niedziela, 31 sierpnia 2014

Śladami łódzkich fabrykantów.

Gdy ruszyły zapisy na ten bieg, wszelkimi dostępnymi kanałami informacyjnymi biegacze z ziemi łódzkiej komunikowali się, by każdy każdemu dał znać, że to już.
Powstał lekki popłoch - jak zawsze, gdy w biegu chce wziąć udział większa liczba uczestników a liczba miejsc ograniczona jest.
Tak też było w tym roku, Zapisy na IV Bieg Fabrykanta ruszyły!!!!
Miejsca wolne zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki …
Nie będę ukrywać, że czekałam na tę chwilę, mój Maciek też …
Zapisaliśmy się w tym samym czasie - on z podróży, a ja z domu …
Pozostało czekać, opłacić opłatę startową i trenować, trenować...
Dni mijały na lenistwie wakacyjnym, pracy i innych zajęciach, aż okazało się, że do biegu został tydzień.
W piątek przed zawodami udaliśmy się odebrać pakiety startowe, w biurze zawodów spotkaliśmy kolegów z klubu.
Wraz ze swoimi córkami pakiety startowe odbierał Maciek vel Jagoda i Tomek. Oczywiście kilka fotek na pudle.
Dziewczynki zadowolone, a my... możemy zostać już w domu, bo i tak miejsca już rozdane...
Opuściliśmy Biuro Zawodów wspólnie, pożegnaliśmy się i każde z nas udało się w swoja stronę.

Wróciliśmy do domu, a ja przyznam, że dawno nie czułam na sobie takiej presji, tak bardzo stresowałam się tym biegiem, tak mnie to wyczerpało, że poszłam wcześniej spać.
Nie miałam siły ruszać nawet rękoma... najzwyczajniej mnie pogięło...
Rano wstałam, ale wcale nie byłam spokojniejsza, ani wypoczęta... czułam się tak jakbym przerzucała przez całą noc kamienie.
Wszystko było gotowe.
Moje dziewczyny pojechały na bieg jako wolontariuszki, ja upiekłam ciasto , Maciek namalował portrecik córce Maćka, przyjechał po nas Pan Prezes i pojechaliśmy....
Dotarliśmy na miejsce, a nasze dzieci siedziały w namiocie i pilnowały medali...
My szukaliśmy dobrego miejsca na rozbicie naszego klubowego obozu.
Jak się później okazało, na miejscu już była nasza Magda Ziółek, jedna z klubowych torped z teamu damskiego.
Miejsce, które zajęła, okazało się całkiem niezłą „miejscówką”, która zaadoptowaliśmy na miejsce naszego obozowiska.
Rozwiesiliśmy baner, flagę klubową, przy banerze honorowe miejsce zajął Czesław, i drużyna zaczęła się zbierać.
Było ciasto upieczone przez Emilkę, bułeczki z jabłkami i serem przygotowane przez Magdę i jej dwie wspaniałe córki, Maciek przywiózł banany, Janusz kupił podpiwek „Jędrzej”, a my do tego dołożyliśmy ciasto z gruszkami i malinami.
Gdy tak w świetnych nastrojach staliśmy, parę dużych kropel deszczu spadło na ziemię.
Chwilę potem zaczęło tak padać, że nasze naturalne parasole w postaci grochodrzewów zaczęły przemakać. Wszyscy uciekli i schowali się, gdzie mogli - w namiotach, altankach pod dachami. Tam, gdzie było troszkę wolnego miejsca zadaszonego, teraz nie można było wcisnąć szpilki.
Gdy przestało padać na niebie pojawiły się tęcze. Naprawdę... były dwie tęcze rozciągnięte nad naszym startem. Wszyscy ustawiliśmy się na starcie, deszczyk już odszedł, wyszło słoneczko, a my czekaliśmy niespokojnie na start.
Stanęłam na starcie... szukam znajomych twarzy, ale nie widzę nikogo, mój Maciek poszedł gdzieś daleko, z przodu widzę nasza ekipę, ale... nie będę biegła z nimi!
Boże, przecież oni mnie po kilometrze wykończą.
A jeszcze wskazówki Mariusza: - Nie leć szybko 4:45, nie mocniej... ważny jest czas na 5 km, a później jak możesz. Pamiętaj.
W końcu pojawił się Tomek.
Ustaliliśmy, że biegniemy razem, i dobrze... lubię biec z kimś, kto trzyma się ustalonego planu.
Ruszyliśmy...
Biegniemy, z pobocza słyszę głos: - Kaśka, włączyłaś zegarek?
- Tak! odkrzykuję i biegnę dalej...
Po jakimś czasie słyszę, że coś piszczy na mym nadgarstku. Patrzę, a coś na tym zegarku napisane - alarm czasowy.
Boże! Co to znaczy?
Biegnę za wolno? Za szybko? O co chodzi?
Patrzę na tempo - 4:40 no to prawie dobrze. Biegniemy.
Tomek pyta, jak tempo?
-Dobrze! Odpowiadam i mówię do niego, że jest tu duży podbieg, kilometrowy prawie i dość stromy. Dobiegamy do parku, biegniemy nierównymi alejkami, wyskakujemy koło Muzeum Kinematografii i zbiegamy w dół, skręcamy w Fabryczną i naszym oczom ukazuje się kolejny długi podbieg....
Słyszę z pobocza Mariusza: - Dobrze jest! Trzymaj tempo...
Biegnę, a ta cholera co jakiś czas piszczy, raz pokazuje jakiś alarm, raz po prostu piszczy.
Na wysokości Straży Pożarnej stoi Jacek, który robi zdjęcia.
Macham do niego... biegniemy!
Przebiegliśmy z Tomkiem wspólnie 5 km, ale na szóstym zostałam troszkę z tyłu.
Na podbiegu złapała mnie kolka, wciągnęłam powietrze, zwolniłam...
...starałam się ucisnąć bok, radzić sobie z nią tak, jak bywało wcześniej, ale nic nie pomaga... Musiałam stanąć.
Zeszłam na pobocze, ucisnęłam bok pod żebrami, zgięłam się jak scyzoryk, i czuję, jak wiedźma odpuszcza, i świadomość, jak długo tu stoję... odpuściła trochę, mogę biec... dobiegam z towarzyszką w boku do Palmiarni.... tu odpuszcza do końca i mogę swobodnie biec, lecz skutki jej niestety odczuwam jeszcze przez kawałek trasy... ale ostatniego kilometra już nie odpuszczę!będzie mój...
Za jednego z ogrodzeń słyszę głos: - To ostatni kilometr, jak masz siłę to dawaj...!
„Daję” - pomyślałam...
Kolka w całości zniknęła, a wbiegając na metę „połknęłam” trzech panów....
Meta jest !!! Medal na szyi...jest.
Oddałam chip, złapałam trzy oddechy, Mariusz mi pogratulował.
Pogratulowałam tym, którzy ukończyli bieg, a sama postanowiłam pobiec po mojego Maćka.
Gdy Janusz z Tomkiem usłyszeli, że idę po Maciusia, postanowili pobiec ze mną …
Namierzyliśmy naszego kontuzjowanego, kulejącego bohatera na ostatnim kilometrze...
Przy okazji pociągnęliśmy kilka osób.
Maciek miał super eskortę i wielki szacun od klubu za ukończenie biegu z tak boląca nogą.
Na mecie został wyczytany z imienia i nazwiska, konferansjer powiedział na mecie: - Pojawił się pan z kontuzją, Maciej Suski z Łodzi, potrzebna pomoc? Na co mój Maciek odwraca się uśmiechnięty i mówi „Nie... nie trzeba”.
Na mecie czekał na Maćka pełen skład, medal otrzymał o Kamili, a od Ewy, Staśka i Jacka, no i oczywiście ode mnie, wielkie gratulacje.
Gdy wszyscy nasi klubowicze ukończyli bieg, rozpoczęliśmy świętowanie... W ruch poszły ciasta, bułeczki, dobre humory i podpiwek Jędrzej, a było co świętować.
Zresztą zobaczcie sami: Maciej Jagusiak drugie miejsce w kategorii najszybszy Łodzianin, Zuzanna Mokros pierwsza w kategorii studentki, do tego trzecie miejsce jako drużyna ( Maciej Jagusiak, Magda Ziółek, Zuzanna Mokros, Aleksander Korzeniowski)!
Oprócz tego, każdy z nas odniósł swoje małe wielkie zwycięstwa!!!
Jestem dumna że otacza mnie tak wspaniała drużyna biegaczy!!!


Maciej Jagusiak 37:10/ M12
Zuzanna Mokros 38:55/ K5
Aleksander Korzeniowski 40:37 / M37
Magdalena Ziółek 40:40 / K7
Grzegorz Kubicki 42:01/ M61
Janusz Milczarek 42:52 / M 83
Robert Kaczmarek 45:38 / M154
Tomasz Wybor 46:31 / M 188
Katarzyna Suska 49:11 / K 25
Dariusz Wlaźlik 49:27/ M 291
Magdalena Ciepłuch- Szmytkowska 49:28/ K28
Emilia Janusik 55:12 /K170
Magdalena Korycka – Korzeniowska 55:34 / K74
Jadwiga Wiktorek 57:33/ K 95
Maciej Suski 1:11:25 / K 537
Wszystkim serdecznie gratulujemy!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz