czwartek, 27 listopada 2014

Kwiatek

Wczoraj byłam świadkiem niewyobrażalnego zjawiska...
W Łódzkiej Manufakturze pojawił się Dawid Kwiatkowski.
Moja córka oczywiście musiała znaleźć się w tym samym miejscu.
Ów celebryta miał podpisywać swoją nową płytę, której premiera odbyła się kilka dni wcześniej.
Cała akcja miała mieć początek o godzinie 17:00... ale to nie takie proste...
Przygotowania do ostatecznego starcia rozpoczęły się na dwa dni przed :) Zakupiona płyta w sklepie internetowym nie dochodziła... maile, telefony,wpisy na FB... nic nie wskazywało na to, że ów gadżet dotrze.
Środa godzina 11:00 domofon, kurier przynosi płytę …. JUPI udało się .
Gdy wracam do domu, już w czasie podjętej podróży moje dziecko dzwoni do mnie i wypytuje, o której jedziemy.. czy Natalka może jechać z nami .. mamo musimy tam być o 16 … mamo zabieram ze sobą koszulkę do podpisania … Nieśmiało wtrącam:- Czy ja mogę zjeść obiad?
I po kolei odpowiadam na pytania, mając nadzieję, że nic nie pokręciłam.
Tak. Natalka może jechać z nami, dobrze, weź koszulkę i tak dalej....
Wyruszyłyśmy kwadrans po piętnastej...
Godzina zero coraz bliżej:)
W manufakturze pełno dziewczyn w wieku mojej córki... Każda czeka na swojego idola. Jakaś młoda kobieta przyniosła kartonowego Dawida Kwiatkowskiego i posadziła go na pufie … Widok bezcenny - uwierzcie, jednocześnie mam wrażenie, że gdyby nie ludzie chodzący po „Manu”, to te młode istoty by sobie zdjęcia robiły z tym kartonowym gościem :)
Fenomen, prawdziwy fenomen :)
Godzina 17ºº. Na scenie pojawia się jakaś pani, krzyczy do mikrofonu,że zaraz pojawi się Dawid i coś jeszcze bełkocze do mikrofonu... wcale, a wcale nie można jej zrozumieć... dykcja, kochanieńka, dykcja :)
Na scenę wbiega długo wyczekiwany piosenkarz, zaczyna krzyczeć do mikrofonu i zaczynają płynąć słowa, których wcale nie rozumiem.
Dzieje się tak, gdyż kolega Dawid mówi niewyraźnie i trzyma mikrofon zbyt blisko ust.
Dziewczyny krzyczą, piszczą.
Płaczą, mdleją :)
Coś nieprawdopodobnego.
Gdyby mnie tam nie było, pewnie bym nie uwierzyła, ale te dzieci są tak ślepo zapatrzone w obiekt swoich westchnień, że każdy jego gest powoduje u nich wyłączenie mózgu i histeryczny płacz.
Oczywiście nie wszystkie reagują w ten sposób.
Są jednostki opanowane, dla których to po prostu gość, który robi coś co im się podoba :)
Ale wracając do panicznej wszechobecnej paniki i schizy...
Stałam na uboczu, ustawiłam się w takim miejscu, z którego dobrze widziałam owego celebrytę.
Napatrzyłam się na gościa w wieku mojej starszej córki, który co chwila poprawia sobie włosy, mówi z pełnymi ustami, zjadając ptasie mleczko … i co w nim jest takiego, że dziewczyny są wstanie stać cztery godziny w kolejce w ścisku, by go dotknąć i zrobić sobie z nim zdjęcie ?
Czemu te rozhisteryzowane panienki są bardziej zauważane niż, te które po prostu są jego fankami ?
Na te pytania nie odpowiem, gdyż nie znam odpowiedzi.
Wiem jedno - człowiek młody jeszcze niedoświadczony, ale jedną umiejętność posiadł już – gwiazdorzenie :)
Nie chciałabym, by ktoś zrozumiał mnie źle :)
Nic do Dawida nie mam, wręcz przeciwnie - sympatyczny gość... ale są pewne zachowania, na które nie potrafię przymknąć oka :)
W końcu jestem matką … w butach na kanapę?
Z pełną buzią mówić?
Jeść czekoladki, zamiast czegoś treściwego i zdrowego?
On ma prawo gwiazdorzyć, ale ja mam prawo matkować i czasem pomarudzić na zachowania młodzieży :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Pełnoletni bieg...i trzy puchary

Na ten bieg świat biegowy czeka cały sezon, a niektórzy biegacze nawet podporządkowują swoje starty pod ten jeden jedyny bieg... oczywiście mowa tu o Bełchatowskiej Piętnastce.
Bieg dla mnie wyjątkowy z kilku powodów, ale o tym za chwilkę.
W świecie biegaczy 15 bełchatowska to bieg kultowy :)
Każdy biegacz stara się stanąć na starcie, każdy do niego się przygotowuje. Trasa biegu nie należy do łatwych - jest w zasadzie pół na pół. Pod górkę i z górki :)
Trenowałam do tego biegu ponad cztery miesiące.
Nie rezygnowałam po drodze ze startów.
Były dwa półmaratony i to tydzień w tydzień, było kilka dyszek... no i nie obyło się bez paru piątek i takich tam nie standardowych długości...
Co drugi dzień, albo codziennie, niezależnie od tego, czy startowałam, czy nie, realizowałam (a przynajmniej starałam się realizować) plan, nad którym niedzielne wieczory spędzał nasz klubowy trener :) Mariusz :)
Tu w imieniu nie - tylko swoim - składam na twe ręce podziękowania za czas poświęcony na układanie naszych planów treningowych :), za wyliczenia temp, jakimi mamy biegać, dystansów, jakie mamy pokonywać :)
W tej materii, Mariusz, jesteś niezastąpiony :)
Treningi zostały zrealizowane, niestety nie w 100%, ale miałam wyrzuty sumienia, że nie zawsze udało się je wybiegać, ale czasem nie można...
Choćby się bardzo chciało, to nie można :)
Do Bełchatowa jechaliśmy jeszcze podsumować Puchar Marszałka Województwa Łódzkiego.
To osiem biegów na Ziemi Łódzkiej, które odbywają się na terenie naszego województwa, a punkty z nich zebrane układają się w klasyfikację generalną i wiekową.
Żeby było śmieszniej, to znalazłam taką klasyfikację w internecie na dwa dni przed biegiem, nieświadoma, że biorę w niej udział. :)
Nie wiedziałam, że biegi w których brałam udział są biegami, których wyniki zaliczają się właśnie do klasyfikacji Pucharu Marszałka.
Znalazłam na listach w różnych klasyfikacjach swoich znajomych :)
Cieszyłam się, bo Tygryski były na liście :)
Tak bardzo nie wierzyłam w swoje osiągnięcia, że nie brałam zupełnie pod uwagę faktu, że zajmuję całkiem wysokie pozycje w tych klasyfikacjach.
Więc jechaliśmy do Bełchatowa zmobilizowani :)
Rano Madzia przyjechała po nas... zasiedliśmy w jej autku, po drodze zabraliśmy Krzysztofa i mamę Madzi, która zgodziła się przypilnować dzieci, abyśmy mogli poszaleć.
Bardzo się cieszyłam na ten dzień... Nie mogłam się go doczekać.
Jechałam do Bełchatowa zaliczyć 15 km, ale takiej piętnastki to ja jeszcze nie biegłam.
Dotarliśmy po Alka, zamieniliśmy środek lokomocji, zabraliśmy Alka i ruszyliśmy...
Naprzód drużyno :)
Bełchatowie! Nadchodzimy :)
By nie biec samemu, postanowiłam uzgodnić z Tomkiem, że może razem pobiegniemy.
Dobrze się biegło wspólnie Fabrykanta, to powinno być dobrze tu …
Jadąc samochodem cały czas analizowałam trasę i wiadomość, która dzień wcześniej otrzymałam od Mariusza na maila. Skupiona, zdenerwowana ale też bardzo szczęśliwa.
Na miejscu okazało się, że jest nas całkiem sporo.
Nasza rodzinka biegowa postawiła na start w Bełchatowie i fajnie :)
Odebraliśmy pakiety startowe, a po chwili mogliśmy podziwiać, jak Magda Ziółek udziela wywiadu do telewizji :)
Czad! Mamy gwiazdę w klubie :)
Po ogólnych powitaniach i wymianie uprzejmości każdy poszedł na rozgrzewkę …
Na rozgrzewce Tomek dokonał aktu sabotażu i chciał mnie zabić, podcinając mnie na pierwszych dwustu metrach wspólnej rozgrzewki. Wyłożyłabym całkiem pięknego orła i zapewne nie wystartowałabym w biegu, gdyby nie szybko złapana równowaga :)
Po rozgrzewce załapaliśmy się na sesję zdjęciową u Doktorka - na niego zawsze można liczyć :)
Mamy piękną klubową fotkę.
Szkoda jednak, że nie wszyscy załapali się na nią.
Do rozpoczęcia biegu zostało już niewiele czasu, udaliśmy się na start:)
Znaleźliśmy strefę czasową 70-75 minut.
Ustawiliśmy się.
Czuję już stres startowy :)
Tomek cały czas mówi na temat tempa, a ja każę mu nic już nie mówić...
- A w czasie biegu mam mówić czy nie?
- Tomek! Pamiętasz Fabrykanta? Było dobrze, tu niech też tak będzie …
- Dobra... gadałem, to też będę gadał :)
Wielki huk!
To wystrzał z armaty sygnalizuje początek rywalizacji.
Ruszyliśmy.
Jest wąsko i strasznie ciasno.
Nie można trzymać tempa ani wyminąć ludzi.
Nie biegnie się komfortowo, trasa wiedzie w górę …
Biegniemy, cały czas widzimy siebie.
Trzymam się albo tuż za Tomkiem, albo równo z nim biegnę Pierwsze kółeczko jest ciężkie - nie lubię biegać w kółko, czuję się jak bym ganiała własny ogon, którego nie mam...
Biegniemy, mijamy ludzi... drugie okrążenie, na mecie stoi Maciek, Didi krzyczy, Magda pstryka foty.
Biegniemy.
Na 6km spotykamy Stasia. Wydaje się, że nie bardzo mu idzie. Pytamy, czy wszystko w porządku.
- Dobrze! - odpowiada, - To nie jest to. ...i biegniemy razem :) Panowie dżentelmeni próbują osłaniać od wiatru, który dość mocno wieje :)
Kończymy drugie okrążenie.
Jest dobrze: 47;27.
Dycha zrobiona.
Ostatnie kółko najtrudniejsze...
Najważniejsze to utrzymać tempo…
Boli mnie noga, ale wcale się nie przyznaję.
Każde odbicie to kłujący promieniujący ból, idący od śródstopia do kolana.
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu....
Mówię do Tomka:
- Jak będzie trzynasty kilometr, to mi powiedz...
- Dobra :)
Tomek cały czas mówi, jak biec technicznie.
Biegniemy pod górkę i słyszę, jak mówi o skróceniu kroku, podnoszeniu nogi wyżej - jak bym słyszała Mariusza...
Z górki krzyczy:
- Wydłuż krok! Przyspiesz!
Na dwunastym kilometrze Staś zostaje, każe nam biec … Biegniemy.
Nawet się nie zastanowiliśmy, czy może lepiej byłoby poczekać na niego ...
Trzynasty kilometr Tomek mówi:
- Widzisz Michała? …. wyprzedź go, dasz radę …
Próbuję przyśpieszyć, ale ból nogi jest tak silny, że nie mogę :) Nie daję rady …
Wyprzedzam jednak Michała, teraz jakaś dziewczyna, a Tomek krzyczy:
- Widzisz tę laskę? Wyprzedź ją!
Już naprawdę nie mam siły, boli mnie noga.
staram się nie myśleć o tym, ale ból nie pozwala o sobie zapomnieć.
Ciągnę do laski, ale nie mogę... nie dam rady.
Mówię do Tomka: -Nie mam siły...
- Dasz radę, masz jeszcze zapas...
Tomek się nie poddaje i cały czas mnie motywuje:)
Przed metą namawia kibiców, by mnie dopingowali.
Dzieje się coś niewiarygodnego!
Wszyscy krzyczą moje imię, wbiegam na metę z czasem 1:11:10 :)
Jestem zmęczona i trudno mi złapać oddech... po chwili dociera do mnie, co zrobiłam. Na szyi wisi medal.
Jest piękny, niesamowity.
Zrobiłam to!!!
Przebiegłam dystans 15 km w tempie poniżej 5minut.
Dla mnie to szok :)
Nie wierzę. 
 
Maciek podchodzi do mnie, mówi że jest ze mnie dumny :) Wchodzimy do hali, dzwonię do moich dziewczyn, ale one nie odbierają.
Idę się przebrać w suche ciuchy.
Po chwili odnajdujemy się wszyscy :)
Każdy z nas jest zadowolony, uśmiechnięty :)
Idziemy coś zjeść.... Na początek coś na ząb z samochodu. Madzia upiekła ciasto, mamy jeszcze drugie ciacho i kotlety z cieciorki :) Ja zjadam banana :)
Po zaspokojeniu pierwszego głodu idziemy na posiłek regeneracyjny :)
Ja z Maćkiem stoimy po herbatę, a reszta ekipy po posiłek :) Udaje nam się zdobyć ciepłe napoje, mamy nawet dwie kawy :) Umówmy się ze to są kawy :)
Po biegu bardzo mi nawet smakuje ten napój i nie przeszkadza mi t, że można przez tą „kawę” czytać gazetę .
Noga nadal mnie boli, ale już gości uśmiech na twarzy.
Dotarło do mnie, że to zrobiłam poniżej godziny piętnaście.
To dla mnie czad!!!
Po posiłku idziemy na halę, tam będzie - jak to Jagoda powiedział - koronacja :)
Na wstępie wita nas pan, który zapowiada występ zespołu tanecznego, na środek wychodzą dziewczynki, które tańczą. Troszkę to chaotyczne i niedopracowane, ale dzieci mają pasję i bawią się świetnie :)
My też bawimy się świetnie, sącząc szampana z plastikowych kubeczków :)
Może to nie jest zbyt sportowe, ale czymś trzeba uczcić zamknięcie sezonu biegowego i życiówki w klubie :)
A że jesteśmy ludźmi z krwi i kości, to pijemy szampana :)
Pierwsze medale trafiają do zwycięzców...
Na pudle stoi nasza koleżanka:) Zuzia Mokros …
Gwiazdeczka nasza w swojej kategorii wiekowej była druga :)
Dalej panowie, później znów Panie …
K30. Siedzę sobie, a Tomek Markiewicz puka mnie w ramię i mówi:
- No idź!
Patrzę na niego i na ekran wyświetlający wyniki a tam jak byk! III miejsce Katarzyna Suska.
Idę, ale nie wierzę. Spoglądam na ekran, no ja :)
Staję na pudle zaskoczona i bardzo szczęśliwa.
W 18-tej edycji na swoim debiucie na tej trasie … nie... to jakiś cud :)
Odbieram nagrodę :)
Cały czas nie wierzę w to, co się stało :)
Łzy wzruszenia popłynęły :)
Ale jestem szczęśliwa.
Następne kategorie i na pierwszym miejscu staje nasza Jadzia Wiktorek :) Super …
W 18-tej edycji ulicznego biegu Bełchatowskiej Piętnastki zostają rozdane …
Teraz czas na finał Pucharu marszałka ….
Kobiety kategoria Open …
Czwarte miejsce jest moje … nie wierzę …
Miałam być szósta.
Jak to się stało, że jestem czwarta?
Odbieram wielki puchar, naprawdę!
Puchar mierzy co najmniej pół metra!
Jest ogromny!
Teraz kategorie wiekowe... K30.
Jestem na drugim miejscu woow! …
cieszę się jak dziecko - naprawdę mega dzień...
Odbieram puchar, kolejne gratulacje i jestem szczęśliwa jak nigdy...
A wiecie co jest najpiękniejsze z tego całego pucharowego dnia?
to to że wszyscy klubowicze obecni byli na dekoracji cieszyli się ze mną, jakby to oni odbierali te puchary :)
Szczere szczęście, szczere gratulacje, płynące z ust naszej klubowej mega zwariowanej rodzinki, to dopełnienie tych trzech pucharów :)
Nasza wizyta w Bełchatowie dobiega końca, wsiadamy do samochodu i jedziemy...
Aby nie było zbyt łatwo, jedziemy nie tak, jak mieliśmy i na stacji zawracamy, ale postój kończy się zakupem chmielowej zupy :) W samochodzie sączymy ten napój izotoniczny, pełen witamin i wracamy do domu:) W domku przyjmuję kolejne gratulacje od dzieci i rodziny.. Zastanawiam się, gdzie postawić pucharki....
To wyniki naszej rodzinki biegowej:
  • Daniel Romanowicz 0:54:00 (życiówka) 21.m OPEN
  • Maciej Jagusiak 0:56:47 (życiówka) 4.m M30 w Pucharze Marszałka
  • Zuzia Mokros 0:59:50 - (życiówka) 2.m K20
  • Tomasz Markiewicz 1:00:02 (życiówka)
  • Grzegorz Kubicki (senior) 1:02:27-
  • Aleksander Korzeniowski 1:03:20 (życiówka)-
  • Krzysztof Podgański 1:05:46
  • Janusz Milczarek 1:07:23 (życiówka) 11.m M50 w Pucharze Marszałka
  • Grzegorz Qubik Kubicki 1:10:52 17.m M30 w Pucharze Marszałka
  • Katarzyna Suska (życiówka) 1:11:10 - 3.m K30; 4.m OPEN i 2. K30 w Pucharze Marszałka
  • Tomasz Wybor 1:11:10 (życiówka)
  • Stanisław Laszczak 1:13:20 12.m M60 w Pucharze Marszałka
  • Magdalena Ciepłuch -Szmytkowska 1:13:55 (życiówka)
  • Dariusz Wlaźlik 1:13:55 (życiówka)
  • Krzysztof Borys 1:14:35
  • Monika Knoppek 1:15:53 (życiówka)
  • Magda Ziółek 1:15:53
  • Grzegorz Kordelas 1:19:17 - 4.m M60 w Pucharze Marszałka
  • Jadzia Wiktorek 1:27:53 - 1.m K60; 1.m K60 w Pucharze Marszałka

Z tego miejsca serdecznie dziękuję wszystkim zarażonym biegowym wirusem, szczególnie Dorocie Gapys, Ambitnym Tygrysicom, Michałowi Kowalczykowskiemu, Krzysztofowi Lewandowskiemu, Robertowi Badylowi Sobczakowi ,Grupie biegowej NR, a przede wszystkim całemu mojemu klubowi :) , Annie Ketner, jej mężowi i każdemu, kogo spotkałam przez te półtora roku swojej biegowej choroby, a był dla mnie motywacją, wzorem.
Małgosiu!
Aniołku mój biegowy!
Bez ciebie ten dzień by nigdy nie nastąpił. To ty przekazałaś mi tego bakcyla :)
Ale bardzo Ci za tą chorobę dziękuję.
Reasumując - ten dzień był mega pozytywny, organizacja biegu dla mnie bez zarzutu, choć możnaby przeorganizować troszkę punkt z wodą … więcej kubeczków !!!
Kochani organizatorzy! To bieg, na którym biegacze biją rekordy szybkości. Wypadałoby zadbać o wodę tak, by nie tracili cennych sekund :)
Dziękuję wszystkim za obecność, za wsparcie i za ciepłe słowa :)
Czesio zamieszkał w pucharze :)

sobota, 15 listopada 2014

Biegajmy...

Kolejna ścieżka biegowa w Łodzi została oficjalnie otwarta :)
Łagiewniki – ponad pięciokilometrowa trasa o godzinie 11 wypełniła się uśmiechniętymi i rywalizującymi ze sobą biegaczami.
Ale po kolei.
Marta zadeklarowała, że pojedziemy razem do Łagiewnik :)
Stwierdziła, że jedzie samochodem, więc podjedzie po nas.
Po drodze zabierzemy jeszcze Łukasza.
- Rano 9:20 Kwadrat. Tak brzmiał komunikat odczytany na fb napisany do mnie od Marty :)
- OK- pomyślałam :)
Rano wstałam, ubrałam się i obudziłam Maćka.
Tym razem wybieraliśmy się sami na bieg, bez naszych dziewczyn.
Na kwadrat dotarliśmy pięć minut wcześniej. Rozpoczęliśmy oczekiwanie, ale Marty nie docierała, a mnie się przypominało, że nie zabrałam bluzy.
Maciek stwierdził, że nie zabrał „pierzynki”, czyli swojej bardzo zimowej kurtki. Więc postanawiamy : Ja zostaję, Maciek wraca do domu po pierzynkę i bluzę :)
Maciek przyniósł nasze odzienie, a w tym samym momencie podjechał wehikuł czasu Marty :)
Na miejsca i po Łukasza, na Zdrowie w miejsce zbiórki nr
Co prawda Łukasza nie zastaliśmy, ale za to Ola dotarła :).
Dodzwoniliśmy się do niego i okazało się, że wczoraj wieczorem Łukasz poinformował wszystkich na FB ,że dotrze na miejsce samodzielnie :)
Ruszyliśmy w drogę. Maciek kierował Martę i dotarliśmy na miejsce. Docieramy do Arturówka, ale miejsce sprawia wrażenie raczej wyludnionego... i jakoś pusto.
Zapytałam Martę, czy to na pewno tu?
Z pełnym przekonaniem usłyszałam odpowiedź: - Tak, tak. To tu.
Brak biegaczy?
- Hmmmmmm?
- Czemu tu nie ma nikogo?
Parkujemy samochód, szykujemy dokumenty i idziemy do biura zawodów. Wchodzimy i pytamy panią w okienku, gdzie jest biuro zawodów.
Pani zerka na nas, dziwnie i mówi:
- Biuro zawodów otwarte... będzie, ale później.
Spoglądam na nią i mówię : - Jak to później? Miało być czynne od ósmej rano. :)
- „Nie...dziś, ale trochęźniej, a jutro od 8şş - mówi do nas Pani.
- Ale jak to, jutro?
- No... bieg jest jutro.- oznajmia nam pani.
Patrzymy po sobie, jedno na drugie i chórem mówimy:
- Nie! To dziś o 11şş :)
- Nie. Jutro jest bieg DOZ-u
- Ależ nie... to dziś jest otwarcie ścieżki biegowej .
Pani patrzy na nas podejrzanie, a za pleców dochodzi głos: - To nie tu...
Wszyscy jak na komendę odwracamy się i patrzymy z niedowierzaniem na pana, stojącego na schodach.
A on ze stoickim spokojem spogląda na nas i powtarza: - To na Wycieczkowej, a tu jest Skrzydlata.
Trzeci raz nie trzeba było nam powtarzać. Biegiem do samochodu. Wsiadamy, ustawiamy GPS, by już nie zbłądzić.
Jedziemy.
Ola nas prowadzi. Nagle przed nami wyrasta góra gruzu.
Droga zasypana.
Nie do wiary... droga zasypana.
Skręcamy w prawo i lecimy dalej.
Z górki … na pazurki i jesteśmy na Wycieczkowej.
Jupiiiii !!! Udało się :)
Po prawej parking, Marta chce zaparkować.
Ale Sonia mówi, by jechała dalej.
Jedziemy jeszcze dwa kilometry, docieramy na miejsce, parkujemy samochód.
Na parkingu spotykamy Łukasza, witamy się i udajemy się do biura zawodów.
Odbieramy pakiety startowe.
Każdy z nas sprawdza swój numer startowy, przypinamy je i wychodzimy. Zostawiamy resztę naszych rzeczy w samochodzie i udajemy się na rozpoznanie toalet.
Czas na rozgrzewkę.

Pytam Maćka czy idzie, mówi że tak, ale jak zaczynamy biec, Maciek zostaje z dziewczynami.
Na koniec okazuje się, że w końcu Łukasz i ja biegniemy sami.
Po dwóch kilometrach wracamy i ustawiamy się na starcie :)
Tam Magda Fiszer ciągnie mnie do przodu... - ...dawaj! - mówi.
- Chodź, tu będzie luźniej.
Na początku było luźniej, ale za chwileczkę było tak ciasno, jakby na starcie stało milion osób, a nie trzystu zawodników.
Strzał z pistoletu oznajmił nam, że należy podjąć walkę z trasą, czasem i samym sobą. :).
Wystartowaliśmy.
Biegniemy pięknymi alejkami Łagiewnik :)
Trasa wcale nie jest łatwa, ale za to piękna, malownicza :)
W zasadzie trasa przygotowana przez organizatorów miała mieć 6 km.
Tak podano na stronie, ale na czwartym kilometrze (z hakiem) dowiedziałam się od Roberta – Badyla, naszego mistrza, że trasa ma 5,40 km.
No... nie ukrywam, że trochę mnie to zirytowało :)
Gdy ja myślałam, że mam jeszcze troszkę czasu, by przyspieszyć, zobaczyłam w oddali metę.
Nie udało mi się już dogonić Magdy, za którą cały czas biegłam.
Na metę wbiegłam gdy zegar pokazywał 26:56.
Oficjalny czas z zawodów 27 minut i trochę sekund.
Dziwnie ten czas jest mierzony, ale nie wnikam :)
Pogratulowałyśmy sobie z Magdą na mecie.
Łukasz - jak obiecał - był z moją bluzą i kurtką :) , za co mu bardzo dziękuję :).
Staliśmy na mecie i czekaliśmy na resztę naszej czad drużyny :)
Po kolei na mecie meldowali się Sonia, Maciek, Ola i Marta :)
Każdy miał super wejście, gdyż pan spiker czytał każdego wbiegającego na metę:) Super ! Jupiiiiiii!
Jesteśmy niesamowici.
Łukasz był 6 na mecie :)
Gdyby zjadł śniadanie, byłby może pierwszy :)
Szkoda też, że organizatorzy nie są precyzyjni :)
Chodzi o dystans i pomiar czasu, ale my oczywiście nigdy nie zawodzimy i zawsze świetnie się bawimy :)
Gdy już wszyscy z naszej super odjechanej drużyny odmeldowali się na mecie, poszliśmy się przebrać do naszej mobilnej szatni (w Samochodzie). Później zupka fasolowa, no poważnie zupa fasolowa i ciepła herbata. Herbata była tak ciepła, że wyginała łyżeczki plastikowe (dowód zdjęcie łyżeczki ).
Udaliśmy się do jadalni, w spartańskich warunkach (patrz. Zdjęcia ) na posiłek mistrzów:).

Pogratulowaliśmy Dorocie Gapys drugiego miejsca :)
Zrobiliśmy kilka zdjęć i z uśmiechami na twarzy wróciliśmy do domu odstawieni przez Olę.
W ramach dobrej zabawy zaprosiliśmy Ole na kawę i oczywiście, jak wszyscy, którzy przekraczają próg naszego domu, Ola
wpadła w trójkąt bermudzki :)
Impreza Super!!!
Ludzie! Co ja będę robić, jak nie będzie zawodów ?
Z kim ja i mój Maciek będziemy się zaśmiewać i tak dobrze bawić ?
Dzięki, że jesteście :)
Jesteście mega pozytywnie zakręconymi wariatami.... i dobrze mi z wami :)

wtorek, 11 listopada 2014

Małżeństwo z życiówką

Żyję na tym świecie już kilkanaście, ups... kilkadziesiąt wiosen i nigdy do tej pory nie spędziłam tak cudnie 11 listopada.
Kiedyś oglądając relacje z obchodów tego narodowego święta w telewizji, marzyłam sobie, że kiedyś pojadę do stolicy na obchody tego święta :)
Dziś okazało się, że w zasadzie nie trzeba pojechać do stolicy, by móc spędzić ten dzień w sposób inny, niż pozostałe, a zarazem intrygujący ;)
W dniu 11 listopada 2014 roku, o godzinie dziewiątej w kwaterze głównej (nasz dom) stawili się Maciej Jagusiak, i Tomasz Wybor z córka Marceliną.
Nasza drużyna w składzie Maciek, Kamilka, Sylwia i ja już byliśmy gotowi. Plecaki z prowiantem zapakowane, stroje galowe wdziane, więc wszystko gra :)
Synchronizacja czasu i ustalenia, o której wyruszamy. Drużyna młodzieży i drużyna starszyzny wyrusza na poszukiwania przygody :)
Prowadząc rozmowę, śmiejąc się po drodze przy alei Unii dołącza do naszej drużyny.... nikt inny, jak sam PAN PREZES na rowerze. W podskokach, śmiejąc się i dyskutując pokonaliśmy drogę do Parku na Zdrowiu.
Nie musieliśmy dziś szukać biura zawodów, gdyż każdy z członków naszego Teamu posiadał już chip i numer startowy :)
Dotarliśmy na miejsce :)
Siły drużyny rozproszyły się. Każdy doszedł do wniosku, że ma zupełnie coś innego do zrobienia.
Ustaliliśmy punkt zbiórki.
Część udała się na rozgrzewkę, inni rozgrzewali język, rozmawiając przez telefon.
Do startu zostało niewiele czasu.
Udaliśmy się na linię startu, by usłyszeć wystrzał z pistoletu i ruszyliśmy :)
Na początku było bardzo wolno i ciasno, ale później stawka się rozciągnęła i można było troszkę powyprzedzać...
Na starcie zostałam sama, a mój małżonek miał obstawę w osobie Tomasza Wybora. Ja postanowiłam zmierzyć się ze swoimi słabościami, tylko ja i one :)
Biegliśmy alejkami parku, który zna rozmiar mojego buta, w jego alejki wsiąkła niejedna kropla mojego potu...
Biegnę więc i powtarzam sobie... znam te alejki, to są moje alejki... dasz radę …
Czułam że przegięłam na początku, za szybko wystartowałam … ale starałam się trzymać tempo. Teraz w górę - jest pod górkę, w dół, i alejka z Nocnego :) Srebrzyńska … cały czas patrzę, czy nie ma kogoś, kogo znam... Gdzieś z przodu wypatrzyłam , że biegnie Aleksander Korzeniowski, a Krzysio Borys pstryka fotki. Gdzieś mignął mi Michał Kowalczykowski i Krzysztof Lewandowski na rowerze :) Minęłam Kamilę z Ambitnych Tygrysic, a tuż obok niej mignął mi Jakub Strzelecki Cirrus. Widząc ich razem zaczęłam się zastanawiać, kiedy Kuba mnie wyprzedzi.
Pierwsze kółeczko za mną.
Nie widzę nigdzie mojego Maćka.
Biegnę dalej.
Drugie kółko i oczywiście... Jakub wyprzedza na szóstym kilometrze i pruje do przodu.
Staram się trzymać tempo. Zbliżam się do końca, już dwa kilometry do mety... kilometr...
Na finiszu Jagoda krzyczy: - Wyprzedź jeszcze tego gościa! Biegnę...
Wbiegam na metę.
Pierwszy raz odkąd biegam, z uśmiechem na twarzy z rękoma podniesionymi do góry.
Jestem zadowolona i szczęśliwa.
Na mecie spotykam Jacka Busiakiewicza, który robi fotki i gratuluje mi czasu :)
Wspólnie wypatrujemy Maćka.
Po kilku minutach na metę wbiega Madzia, a za nią Maciek z Tomkiem i Szymonem.
Udało się.
Maciek zrobił życiówkę. Chłopaki postarali się, by dobiegł na metę w całości i z dobrym czasem.
Przez chwilkę Maciek źle się czuje, ale po kilku minutach wraca dobre samopoczucie.
Dociera do niego,że właśnie udało się wykręcić super czas na dystansie 10 km.
To szczególny dzień.
Biegliśmy osobno i każde z nas „wykręciło życiówkę” na tym dystansie.:)
Niebywały, pozytywnie zakręcony dzień.
Po biegu zdaliśmy chipy i jak zawsze spotkaliśmy się z naszymi klubowiczami. Staliśmy, śmialiśmy się, pstrykaliśmy fotki i świetnie się bawiliśmy.
Alek, Madzia, Grześ, Janusz, Tomasz, Maciek, Jagoda i wsparcie techniczne zespołu stanęło dziś na wysokości zadania.
Nasza Jagódka opuściła park kontuzjowana, ale mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Szkoda, że musiał pojechać, gdyż jako Łodzianin stałby na trzecim schodku podium i cieszyłby się z pucharu :)
Jagoda! Gratulujemy ci wyniku :)
Jesteś nasza motywacją, choć ja nigdy nie będę biegać tak szybko, jak ty ;)
Dzień pozytywny i przyznam, że dwa lata temu zapewne nie pomyślałabym,że kiedyś Święto Niepodległości uczczę biegiem na dystansie 10 km.
Jesteśmy zakręceni i zwariowani, ale dobrze mi z tym … Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy dołożyli starań, by dzisiejszy dzień był tak bardzo zakręcony i udany.
Dzięki ludzie, że jesteście :)