niedziela, 31 sierpnia 2014

Śladami łódzkich fabrykantów.

Gdy ruszyły zapisy na ten bieg, wszelkimi dostępnymi kanałami informacyjnymi biegacze z ziemi łódzkiej komunikowali się, by każdy każdemu dał znać, że to już.
Powstał lekki popłoch - jak zawsze, gdy w biegu chce wziąć udział większa liczba uczestników a liczba miejsc ograniczona jest.
Tak też było w tym roku, Zapisy na IV Bieg Fabrykanta ruszyły!!!!
Miejsca wolne zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki …
Nie będę ukrywać, że czekałam na tę chwilę, mój Maciek też …
Zapisaliśmy się w tym samym czasie - on z podróży, a ja z domu …
Pozostało czekać, opłacić opłatę startową i trenować, trenować...
Dni mijały na lenistwie wakacyjnym, pracy i innych zajęciach, aż okazało się, że do biegu został tydzień.
W piątek przed zawodami udaliśmy się odebrać pakiety startowe, w biurze zawodów spotkaliśmy kolegów z klubu.
Wraz ze swoimi córkami pakiety startowe odbierał Maciek vel Jagoda i Tomek. Oczywiście kilka fotek na pudle.
Dziewczynki zadowolone, a my... możemy zostać już w domu, bo i tak miejsca już rozdane...
Opuściliśmy Biuro Zawodów wspólnie, pożegnaliśmy się i każde z nas udało się w swoja stronę.

Wróciliśmy do domu, a ja przyznam, że dawno nie czułam na sobie takiej presji, tak bardzo stresowałam się tym biegiem, tak mnie to wyczerpało, że poszłam wcześniej spać.
Nie miałam siły ruszać nawet rękoma... najzwyczajniej mnie pogięło...
Rano wstałam, ale wcale nie byłam spokojniejsza, ani wypoczęta... czułam się tak jakbym przerzucała przez całą noc kamienie.
Wszystko było gotowe.
Moje dziewczyny pojechały na bieg jako wolontariuszki, ja upiekłam ciasto , Maciek namalował portrecik córce Maćka, przyjechał po nas Pan Prezes i pojechaliśmy....
Dotarliśmy na miejsce, a nasze dzieci siedziały w namiocie i pilnowały medali...
My szukaliśmy dobrego miejsca na rozbicie naszego klubowego obozu.
Jak się później okazało, na miejscu już była nasza Magda Ziółek, jedna z klubowych torped z teamu damskiego.
Miejsce, które zajęła, okazało się całkiem niezłą „miejscówką”, która zaadoptowaliśmy na miejsce naszego obozowiska.
Rozwiesiliśmy baner, flagę klubową, przy banerze honorowe miejsce zajął Czesław, i drużyna zaczęła się zbierać.
Było ciasto upieczone przez Emilkę, bułeczki z jabłkami i serem przygotowane przez Magdę i jej dwie wspaniałe córki, Maciek przywiózł banany, Janusz kupił podpiwek „Jędrzej”, a my do tego dołożyliśmy ciasto z gruszkami i malinami.
Gdy tak w świetnych nastrojach staliśmy, parę dużych kropel deszczu spadło na ziemię.
Chwilę potem zaczęło tak padać, że nasze naturalne parasole w postaci grochodrzewów zaczęły przemakać. Wszyscy uciekli i schowali się, gdzie mogli - w namiotach, altankach pod dachami. Tam, gdzie było troszkę wolnego miejsca zadaszonego, teraz nie można było wcisnąć szpilki.
Gdy przestało padać na niebie pojawiły się tęcze. Naprawdę... były dwie tęcze rozciągnięte nad naszym startem. Wszyscy ustawiliśmy się na starcie, deszczyk już odszedł, wyszło słoneczko, a my czekaliśmy niespokojnie na start.
Stanęłam na starcie... szukam znajomych twarzy, ale nie widzę nikogo, mój Maciek poszedł gdzieś daleko, z przodu widzę nasza ekipę, ale... nie będę biegła z nimi!
Boże, przecież oni mnie po kilometrze wykończą.
A jeszcze wskazówki Mariusza: - Nie leć szybko 4:45, nie mocniej... ważny jest czas na 5 km, a później jak możesz. Pamiętaj.
W końcu pojawił się Tomek.
Ustaliliśmy, że biegniemy razem, i dobrze... lubię biec z kimś, kto trzyma się ustalonego planu.
Ruszyliśmy...
Biegniemy, z pobocza słyszę głos: - Kaśka, włączyłaś zegarek?
- Tak! odkrzykuję i biegnę dalej...
Po jakimś czasie słyszę, że coś piszczy na mym nadgarstku. Patrzę, a coś na tym zegarku napisane - alarm czasowy.
Boże! Co to znaczy?
Biegnę za wolno? Za szybko? O co chodzi?
Patrzę na tempo - 4:40 no to prawie dobrze. Biegniemy.
Tomek pyta, jak tempo?
-Dobrze! Odpowiadam i mówię do niego, że jest tu duży podbieg, kilometrowy prawie i dość stromy. Dobiegamy do parku, biegniemy nierównymi alejkami, wyskakujemy koło Muzeum Kinematografii i zbiegamy w dół, skręcamy w Fabryczną i naszym oczom ukazuje się kolejny długi podbieg....
Słyszę z pobocza Mariusza: - Dobrze jest! Trzymaj tempo...
Biegnę, a ta cholera co jakiś czas piszczy, raz pokazuje jakiś alarm, raz po prostu piszczy.
Na wysokości Straży Pożarnej stoi Jacek, który robi zdjęcia.
Macham do niego... biegniemy!
Przebiegliśmy z Tomkiem wspólnie 5 km, ale na szóstym zostałam troszkę z tyłu.
Na podbiegu złapała mnie kolka, wciągnęłam powietrze, zwolniłam...
...starałam się ucisnąć bok, radzić sobie z nią tak, jak bywało wcześniej, ale nic nie pomaga... Musiałam stanąć.
Zeszłam na pobocze, ucisnęłam bok pod żebrami, zgięłam się jak scyzoryk, i czuję, jak wiedźma odpuszcza, i świadomość, jak długo tu stoję... odpuściła trochę, mogę biec... dobiegam z towarzyszką w boku do Palmiarni.... tu odpuszcza do końca i mogę swobodnie biec, lecz skutki jej niestety odczuwam jeszcze przez kawałek trasy... ale ostatniego kilometra już nie odpuszczę!będzie mój...
Za jednego z ogrodzeń słyszę głos: - To ostatni kilometr, jak masz siłę to dawaj...!
„Daję” - pomyślałam...
Kolka w całości zniknęła, a wbiegając na metę „połknęłam” trzech panów....
Meta jest !!! Medal na szyi...jest.
Oddałam chip, złapałam trzy oddechy, Mariusz mi pogratulował.
Pogratulowałam tym, którzy ukończyli bieg, a sama postanowiłam pobiec po mojego Maćka.
Gdy Janusz z Tomkiem usłyszeli, że idę po Maciusia, postanowili pobiec ze mną …
Namierzyliśmy naszego kontuzjowanego, kulejącego bohatera na ostatnim kilometrze...
Przy okazji pociągnęliśmy kilka osób.
Maciek miał super eskortę i wielki szacun od klubu za ukończenie biegu z tak boląca nogą.
Na mecie został wyczytany z imienia i nazwiska, konferansjer powiedział na mecie: - Pojawił się pan z kontuzją, Maciej Suski z Łodzi, potrzebna pomoc? Na co mój Maciek odwraca się uśmiechnięty i mówi „Nie... nie trzeba”.
Na mecie czekał na Maćka pełen skład, medal otrzymał o Kamili, a od Ewy, Staśka i Jacka, no i oczywiście ode mnie, wielkie gratulacje.
Gdy wszyscy nasi klubowicze ukończyli bieg, rozpoczęliśmy świętowanie... W ruch poszły ciasta, bułeczki, dobre humory i podpiwek Jędrzej, a było co świętować.
Zresztą zobaczcie sami: Maciej Jagusiak drugie miejsce w kategorii najszybszy Łodzianin, Zuzanna Mokros pierwsza w kategorii studentki, do tego trzecie miejsce jako drużyna ( Maciej Jagusiak, Magda Ziółek, Zuzanna Mokros, Aleksander Korzeniowski)!
Oprócz tego, każdy z nas odniósł swoje małe wielkie zwycięstwa!!!
Jestem dumna że otacza mnie tak wspaniała drużyna biegaczy!!!


Maciej Jagusiak 37:10/ M12
Zuzanna Mokros 38:55/ K5
Aleksander Korzeniowski 40:37 / M37
Magdalena Ziółek 40:40 / K7
Grzegorz Kubicki 42:01/ M61
Janusz Milczarek 42:52 / M 83
Robert Kaczmarek 45:38 / M154
Tomasz Wybor 46:31 / M 188
Katarzyna Suska 49:11 / K 25
Dariusz Wlaźlik 49:27/ M 291
Magdalena Ciepłuch- Szmytkowska 49:28/ K28
Emilia Janusik 55:12 /K170
Magdalena Korycka – Korzeniowska 55:34 / K74
Jadwiga Wiktorek 57:33/ K 95
Maciej Suski 1:11:25 / K 537
Wszystkim serdecznie gratulujemy!!!

środa, 27 sierpnia 2014

Wieczór

Muszę wam o tym opowiedzieć...
Wczoraj w planie miałam 13 km.
Wyszło troszkę więcej, ale niewiele. Jakby powiedział nasz klubowy trener, nie byłabym sobą, gdybym nie dołożyła paru km., ale wczoraj zrobiłam to zupełnie nieświadomie.. Nie o to jednak chodziło, nie taki jest sens publikowania tego tekstu.
Do tej pory biegnąc ulicami Łodzi spotkałam się albo z nieprzychylnym nastawieniem do biegaczy, albo takim zwyczajnym, obojętnym, ale wczoraj zostałam zaskoczona...
Pozytywnie zaskoczona... ale od początku...
Plan: - Przebiec 13 km.
Założenie - przebiec je, zanim zrobi się ciemno. Nie lubię biegać po zmroku, nie posiadam jeszcze „czołówki” i samemu to mało bezpiecznie... Więc ubrałam się, sprawdziłam sprzęt i do boju... Mówiąc do rodzinki, że będę za półtorej godziny (tak na wyrost), wybiegłam. Pobiegłam do Parku Poniatowskiego, później rozpoczęłam powrót al. Włókniarzy. Na wysokości ulicy Legionów światła mi nie pasowały, więc postanowiłam pokonać te zielone, by nie stać na skrzyżowaniu. Przebiegając skrzyżowanie minęłam przystanek tramwajowy, na którym stała moja sąsiadka...
Powiedziałam: - Dzień dobry!
Ona zdezorientowana spojrzała i odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Dalej pokonywałam swoją trasę, nie bardzo zwracając uwagę na to, co dzieje się na ulicy. Dobiegłam do Filharmonii przy Żubardzkiej i... kogo tu spotkałam?! Sąsiadkę, pokonującą przejście dla pieszych i krzyczącą z niego: - Ale pani szybko biega! Ja tramwajem, a pani na nogach.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam: - Dziękuję, jakoś tak wyszło...
Biegłam dalej do McDonalda. Tu znów zatrzymały mnie światła.
Stoję i czekam.
Nagle na przejściu robi się trochę tłoczniej, ktoś puka mnie w ramię. Odwracam się, a tam stoi jakaś pani... przez myśl przebiega sygnał - Nie znam jej...
...a ona z wielkim uśmiechem mówi: - Ale Pani szybko biega! Przy Filharmonii widziałam, jak pani biegnie, dojeżdżam tramwajem, patrzę, a ta „różowa” stoi na przejściu...
Nawet się na nią nie zezłościłam za tą „różową”, tylko uśmiechnęłam się szeroko i powiedziałam: - Dziękuję, ale nie biegam szybko...
Światło się zmieniło, zaświeciło zielone i pobiegłam. wróciłam do domu z wielkim uśmiechem na twarzy... Fajnie czasem usłyszeć komplement!
Motywuje!!!
Dziękuję obydwóm Paniom za miłe słowa w czasie wczorajszego treningu, a jeszcze bardziej cieszy, że usłyszałam je od osób dotkniętych palcem czasu....
Jeszcze raz dziękuję !! :)

środa, 20 sierpnia 2014

Puzzle

Czy my nie możemy być sobą... po prostu sobą...?
Nie naśladować innych , nie upodabniać się do innych, tylko być sobą?
Obserwując ludzi coraz częściej dochodzę do wniosku ,że indywidualność człowieka pozostała już tylko w sferze marzeń. Dokładnie tak, być kimś wyjątkowym, każdy z nas marzy o tym by nie stać się kolejnym Frankiem Kowalskim, ale czy faktycznie dążymy do tego?
Otóż czyniąc pewne obserwacje dochodzę do wniosku że NIE.
Nie zależny nam na indywidualności... wcale a wcale.
Weźmy przykład z podwórka ,dwie nastolatki takie same buty , takie same plecaki, bluzy czapki i wcale nie dlatego że nie mogą mieć innych... nie bo ona ma ! Jak to jest, ona ma , to ja też muszę mieć... To jeszcze, gdzieś tam jestem w stanie zrozumieć, dzieci, szukają swojego ja!
Ale dorosłych którzy za wszelką cenę próbują upodabniać się do innych , nieudolnie kopiować style czy to ubioru, czy zachowania, nawet postów na fb.... Tego już nie rozumiem. Co się stało z naszą indywidualnością , z tym, że świat jest piękny bo każdy z nas jest inny. Nie zaszufladkowany, nie sztampowy tylko właśnie inny...
Mówi się o tym, że ludzie mają dość kupowania odzieży w sklepach sieciowych, bo wszyscy wyglądają tak samo H&M, C&A, ZARRA i inne tam …
Co z tego,że mam inną koszulę niż Jadźka skoro myślę i czuję jak ona i nie dlatego,że chcę tak, bo czuje i odczuwam to samo tylko tak jest dobrze bo wtedy pasuję do wszystkich....
Kochani nie jesteśmy jednakowymi puzzlami, jesteśmy indywidualnościami, które różnią się wyglądem, czuciem stylem i reakcjami... Jeden się śmieje inny płacze a jeszcze inny myśli.. piękne w świecie jest to ,że pomimo tych różnic potrafimy dopasować się jak puzzle właśnie. Stanowimy jedną wielomilionową układankę … w której każdy klocek jest różny, ale zawsze trafi na taki który będzie do niego pasował... Jak w układance.
Nie zapominajcie o ty.... szanujcie różnice swoich bliskich, znajomych. Nigdy z nie szydźcie z ich słabości, zawsze podajcie pomocną dłoń, może kiedyś ty tego będziesz potrzebował.
Nie kopiuj wpisu kolego, nie kupuj tych samych butów co twój kumpel , bo tak wypada, po muszę przynależeć do paczki... bądź sobą nigdy nie pozwól by coś lub ktoś zabił w tobie ciebie!!!!
Traktuj ludzi , tak jak chcesz by oni traktowali ciebie!!!
To taki mój mały apel.. do was wszystkich, byście czasem w biegu , natłoku zajęć nie zapominali kim jesteście!!!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Pustynia Gobi w… Grodzisku Wielkopolskim

O tym biegu dowiedziałam się od Magdy i Alka… naszych klubowiczów. I dziś mówię, że wcale nie żałuję tego, że postanowiłam w nim wziąć udział… 
Ale po kolei…DSC_0294
Rano, ej.. nie śmiejcie się – naprawdę rano, bo o 5:30, cała nasza grupa była gotowa do podróży. Pod McDonaldem umówiliśmy się z Maćkiem. Ruszyliśmy w drogę, przed McD czekał w samochodzie Maciek. Zakupiliśmy jeszcze śniadanko dla Kamilki, dwa placki dla małego placka i w drogę…
Jechaliśmy bardzo szybko, nasz kolega ma „ciężką nogę”, ale …. dotarliśmy na miejsce już o godzinie 8:00. 10473367_789687451064385_5544603274695239810_nDo biura zawodów trafiliśmy bez kłopotu, świetnie oznaczona trasa i wolontariusze, którzy precyzyjnie potrafili pokierować na miejsce. Odebraliśmy pakiety startowe, bez żadnych kolejek i problemów. Sprawnie i szybko. Rozpoczęliśmy zwiedzanie terenu. Mój Maciuś zamienił się w fotoreportera, a ja chodziłam nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
 W końcu po drugim bananie postanowiłam zobaczyć, jak się biega…. Poszliśmy wspólnie z Maćkiem przebiec się kawałeczek, naprawdę kawałeczek. Z nieba leci żar, a jest godzina 9:30, a my startujemy o 11:00.Woow, nie wiem, jak to będzie, ale pewnie ciężko…
Z zadumy wyrwał mnie telefon… patrzę… Madzia dzwoni, pyta gdzie jesteśmy, znalazłyśmy się. Pobiegłam do Madzi, a tam o jaka niespodzianka, Magda Z., Maciek vel Jagoda, Madzia i Alek ukrywają się przed słońcem w cieniu drzew… Chwilkę pogadaliśmy, ale… jak to przed startem, każdy skupiony, każdy myśli, jak będzie się biegło w takim upale….
Nagle zostaliśmy wezwani, by rozpocząć defiladę przez całe miasto, dwa kilometry pokonaliśmy idąc ulicami tego pięknego miasta, ludzie z okien bili nam brawo, tylko to słońce….Dotarliśmy na start, chwilka, „słowo na niedzielę” od burmistrza … strzał z pistoletu – i ruszyliśmy… Ustawiliśmy się na 1:45, biegniemy, ale mam wrażenie, jakbym biegła wolniej, niż powinnam…
Gonię baloniki, a one mi uciekają w zaskakującym tempie. Biegnę, jest ciężko, ale daję radę.
Na drugim kilometrze, punkt chłodzący i woda do picia… i biegniemy dalej… Mijają kolejne kilometry, a ja mam wrażenie, jakby te moje kilometry były dłuższe… są kurtyny wodne, ludzie ze swoich ogródków powyciągali węże i leją na nas wodę…
- Oj… dzięki ci, dobry człowieku – myślę… ale kiedy mijam kolejnego, to już nie myślę, tylko krzyczę: Dzięki!
Piąty kilometr, a ja czuję się jak bym w nogach miała ze 20! Co najmniej!!!
Oj… przez myśl przebiega myśl.. nie dam rady, kurczę, nie dam rady dziś… Mówię do Maćka, by biegł swoje, ja zwalniam, bo to nie moje tempo. Ruszył do przodu, a ja… zostałam z myślami o poddaniu się. Jest woda! Zmoczyłam głowę, stanęłam na chwilkę i podjęłam decyzję: Biegnę jeszcze kilometr, jeśli dalej nie rozbiegam się, to schodzę z trasy…. trudno, nie wszystkie biegi trzeba ukończyć!
Mija kolejny kilometr i kolejny, wiem że biegnę, ale wiem też, że coraz wolniej, ale to nie jest już ważne, walczę ze sobą, już teraz i z kilometrami nie z czasem… Każda kurtyna wodna jest moja, każdy punkt z wodą mój, na 15 km, dochodzi jeszcze kolka – no nie… to już koniec!
Biegnę dalej – do 18 km biegnę z kolką, nareszcie kolka odpuszcza, mam trochę siły, więc zaczynam przyspieszać …
Kończę bieg z czasem 2:01:23…
Nie jest to rekord, ale dla mnie to JEST rekord. Bieganie po pustyni Gobi nie dla mnie. Na mecie dostaję medal, najcenniejszy jak dotychczas, nie ze względu na czas, jaki uzyskałam, ale na walkę stoczoną z samą sobą i słońcem, rozlewającym na biegaczy żar bezlitośnie. Jestem cała mokra, ale też bardzo szczęśliwa, bo jednak nie poddałam się.
Dałam radę!
Na mecie – dużo przede mną – zameldowała się Magda Ziółek z czasem 1:33:54 (K/35-I; K-10; Weterynarze -II), sekundę wcześniej na mecie pojawił się Maciej Jagusiak z czasem 1:33:53 (M30/21), następnie Alek z czasem 1:38:25 (M40/31;Weterynarze-5), no i oczywiście ja z Madzią, żoną Alka. Dla Madzi to wyjątkowy półmaraton, gdyż pokonała ten dystans po raz pierwszy i to w tak ekstremalnych warunkach, z czasem 2:20:48. Gratki !!!
Wszystkim uczestnikom serdecznie gratulujemy ukończenia dystansu w takich warunkach. Gdy kiedyś ktoś zapyta mnie, jak jest w piekle, to powiem mu, by zapisał się na półmaraton „Słowaka”.
Bieg był zorganizowany według najlepszych wzorców… Piątka z plusem za organizację …!!!!

Bieganie

Bieganie... pojęcie które wyraża szybkie, na pewno szybsze, niż chodzenie, przemieszczanie się. Polega na wprawieniu ciała w ruch za pomocą pewnych grup mięśni, ale nie o to chodzi, by stworzyć teraz definicję biegania... ktoś za pewne to już zrobił.
Bardziej chciałabym zwrócić uwagę na to, co daje mi bieganie i na to, co moje bieganie daje innym ludziom... tak dobrze przeczytaliście - innym!!!
Jak większość biegaczy amatorów, mam nieopisaną satysfakcję gdy uda mi się wybiegać ileś kilometrów w miesiącu. Wiadomo, że im kilometraż miesięczny się zwiększa, tym większy powód do dumy.
Jak zaobserwowałam moje kilometry są powodem mojej dumy, ale też powodem do kąśliwych uwag niektórych internautów.
Ja osobiście nie rozumiem, dlaczego ktoś uważa się za mądrzejszego i lepszego, bo co … bo przebiega 10 km. w 45 minut, a ja w 48:33???
Te trzy i pół minuty dają mu prawo do tego by pisać, że tempo 5:30 to nie jest tempo biegu, tylko marszu?
Halo !!! Posłuchajcie wszyscy szybcy, aroganccy dupkowie... To że ktoś biegnie wolniej niż wy, to nie znaczy że można mu wciskać! To też nie znaczy że jest gorszy od was... ( to na 100%).
To znaczy, że to co robi sprawia mu radość i nie czeka na następny start, by pokazać się z lepszą życiówką o 2 sekundy, tylko czeka na kolejne zawody, bo spotka swoich znajomych, pośmieje się … zapomni na chwilkę o swoich problemach i pobiegnie, dobrze się bawiąc, a nie umierając na mecie!!! Nikt, powtarzam jeszcze raz nikt nie ma prawa śmiać się z innych, tylko dlatego,że wydaje mu się, że jest lepszy!!!
Nauczcie się szacunku do innych, jeśli mama was nie nauczyła, jak powinien zachowywać się człowiek, to macie problem. Człowieka nie mierzy się tempem biegowym, tym co ma na sobie , albo grubością portfela tylko tym, co po nim zostaje!!!!

Miasto Pabianice...

23 marca 2014 roku to data półmaratonu ZHP w Pabianicach.
Biegu, na który czekałam całą zimę...
Ale od początku.
Pobudka z rana... trzeba być zdrowo szurniętym, by w deszczową niedzielę wstać o szóstej rano, z całą rodzina wsiąść do pociągu i jechać na bieg... ale to już inna historia.
Wsiedliśmy do pociągu, na dworcu kolejowym Łódź Kaliska, jechaliśmy do metropolii Pabianice jakieś osiemnaście minut. Byłam zestresowana, a zarazem bardzo szczęśliwa.
Gdy opuściliśmy piękny nowy pociąg na stacji w Pabianicach, dostrzegłam z rodzinką grupkę biegaczy.
Ponieważ nie miałam pojęcia, jak dostać się do biura zawodów, postanowiliśmy podejść do nich i zapytać. Chłopcy udzielili nam informacji... Okazało się, że to dość daleko, postanowiliśmy zapytać jeszcze pana kierującego autobusem miejskim, no cóż za szczęście mieliśmy.
Właśnie tym autobusem dojedziemy do biura zawodów... super !
Za dziewięć polskich złotych dojechaliśmy na miejsce.
Tam tradycyjnie zakręcona Kaśka jak domek ślimaka, poleciała gdzieś, nie wiadomo dokąd, w biegu podając rękę Januszowi i Cześkowi.
Wpadłam do budynku... i nie ma biura zawodów!?
Okazało się że dziś biuro zawodów jest na zewnątrz, w namiocie.
Dzięki Bogu był ze mną mój Maciuś.. stanął w kolejce, a ja wypełniłam jakieś oświadczenie
Pakiet startowy odebrany!!!
Kamisia zajęła się przeglądem tego, co w nim jest, a ja udałam się do szatni.
Szatnia w piwnicy, szara zakurzona, no powiem tak: - Szału nie było...
Nawet nie było jednej ławki, by można położyć swoje rzeczy... wszystko na podłodze.
Prysznic jest, no to tyle dobrze. Przebrałam się, poszłam do WC, kolejna wpada organizatorów... łazienki nieoznakowane, niezamykane... szok!
Jak najszybciej opuścić to niezbyt przyjazne miejsce. Szatnia na tym biegu pozostawiała wiele do życzenia...
Do startu zostało jeszcze trochę czasu, cały czas coś leci z nieba i jest zimno...
Jak ja nie cierpię takiej pogody!
Stoimy witamy się ze znajomymi, rozmawiamy... ogólnie jest sympatycznie.
Parę minut przed biegiem udaję się na stadion by się rozgrzać.
Stamtąd też będziemy startować.
Wszyscy stoją na starcie… odliczanie i… poszli, to znaczy wybiegli na trasę.
Trasa nie była trudna, poza jednym dość wymagającym podbiegiem, ale zabezpieczenie trasy i oznakowanie to już inna historia.
Kilometry nisko wypisane, trudne do zobaczenia, po naszej trasie jeździły rowery, rolkarze a nawet w kilku miejscach samochody... To niestety kolejna wpada organizatorów.
Po upływie 21 km... wbiegłam na super nawierzchnię... stadion, bieżnia... jakbym biegła po glinie.
I diabli wzięli moje przyspieszenie na ostatnich metrach.
Nawierzchnia stadionu zaskoczyła mnie niemiło, klejąca, śliska breja, która kleiła się do obuwia i nie pozwalała na finisz... ale i tak bieg uważam za udany.
Nie wiem jak wy, ale bieg był fajnym pomysłem i super zabawą , natomiast organizacja pozostawia jeszcze trochę do życzenia!!!
Niestety, to nie koniec naszej przygody przygody w pięknym mieście Pabianice...
Chcieliśmy dostać się na dworzec.
Okazało się że żaden człowiek w Pabianicach nie wie, jak dostać się na dworzec... autobus jadący w stronę dworca nie jedzie na dworzec, tramwaj jeżdżący co godzinę więc co zostało... zadbanie o Achillesa i spacerek na dworzec!!!!
Powrót do domu i odpoczynek.
Gdyby nie te kilka rzeczy, o których tu napisałam, bieg był by świetny (oczywiście nie mam na myśli tu ludzi, których spotkałam, poznałam i z którymi biegłam - wy jesteście super!!!!!), a tak niestety jako imprezy świetnie zorganizowanej nie mogę polecić!!!
Chciałabym zauważyć że to moje, być może subiektywne odczucia!!!

Dycha w Justynowie

Cały tydzień pięknej słonecznej pogody, normalne lato.
A tu sobota wstaję rano i słyszę: - Puk, puk,puk.....o parapet.
W zasadzie nie wierzę... pomyślałam, że moja droga sąsiadka umyła balkon, ale o siódmej rano?
Wstałam, podeszłam do okna i patrzę ...kałuża, kałuża, kałuża...
Boże! Dlaczego?
Czemu akurat dziś?
Doczłapałam do kuchni, myśląc, że może przestanie padać. Ubrałam się, spakowałam resztę rzeczy, zjadłam tradycyjnie banana i poprawiłam to wszystko małą czarną.
Obudziłam moich wiernych kibiców. Po godzinie byliśmy gotowi do wyjścia, ale pogoda - niestety nie.
Doczłapaliśmy się do tramwaju, zmoczeni, i chyba już bardzo źli. Maciek czarował pogodę by przestało padać... ale niestety w deszczu dotarliśmy na stację kolejową. Tam spotkaliśmy Piotrka , jechaliśmy razem do Justynowa . Piotr, kolega biegający, też nie miał jak dojechać i postanowił zabrać się z nami pociągiem.
Pociąg podstawiony - wsiadamy.
Chwila w pociągu, ruszamy. Na miejscu, w Justynowie, jesteśmy po czterdziestu minutach.
Na start docieramy po półgodzinnym marszu w strugach deszczu....
Pod górkę, po błocie , a to dopiero początek... wpakowaliśmy się na stadion.
Bosko... cały czas leje...
Przebieralnia jest, czas ubrać ubranko biegowe, ekipa do tej pory trzymająca się razem rozpierzchła się.
Jestem w przebieralni, z zewnątrz budyneczek niezbyt okazały a w środku wypas... Piękne wieszaczki, ławeczki, dwa prysznice - co bardzo ważne - osobne, nie zbiorowe. Naprawdę bardzo ładnie urządzona szatnia.
Przebrałam się, tam też nareszcie poznałam w realu Monikę, klubową koleżankę.
Wychodząc z szatni wciągałam banana i szukałam mojej wiernej ekipy - mojej rodzinki. Udaliśmy się na płytę stadionu. A tam, moi drodzy, śpiewy, kiełbaski z grilla, piwo, parasole i co ważne - mnóstwo ludzi. Deszcz z nieba leje, a na stadionie tłum ludzi. Super!
Do startu mamy godzinkę, pojawia się Maciek z NR, pojawiają się inne znajome twarze. Jest Magda, Alek, gdzieś pojawił się Adam... no...! Ekipa dotarła. Rozgrzewka.
Nigdy nie lubię tej części zabawy, ale z Magdą tym razem stoimy i wygłupiamy się, i w taki sposób każda z nas zalicza rozgrzewkę... idziemy na start. Stoimy chwilkę, gadamy , próbujemy Alka wypchnąć do przodu, ale właśnie w tej chwili ruszamy.
Biegniemy, rzucam okiem na pobocze, o jest mój Maciuś - szalony reporter, a my biegniemy asfaltową drogą. Nasze szczęście trwa raptem kilometr, a po kilometrze asfaltowej drogi , wpadamy na leśne drogi, tu czar i marzenie o rekordzie poniżej 50 minut odchodzi w zapomnienie. Droga to jedna kałuża i błoto - nie ma suchego miejsca. Ślisko i mokro, tak właśnie można określić trasę tego biegu.
Pokonujemy kolejne kilometry, gubię na piątym kilometrze Maćka, który po maratonie ma taką wydolność jak maszyna parowa... Leci do przodu... a niech leci.
Doganiają mnie koledzy z Klubu: Mariusz Wasilewski i Tomek. Biegniemy razem, na szóstym kilometrze tradycyjnie odcina mi paliwo, chłopaki biegną, są w przodzie, ale Mariusz zatrzymuje się i czeka na mnie na poboczu- serdeczne dzięki za ten gest solidarności, dziękuję z całego serca, że poczekałeś, żałuję tylko, że straciłeś troszkę na mecie przez czekanie na mnie.
ALE DZIĘKI WIELKIE - POMOGŁO.
Minął szatański kilometr i już było dobrze.
Biegłam sobie, chłopaki dawali radę z przodu, a ja swoim tempem doczłapałam do mety, mijając po drodze kijkarzy, którzy za wszelka cenę chcieli zawładnąć leśnymi ścieżkami. Na mecie oczywiście szczęście i lekki zawód spowodowany tym, że nie udało się osiągnąć wymarzonego czasu. No ale mam motywację do bardziej wytężonej pracy.
Jeszcze raz serdecznie dziękuję kolegom z klubu za wsparcie na trasie i cenne wskazówki.
Wielkie podziękowania dla mojej rodzinki, która zawsze jest ze mną, wspiera mnie i moknie razem ze mną!!!!!!
Jednym słowem dycha w Justynowie była po wodzie i kałużach. Ubłoceni, szczęśliwi zawodnicy wpadali na metę. Bieg został zakończony dekoracją najlepszych.
Do domu wróciliśmy w tym samym składzie, w którym wylądowaliśmy w Justynowie, oczywiście pociągiem. Było super, pomimo niesprzyjającej pogody.
To był ciężki wymagający bieg przełajowy, który pokazał gdzie trzeba jeszcze popracować!

Test

Testowanie odzieży biegowej (i nie tylko) stało się ostatnio zajęciem wielu osób, więc gdy zostałam poproszona o przetestowanie koszulki i spodenek biegowych firmy Rough Radical ze Zgierza, podeszłam do tematu dość sceptycznie.
Zdjęcia z testu dostępne są
Obawiałam się, że odzież nie spełni moich oczekiwań. logoGdy usłyszałam cenę całego kompletu, pomyślałam, że w zasadzie jest niemożliwe, aby ciuszki do biegania były w takiej cenie. Wydawało się, że już sklepy sieciowe produkują w tak niskich cenach… no proszę, a tu taka niespodzianka. Odzież zapakowana jest w woreczki, może to nie jest super opakowanie, ale jak kupujemy odzież w innych sklepach, często nawet tego woreczka nie otrzymamy.
Gdy ubrana w odzież testową wybierałam się na ścieżki biegowe, zastanawiałam się, czy postępuję właściwie… 37 km w nowej, nie używanej do tej pory odzieży, mogło skończyć się obtarciami, ciągłym podciąganiem spodenek i innymi niespodziankami. Ale do rzeczy…
Koszulka? Hmmmm… koszulka idealna.
Zacznijmy od rozmiaru – troszkę zaniżony, ale jak ktoś nosi XS a kupi sobie S, to w tej S nie utonie. Po drugie dobrze skrojona, nie ciągnie się, nie podwija, szwy biegną po bokach, nie przez środek korpusu. Pod szyją delikatne wykończenie, które nie przeszkadza – nie jest ani za głębokie, ani za ciasne. Teraz jej funkcjonalność – otóż świetnie odprowadza wilgoć, pokonałam w niej 37 km, w temperaturze 27°C, nie była mokra. Nie przykleja się do ciała, odprowadza wilgoć i nie obciera. Co dla mnie bardzo ważne – nie wydziela nieprzyjemnego zapachu, który niestety czasem jest wyczuwalny w innych lub tych, które otrzymujemy w pakietach startowych. Testowałam koszulkę dwa tygodnie i uwierzcie mi, nie miała ze mną łatwego życia. Biegałam w niej, prałam ją ręcznie a nawet wrzuciłam ja do pralki. Nic się z nią nie stało. Nie zmieniła kształtu, nie zmieniła zapachu, no i co ważne, nie zmieniła rozmiaru, jak to czasem się zdarza. Jednym słowem daję koszulce 10 punktów na 10.
Spodenki… Spodenki, zmora moja.
NIGDY NIE MOGĘ SOBIE DOPASOWAĆ ODPOWIEDNICH, A TU PROSZĘ… Nie spo­dzie­wa­łam się, że założę je i pobiegnę jak gdybym już w nich biegała. Spodenki czarno – zie­lo­ne, przyjemny materiał. Ich niewątpliwą zaletą, jaka uwidoczniła się na samym początku, jest szeroka guma wszyta w pasie. Nie jest to typowa gumka, obszyta materiałem, która pod wpływem użytkowania rozciąga się zmienia kształt i upija… Nie…
Tu mamy szeroką gumę w pasie – to idealne rozwiązanie, do tego na wysokości lędźwiowego odcinka kręgosłupa jest siateczka, która odprowadza wilgoć i dzięki temu skóra lepiej oddycha. Taka sama siateczka wszyta jest na nogawkach. Osobiście testowałam spodenki, więc mogę powiedzieć, że wykończenie tego typu jest bardzo dobre, ściągacze na dole nie upijają , są dopasowane i nie obcierają. Spodenki maja jednak jedną wadę, nie posiadają kieszonki. W momencie gdy potrzebujemy schować kluczyk czy jakiś żel energetyczny, niestety, nie możemy. Nie zmienia to jednak mojej ogólnej oceny. Spodenki otrzymują również 10 punktów na 10.
Uważam że niewątpliwą zaletą tej odzieży jest wysoka jakość i niska cena. Z czystym sumieniem mogę polecić odzież firmy Rough Radical. Odzież nadaje zarówno się do treningów i startów! Polecam gorąco!

Uczta

W ostatnich dwóch dniach przeżyłam ekstazę literacką i filmową...
Rzadko mi się zdarza użyć tego zwrotu jeśli chodzi o książkę czy film... Musi on naprawdę być wyjątkowy...
Zacznijmy od książki... „Gwiazd naszych wina” tytuł Szekspirowski... Bardzo nawet, gdy moja starsza córka zapragnęła posiadać tę książkę, zgodziłam się poszłyśmy do księgarni sprawdziłyśmy dostępność tytułu i zakupiłyśmy...
Wróciłyśmy do domu... córka pogrążyła się w lekturze, na następny dzień odłożyła książkę i powiedziała że skończyła czytać...
Jak to pomyślałam...już skończyła...
Pytam jak książka … mamo super, naprawdę super.... Powinnaś przeczytać!
Chętnie zabrałam się do lektury książki, a) z ciekawości b) chciałam sama ocenić jej wartość i zobaczyć co podoba się mojej córce... jasne że wiem co wcześniej czytała, ale zastanawiałam się czy czasem jej gust się nie zmienił...
Pogrążyłam się w lekturze... Tak mnie wchłonęło , pochłonęło że wieczorem byłam w połowie i mocno powstrzymywałam się by nie zarwać nocki na czytanie... drugiego dnia książka została rozpracowana... uczta dla mojego mózgu i serca... Powieść powala\, w dosłownym słowa znaczeniu... Czytaliście kiedyś'' Oskara i Panią Różę''.. nie? to o jedno doświadczenie literackie jesteście ubożsi . Polecam jedną i drugą … książka jest fikcyjna, ale pogrążona w akcji, wgłębiająca się w postacie które są bohaterami powieści wcale nie czujesz że to fikcja... Kochasz bohaterów, przezywasz ich wzloty i upadki... to opowieść o ludziach którzy walczą, o butli tlenowej o imieniu Filip, o marzeniach spełnionych i niespełnionych.... To opowieść o miłości, nadziei i chorobie....Okazało się że książka jest świetna, jeżeli moje dziecko czyta takie książki i takie książki jej się podobają to chyba mogę spać spokojnie...
Wieczorem, na ekranie mojego telewizora Harry Potter został zastąpiony Złodziejką książek... Już kilka razy słyszałam o tym filmie, ale bardzo chciałam go obejrzeć... nie zawiodłam się ..
Film piękny opowiadający o młodej dziewczynie, która traci brata w wieku dwunastu lat i zostaje oddana do adopcji... trafia do rodziny gdzie trudno jej żyć.. pierwszego dnia zakochuje się w niej pewien chłopiec... Ale nie zdradzę wam już nic więcej.... Oceńcie sami czy książka i film są warte waszej uwagi. Moim zdaniem jedno i drugie są pięknymi obrazami życia , walki, miłości i przyjaźni.. a w filmie zwróćcie uwagę na specyficznego narratora który nadaje odmienny charakter temu filmowi narrator pierwszoosobowy więc tak naprawdę głównym bohaterem jest On!
Czekam na wasze opinie moi drodzy! Jestem ciekawa czy ktoś z was przeczytał bądź obejrzał film!

Szakal.....

Wielki finał …
Dziś wielki finał w piłce nożnej, ale nie tylko....
Nasi klubowicze dziś pocili się w sztafecie Szakala....
Do łódzkiego Arturówka przybyła dziś biegowa brać, a to w celu zmierzenia się z królewskim dystansem, 42 km. W formie sztafety.
Bieg organizowany już czwarty rok przez Klub biegowy Szakale Bałut.
Przyznam się tu wam wszystkim, że bardzo bałam się tego biegu...
Nie wiedziałam, jak on wygląda, nie tak, jak weterani w moim klubie, ja, nowicjusz, pierwszy sztafetowy bieg...
Hm.. jak to będzie...?
Madzia z Alkiem zabrali mnie i Maćka przed 9:00... rozpoczęło się.
Dojechaliśmy na miejsce, woda, ciasto... jest .. zegarek... nawet nastrój jest, wszystko jest.
Patrzę na ludzi, oni wszyscy zadowoleni, uśmiechnięci, a ja kurczę, mam kurcze, a może tylko żołądek w gardle..., ale Magda chce zobaczyć trasę, więc zabieram ją...
...ufff...
Przez chwilkę nie będę słyszeć ani myśleć o biegu, a może po prostu pobiegnę...?
Kilometr w dobrym towarzystwie minął szybko, tempo konwersacyjne, miło...
Rozłożyliśmy się...
Tak.
Mówię o naszym sztabie.
Pod względem logistycznym jesteśmy beściaki!!!!
Czesio wita każdego ... już dotarli wszyscy... zostało 40 minut.
Postanawiam pobiegać.
Robię 2,5km... czuję się dobrze, ale wiem, że każdy kilometr będzie się biegło ciężko... moje biedne krwinki nie nadążają uprzejmie donosić tlenu i już wiem, że nie będzie łatwo, ale na pytanie jak ... oczywiście dobrze, spoko - nie ma sprawy - jest dobrze...
Godzina startu zbliża się nieubłaganie...
Jest.
Poszli.
Pierwsza zmiana, a do mnie dociera, że za chwilkę pobiegnę ... Widzę Mariusza na trasie.
Zbliża się...
- Boże! Żeby tylko nie upuścić pałeczki -
Jestem już na trasie ...
Biegnę.
Dobiegam do mostka i czuję, jakby ktoś odciął mi paliwo, ale głowa daje radę ..
Dasz radę! Spokojnie... dasz radę …
Jasne że dam.
Biegnę.
Minęłam jakiegoś chłopaka, biegnę … Jestem już blisko, zostały schody.
- To tu... - mówił Mariusz..
- Już wiem, szybko z górki, szybko, długie kroki, na śródstopie i pięta do tyłu.
Tak on mówił?
Boże... chyba tak... technika.. co ja bredzę?
Biegnę dalej...
Jest na mecie.
Czeka.
Leszek...
Przekazana pałeczka z gumką. (tekst naszego Pana prezesa „ bezpieczne bieganie '').
Podobno dziewczyny ćwiczyły z pałeczką z gumką cały tydzień...
I tak biegamy - zmiana za zmianą … biegliśmy w dwóch drużynach.
Chcecie poznać składy naszych drużyn... ?
Jasne, że chcecie!
Przedstawiam ludzi, którzy dziś pracowali na sukces naszego klubu:
ŁRT 1:
- Maciej JAGUSIAK/kapitan drużyny
- Aleksander KORZENIOWSKI
- Magda ZIÓŁEK,
- Stanisław LASZCZAK
- Monika STROBIN/biegała z nami w drużynie w ubiegłym roku
- Grzegorz KUBICKI
- Tomasz MARKIEWICZ
ŁRT 2:
- Janusz MILCZAREK/kapitan drużyny
- Mariusz WASILEWSKI
- Magda KORYCKA-KORZENIOWSKA
- Grzegorz LEMIESZEK
- Katarzyna SUSKA
- Monika KNOPPEK/na prośbę Magdy ZIÓŁEK
- Grzegorz KUBICKI
Ale to nie cały skład naszej drużyny, która reprezentowała nas na sztafecie...
Emilka zrobiła pyszną sałatkę z tuńczykiem, Maciek robił zdjęcia, a Madzia Ziółek napiekła pysznych jagodzianek...
I jeszcze Krzysztof Borys - nasz mózg informatyczny, który robił zdjęcia, Madzia Korycka - Korzeniowska, która zakupiła wodę i banany.
Na końcu tego teamu jestem ja.
Upiekłam ciasta (mam nadzieję że smakowały).
Piękno tego koronkowego obrazu dopełnia reszta naszego cudownego klubu, która stworzyła fenomenalną atmosferę ..
jeżeli kogoś pominęłam, to bardzo przepraszam...
Wybaczcie! :)
Impreza w naszym gronie przybrała formę pikniku (zwycięzców) i dziękuję bardzo wszystkim, którzy w tym pikniku wzięli udział... Piąteczka dla Was !!!!
Zapomniałabym o jednym szczególe... Na zdjęciach widać naszą drużynę z PUCHAREM!

Rakowi wspak

22 czerwca 2014 roku dzień w którym w łódzkim parku 3 maja zrobiło się pomarańczowo. Wcale nie dlatego że przybyli kosmici tylko dzięki pięknej akcji charytatywnej RAK TO się LECZY.
Idea piękna więc jak tylko dowiedziałam się od razu zapisałam siebie, a parę minut później na liście startowej był mój Maciek. Dosłownie po 20 minutach bieg był opłacony.
W kalendarzu zrobiona ogromna kropa i gotowe... teraz tylko czekamy.
Cały tydzień przed biegiem pogoda nas nie rozpieszczała, weekend długi to samo... deszcz, chmury i wcale nie najwyższe wskazania słupka rtęci. Nadszedł dzień biegu, wyglądam przez okno... kurcze leje, no nie wierzę leje. Czy za każdym razem jak biegniemy musi padać? No nie za każdym w grodzisku był żar z nieba... Ale nie o tym tu pisać chcemy... nie pogoda jest nasza myślą przewodnia choć jak sięźniej okaże była bardzo łaskawa.
Wstaliśmy, po godzinie cała ekipa biegowo- dopingująca była gotowa do wymarszu. Akcja pod względem logistycznym rozpracowana i ułożona według najlepszych wzorców amerykańskich... komando Foki by się nie powstydziły, pełna synchronizacja. Przystanek- tramwaj, tylko deszcz jeszcze dokuczał, ale daliśmy radę. Gdy wysiedliśmy z tramwaju i maszerowaliśmy alejkami parku jeszcze pogoda dokazywała, ale po odebraniu numerów startowych, i zmianie odzieży na bardziej oficjalną i pasującą do większości, zaświeciło słoneczko.
Koszulki piękne pomarańczowe, taki kolorek oczo.... , głęboki...
Kilka uścisków dłoni, paręnaście pozdrowień, jest moc..
Wspólna rozgrzewka pod sceną, i tradycyjne pięć kroków wspak dla raka!!!!
Jak patrzę na wszystkich biegaczy, którzy za sprawą jednakowych koszulek stali się jedną wielką masą , to rak nie ma szans...
Po rozgrzewce , udaliśmy się na linię startu, było parę osób z ciśnieniem na wynik, ale większość przyszła dziś tu do parku dla idei... i to w tym biegu było cudowne.
Wystartowaliśmy!
Na alejki parku wylała się pomarańczowa lawa biegaczy... pięknie to wyglądało. Szkoda,że spacerujący ludzie po parku nie chcieli nam pokibicować. No , ale nie można mieć wszystkiego...
Biegniemy , trasa prosta nie wymagająca, każdy zadowolony ,a tu nagle wyrasta przed nami górka... no jamy dziękujemy Maćkowi Traczowi za ten jakże cudny podbieg..., na usprawiedliwienie dla Maćka mamy jeden argument... jak jest podbieg to jest i zbieg!
Więc wracając do sprawy trasy, poza górką trasa fajna i przyjemna. Pogoda, ta jakby troszkę kapryśna jak kobieta, ale i kobietę i pogodę można zrozumieć. Więc było duszno, ale dało się biec. Reasumując, mnie osobiście nie biegło się komfortowo, ale dobiegłam do mety! Osobiście nie lubię biegać po deszczu gdy mocno świeci słońce, mam wrażenie jak bym biegała w saunie, a tego nie lubię … ale pewnie jest gro takich, którym pogoda nie przeszkadzała.
Na trasę wybiegło ponad 500 osób! Kwota wpisowego na ten bieg w całości przeznaczona jest na cel charytatywny, z naszej ekipy biegło kilka osób, a może kilkanaście. Przepraszam tych których nie poznałam i nie rozpoznałam, a le koszulki z pakietów startowych strasznie nas ujednoliciły.
Tu nie liczyły się wyniki, tu liczyło się uczestnictwo , dlatego właśnie nie będę pisać kto ile wybiegał...
Cała impreza z oprawą muzyczną super zabawami dla dzieci ii konkursami potrwała do 15 :00
Idea piękna , pogoda się zrehabilitowała i nie padało, atmosfera przecudna !!!
Było POMARAŃCZOWO- BYŁO WSPAK!!!!!


Narodziny ulicy...

Nasze miasto zmienia się, ulice nabierają nowoczesnego wyglądu, powstają nowoczesne centra handlowe, ale jest taka ulica, która swoim wdziękiem i urodą zachwycała cały czas, której blask został przytłoczony dotykiem czasu....
Nasza Piotrkowska, ulica - deptak.
Aby przywrócić blask i piękno naszej ulicy, postanowiono przeprowadzić remont generalny. Kamienice nabierały blasku na nowo. Zachwycały zdobieniami, gruz z ulicy pomału zaczął znikać , a my na nowo możemy cieszyć się naszą Pietryną.
Z okazji „urodzin” naszej ulicy włodarze miasta postanowili zorganizować trzydniowe obchody zreanimowanej Pietryny.
Działo się w czasie tych trzech dni, oj... działo się...
Festiwal smaków, festiwal piwa... koncerty, przejazd na rolkach po Pietrynie, no i jedna z ważniejszych pozycji dla łódzkich biegaczy... bieg z okazji otwarcia ulicy Piotrkowskiej na dystansie 1800 m.
Przy placu Wolności, pod czujnym okiem Naczelnika o godzinie 10:00 wystartowaliśmy.
Biegliśmy bez spoglądania na zegarki, bez kontroli czasu, na spontanie...
Flaga naszego klubu, flaga Łodzi powiewała nad głowami uczestników. Biegliśmy w grupach, pozdrawiając mieszkańców ulicy, którzy licznie wyglądali przez okna ze swych domostw, pozdrawialiśmy przypadkowych przechodniów, każdego kto do nas pomachał, uśmiechał się
Z biegu, który miał uczcić otwarcie wyremontowanej głównej ulicy miasta, zrobił się festiwal biegaczy.
Ależ było pięknie!
Nasz pochód prowadził „Czesio” - nasza klubowa maskotka, która jako pierwsza przekroczyła linię mety.
Na mecie czekał na nas beczkowóz z najlepszą wodą pod słońcem – wodą, której może skosztować każdy łodzianin, odkręcając kran we własnym domu - popularnie nazywaną „kranówką”.
Między biegaczami pojawiła się uśmiechnięta Pani Prezydent Hanna Zdanowska, podchodziła do ludzi, ściskała im dłonie, dziękowała za przybycie.
Pstrykane fotki z Panią Prezydent, materiał filmowy do telewizji i ciągłe podziękowania za to, że wzięliśmy udział w tej imprezie...
My też dziękujemy za to, że Łódź pięknieje, że kocha Pani nasze miasto, jak my!!!