23
marca 2014 roku to data półmaratonu
ZHP w Pabianicach.
Biegu,
na który czekałam całą
zimę...
Ale
od początku.
Pobudka
z rana... trzeba być
zdrowo szurniętym, by w
deszczową niedzielę
wstać o szóstej rano, z
całą rodzina wsiąść
do pociągu i jechać
na bieg... ale to już
inna historia.
Wsiedliśmy
do pociągu, na dworcu
kolejowym Łódź
Kaliska, jechaliśmy do
metropolii Pabianice jakieś
osiemnaście minut. Byłam
zestresowana, a zarazem bardzo szczęśliwa.
Gdy
opuściliśmy
piękny nowy pociąg
na stacji w Pabianicach, dostrzegłam
z rodzinką grupkę
biegaczy.
Ponieważ
nie miałam pojęcia,
jak dostać się
do biura zawodów, postanowiliśmy
podejść do nich i
zapytać. Chłopcy
udzielili nam informacji... Okazało
się, że
to dość daleko,
postanowiliśmy zapytać
jeszcze pana kierującego
autobusem miejskim, no cóż
za szczęście mieliśmy.
Właśnie
tym autobusem dojedziemy do biura zawodów... super !
Za
dziewięć polskich
złotych dojechaliśmy
na miejsce.
Tam
tradycyjnie zakręcona
Kaśka jak domek ślimaka,
poleciała gdzieś,
nie wiadomo dokąd, w
biegu podając rękę
Januszowi i Cześkowi.
Wpadłam
do budynku... i nie ma biura zawodów!?
Okazało
się że
dziś biuro zawodów jest
na zewnątrz, w namiocie.
Dzięki
Bogu był ze mną
mój Maciuś.. stanął
w kolejce, a ja wypełniłam
jakieś oświadczenie
Pakiet
startowy odebrany!!!
Kamisia
zajęła się
przeglądem tego, co w nim
jest, a ja udałam się
do szatni.
Szatnia
w piwnicy, szara zakurzona, no powiem tak: - Szału
nie było...
Nawet
nie było jednej ławki,
by można położyć
swoje rzeczy... wszystko na podłodze.
Prysznic
jest, no to tyle dobrze. Przebrałam
się, poszłam
do WC, kolejna wpada organizatorów... łazienki
nieoznakowane, niezamykane... szok!
Jak
najszybciej opuścić
to niezbyt przyjazne miejsce. Szatnia na tym biegu pozostawiała
wiele do życzenia...
Do
startu zostało jeszcze
trochę czasu, cały
czas coś leci z nieba i
jest zimno...
Jak
ja nie cierpię takiej
pogody!
Stoimy
witamy się ze znajomymi,
rozmawiamy... ogólnie jest sympatycznie.
Parę
minut przed biegiem udaję
się na stadion by się
rozgrzać.
Stamtąd
też będziemy
startować.
Wszyscy
stoją na starcie…
odliczanie i… poszli, to znaczy wybiegli na trasę.
Trasa
nie była trudna, poza
jednym dość wymagającym
podbiegiem, ale zabezpieczenie trasy i oznakowanie to już
inna historia.
Kilometry
nisko wypisane, trudne do zobaczenia, po naszej trasie jeździły
rowery, rolkarze a nawet w kilku miejscach samochody... To niestety
kolejna wpada organizatorów.
Po
upływie 21 km... wbiegłam
na super nawierzchnię...
stadion, bieżnia...
jakbym biegła po glinie.
I
diabli wzięli moje
przyspieszenie na ostatnich metrach.
Nawierzchnia
stadionu zaskoczyła mnie
niemiło, klejąca,
śliska breja, która
kleiła się
do obuwia i nie pozwalała
na finisz... ale i tak bieg uważam
za udany.
Nie
wiem jak wy, ale bieg był
fajnym pomysłem i super
zabawą , natomiast
organizacja pozostawia jeszcze trochę
do życzenia!!!
Niestety,
to nie koniec naszej przygody przygody w pięknym
mieście Pabianice...
Chcieliśmy
dostać się
na dworzec.
Okazało
się że
żaden człowiek
w Pabianicach nie wie, jak dostać
się na dworzec... autobus
jadący w stronę
dworca nie jedzie na dworzec, tramwaj jeżdżący
co godzinę więc
co zostało... zadbanie o
Achillesa i spacerek na dworzec!!!!
Powrót
do domu i odpoczynek.
Gdyby
nie te kilka rzeczy, o których tu napisałam,
bieg był by świetny
(oczywiście nie mam na
myśli tu ludzi, których
spotkałam, poznałam
i z którymi biegłam - wy
jesteście super!!!!!), a
tak niestety jako imprezy świetnie
zorganizowanej nie mogę
polecić!!!
Chciałabym
zauważyć
że to moje, być
może subiektywne
odczucia!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz