie.
Wszystko było gotowe.
Moje dziewczyny pojechały na bieg jako
wolontariuszki, ja upiekłam ciasto , Maciek namalował portrecik
córce Maćka, przyjechał po nas Pan Prezes i pojechaliśmy....
Dotarliśmy na miejsce, a nasze dzieci
siedziały w namiocie i pilnowały medali...
My szukaliśmy dobrego miejsca na
rozbicie naszego klubowego obozu.
Jak się później okazało, na miejscu
już była nasza Magda Ziółek, jedna z klubowych torped z teamu
damskiego.
Miejsce, które zajęła, okazało się
całkiem niezłą „miejscówką”, która zaadoptowaliśmy na
miejsce naszego obozowiska.
Rozwiesiliśmy baner, flagę klubową,
przy banerze honorowe miejsce zajął Czesław, i drużyna zaczęła
się zbierać.
Było ciasto upieczone przez Emilkę,
bułeczki z jabłkami i serem przygotowane przez Magdę i jej dwie
wspaniałe córki, Maciek przywiózł banany, Janusz kupił podpiwek
„Jędrzej”, a my do tego dołożyliśmy ciasto z gruszkami i
malinami.
Gdy tak w świetnych nastrojach
staliśmy, parę dużych kropel deszczu spadło na ziemię.
Chwilę potem zaczęło tak padać, że
nasze naturalne parasole w postaci grochodrzewów zaczęły
przemakać. Wszyscy uciekli i schowali się, gdzie mogli - w
namiotach, altankach pod dachami. Tam, gdzie było troszkę wolnego
miejsca zadaszonego, teraz nie można było wcisnąć szpilki.
Gdy przestało padać na niebie
pojawiły się tęcze. Naprawdę... były dwie tęcze rozciągnięte
nad naszym startem. Wszyscy ustawiliśmy się na starcie, deszczyk
już odszedł, wyszło słoneczko, a my czekaliśmy niespokojnie na
start.
Stanęłam na starcie... szukam
znajomych twarzy, ale nie widzę nikogo, mój Maciek poszedł gdzieś
daleko, z przodu widzę nasza ekipę, ale... nie będę biegła z
nimi!
Boże, przecież oni mnie po kilometrze
wykończą.
A jeszcze wskazówki Mariusza: - Nie
leć szybko 4:45, nie mocniej... ważny jest czas na 5 km, a później
jak możesz. Pamiętaj.
W końcu pojawił się Tomek.
Ustaliliśmy, że biegniemy razem, i
dobrze... lubię biec z kimś, kto trzyma się ustalonego planu.
Ruszyliśmy...
Biegniemy, z pobocza słyszę głos: -
Kaśka, włączyłaś zegarek?
- Tak! odkrzykuję i biegnę dalej...
Po jakimś czasie słyszę, że coś
piszczy na mym nadgarstku. Patrzę, a coś na tym zegarku napisane -
alarm czasowy.
Boże! Co to znaczy?
Biegnę za wolno? Za szybko? O co
chodzi?
Patrzę na tempo - 4:40 no to prawie
dobrze. Biegniemy.
Tomek pyta, jak tempo?
-Dobrze! Odpowiadam i mówię do niego,
że jest tu duży podbieg, kilometrowy prawie i dość stromy.
Dobiegamy do parku, biegniemy nierównymi alejkami, wyskakujemy koło
Muzeum Kinematografii i zbiegamy w dół, skręcamy w Fabryczną i
naszym oczom ukazuje się kolejny długi podbieg....
Słyszę z pobocza Mariusza: - Dobrze
jest! Trzymaj tempo...
Biegnę, a ta cholera co jakiś czas
piszczy, raz pokazuje jakiś alarm, raz po prostu piszczy.
Na wysokości Straży Pożarnej stoi
Jacek, który robi zdjęcia.
Macham do niego... biegniemy!
Przebiegliśmy z Tomkiem wspólnie 5
km, ale na szóstym zostałam troszkę z tyłu.
Na podbiegu złapała mnie kolka,
wciągnęłam powietrze, zwolniłam...
...starałam się ucisnąć bok,
radzić sobie z nią tak, jak bywało wcześniej, ale nic nie
pomaga... Musiałam stanąć.
Zeszłam na pobocze, ucisnęłam bok
pod żebrami, zgięłam się jak scyzoryk, i czuję, jak wiedźma
odpuszcza, i świadomość, jak długo tu stoję... odpuściła
trochę, mogę biec... dobiegam z towarzyszką w boku do
Palmiarni.... tu odpuszcza do końca i mogę swobodnie biec, lecz
skutki jej niestety odczuwam jeszcze przez kawałek trasy... ale
ostatniego kilometra już nie odpuszczę!będzie mój...
Za jednego z ogrodzeń słyszę głos:
- To ostatni kilometr, jak masz siłę to dawaj...!
„Daję” - pomyślałam...
Kolka w całości zniknęła, a
wbiegając na metę „połknęłam” trzech panów....
Meta jest !!! Medal na szyi...jest.
Oddałam chip, złapałam trzy oddechy,
Mariusz mi pogratulował.
Pogratulowałam tym, którzy ukończyli
bieg, a sama postanowiłam pobiec po mojego Maćka.
Gdy Janusz z Tomkiem usłyszeli, że
idę po Maciusia, postanowili pobiec ze mną …
Namierzyliśmy naszego kontuzjowanego,
kulejącego bohatera na ostatnim kilometrze...
Przy okazji pociągnęliśmy kilka
osób.
Maciek miał super eskortę i wielki
szacun od klubu za ukończenie biegu z tak boląca nogą.
Na mecie został wyczytany z imienia i
nazwiska, konferansjer powiedział na mecie: - Pojawił się pan z
kontuzją, Maciej Suski z Łodzi, potrzebna pomoc? Na co mój Maciek
odwraca się uśmiechnięty i mówi „Nie... nie trzeba”.
Na mecie czekał na Maćka pełen
skład, medal otrzymał o Kamili, a od Ewy, Staśka i Jacka, no i
oczywiście ode mnie, wielkie gratulacje.
Gdy wszyscy nasi klubowicze ukończyli
bieg, rozpoczęliśmy świętowanie... W ruch poszły ciasta,
bułeczki, dobre humory i podpiwek Jędrzej, a było co świętować.
Zresztą zobaczcie sami: Maciej
Jagusiak drugie miejsce w kategorii najszybszy Łodzianin, Zuzanna
Mokros pierwsza w kategorii studentki, do tego trzecie miejsce jako
drużyna ( Maciej Jagusiak, Magda Ziółek, Zuzanna Mokros,
Aleksander Korzeniowski)!
Oprócz tego, każdy z nas odniósł
swoje małe wielkie zwycięstwa!!!
Jestem dumna że otacza mnie tak
wspaniała drużyna biegaczy!!!
Maciej Jagusiak 37:10/ M12
Zuzanna Mokros 38:55/ K5
Aleksander Korzeniowski 40:37 / M37
Magdalena Ziółek 40:40 / K7
Grzegorz Kubicki 42:01/ M61
Janusz Milczarek 42:52 / M 83
Robert Kaczmarek 45:38 / M154
Tomasz Wybor 46:31 / M 188
Katarzyna Suska 49:11 / K 25
Dariusz Wlaźlik 49:27/ M 291
Magdalena Ciepłuch- Szmytkowska 49:28/
K28
Emilia Janusik 55:12 /K170
Magdalena Korycka – Korzeniowska
55:34 / K74
Jadwiga Wiktorek 57:33/ K 95
Maciej Suski 1:11:25 / K 537
Wszystkim serdecznie gratulujemy!!!