Kolejna
ścieżka
biegowa w Łodzi
została
oficjalnie otwarta :)
Łagiewniki
– ponad pięciokilometrowa
trasa o godzinie 11 wypełniła
się
uśmiechniętymi
i rywalizującymi
ze sobą
biegaczami.
Ale
po kolei.
Marta
zadeklarowała,
że
pojedziemy razem do Łagiewnik
:)
Stwierdziła,
że
jedzie samochodem, więc
podjedzie po nas.
Po
drodze zabierzemy jeszcze Łukasza.
-
Rano 9:20 Kwadrat. Tak brzmiał
komunikat odczytany na fb napisany do mnie od Marty :)
-
OK- pomyślałam
:)
Rano
wstałam,
ubrałam
się
i obudziłam
Maćka.
Tym
razem wybieraliśmy
się
sami na bieg, bez naszych dziewczyn.
Na
kwadrat dotarliśmy
pięć
minut wcześniej.
Rozpoczęliśmy
oczekiwanie, ale Marty nie docierała,
a mnie się
przypominało,
że
nie zabrałam
bluzy.
Maciek
stwierdził,
że
nie zabrał
„pierzynki”, czyli swojej bardzo zimowej kurtki. Więc
postanawiamy : Ja zostaję,
Maciek wraca do domu po pierzynkę
i bluzę
:)
Maciek
przyniósł
nasze odzienie, a w tym samym momencie podjechał
wehikuł
czasu Marty :)
Na
miejsca i po Łukasza,
na Zdrowie w miejsce zbiórki nr
Co
prawda Łukasza
nie zastaliśmy,
ale za to Ola dotarła
:).
Dodzwoniliśmy
się
do niego i okazało
się,
że
wczoraj wieczorem Łukasz
poinformował
wszystkich na FB ,że
dotrze na miejsce samodzielnie :)
Ruszyliśmy
w drogę.
Maciek kierował
Martę
i dotarliśmy
na miejsce. Docieramy do Arturówka, ale miejsce sprawia wrażenie
raczej wyludnionego... i jakoś
pusto.
Zapytałam
Martę,
czy to na pewno tu?
Z
pełnym
przekonaniem usłyszałam
odpowiedź:
- Tak, tak. To tu.
Brak
biegaczy?
-
Hmmmmmm?
-
Czemu tu nie ma nikogo?
Parkujemy
samochód, szykujemy dokumenty i idziemy do biura zawodów. Wchodzimy
i pytamy panią
w okienku, gdzie jest biuro zawodów.
Pani
zerka na nas, dziwnie i mówi:
-
Biuro zawodów otwarte... będzie,
ale później.
Spoglądam
na nią
i mówię
: - Jak to później?
Miało
być
czynne od ósmej rano. :)
-
„Nie...dziś,
ale trochę
później,
a jutro od 8şş
- mówi do nas Pani.
-
Ale jak to, jutro?
-
No... bieg jest jutro.- oznajmia nam pani.
Patrzymy
po sobie, jedno na drugie i chórem mówimy:
-
Nie! To dziś
o 11şş
:)
-
Nie. Jutro jest bieg DOZ-u
-
Ależ
nie... to dziś
jest otwarcie ścieżki
biegowej .
Pani
patrzy na nas podejrzanie, a za pleców dochodzi głos:
- To nie tu...
Wszyscy
jak na komendę
odwracamy się
i patrzymy z niedowierzaniem na pana, stojącego
na schodach.
A
on ze stoickim spokojem spogląda
na nas i powtarza: - To na Wycieczkowej, a tu jest Skrzydlata.
Trzeci
raz nie trzeba było
nam powtarzać.
Biegiem do samochodu. Wsiadamy, ustawiamy GPS, by już
nie zbłądzić.
Jedziemy.
Ola
nas prowadzi. Nagle przed nami wyrasta góra gruzu.
Droga
zasypana.
Nie
do wiary... droga zasypana.
Skręcamy
w prawo i lecimy dalej.
Z
górki … na pazurki i jesteśmy
na Wycieczkowej.
Jupiiiii
!!! Udało
się
:)
Po
prawej parking, Marta chce zaparkować.
Ale
Sonia mówi, by jechała
dalej.
Jedziemy
jeszcze dwa kilometry, docieramy na miejsce, parkujemy samochód.
Na
parkingu spotykamy Łukasza,
witamy się
i udajemy się
do biura zawodów.
Odbieramy
pakiety startowe.
Każdy
z nas sprawdza swój numer startowy, przypinamy je i wychodzimy.
Zostawiamy resztę
naszych rzeczy w samochodzie i udajemy się
na rozpoznanie toalet.
Czas
na rozgrzewkę.
Pytam
Maćka
czy idzie, mówi że
tak, ale jak zaczynamy biec, Maciek zostaje z dziewczynami.
Na
koniec okazuje się,
że
w końcu
Łukasz
i ja biegniemy sami.
Po
dwóch kilometrach wracamy i ustawiamy się
na starcie :)
Tam
Magda Fiszer ciągnie
mnie do przodu... - ...dawaj! - mówi.
-
Chodź,
tu będzie
luźniej.
Na
początku
było
luźniej,
ale za chwileczkę
było
tak ciasno, jakby na starcie stało
milion osób, a nie trzystu zawodników.
Strzał
z pistoletu oznajmił
nam, że
należy
podjąć
walkę
z trasą,
czasem i samym sobą.
:).
Wystartowaliśmy.
Biegniemy
pięknymi
alejkami Łagiewnik
:)
Trasa
wcale nie jest łatwa,
ale za to piękna,
malownicza :)
W
zasadzie trasa przygotowana przez organizatorów miała
mieć
6 km.
Tak
podano na stronie, ale na czwartym kilometrze (z hakiem) dowiedziałam
się
od Roberta – Badyla, naszego mistrza, że
trasa ma 5,40 km.
No...
nie ukrywam, że
trochę
mnie to zirytowało
:)
Gdy
ja myślałam,
że
mam jeszcze troszkę
czasu, by przyspieszyć,
zobaczyłam
w oddali metę.
Nie
udało
mi się
już
dogonić
Magdy, za którą
cały
czas biegłam.
Na
metę
wbiegłam
gdy zegar pokazywał
26:56.
Oficjalny
czas z zawodów 27 minut i trochę
sekund.
Dziwnie
ten czas jest mierzony, ale nie wnikam :)
Pogratulowałyśmy
sobie z Magdą
na mecie.
Łukasz
- jak obiecał
- był
z moją
bluzą
i kurtką
:) , za co mu bardzo dziękuję
:).
Staliśmy
na mecie i czekaliśmy
na resztę
naszej czad drużyny
:)
Po
kolei na mecie meldowali się
Sonia, Maciek, Ola i Marta :)
Każdy
miał
super wejście,
gdyż
pan spiker czytał
każdego
wbiegającego
na metę:)
Super ! Jupiiiiiii!
Jesteśmy
niesamowici.
Łukasz
był
6 na mecie :)
Gdyby
zjadł
śniadanie,
byłby
może
pierwszy :)
Szkoda
też,
że
organizatorzy nie są
precyzyjni :)
Chodzi
o dystans i pomiar czasu, ale my oczywiście
nigdy nie zawodzimy i zawsze świetnie
się
bawimy :)
Gdy
już
wszyscy z naszej super odjechanej drużyny
odmeldowali się
na mecie, poszliśmy
się
przebrać
do naszej mobilnej szatni (w Samochodzie). Później
zupka fasolowa, no poważnie
zupa fasolowa i ciepła
herbata. Herbata była
tak ciepła,
że
wyginała
łyżeczki
plastikowe (dowód zdjęcie
łyżeczki
).
Udaliśmy
się
do jadalni, w spartańskich
warunkach (patrz. Zdjęcia
) na posiłek
mistrzów:).
Pogratulowaliśmy
Dorocie Gapys drugiego miejsca :)
Zrobiliśmy
kilka zdjęć
i z uśmiechami
na twarzy wróciliśmy
do domu odstawieni przez Olę.
W
ramach dobrej zabawy zaprosiliśmy
Ole na kawę
i oczywiście,
jak wszyscy, którzy przekraczają
próg naszego domu, Ola
wpadła
w trójkąt
bermudzki :)
Impreza
Super!!!
Ludzie!
Co ja będę
robić,
jak nie będzie
zawodów ?
Z
kim ja i mój Maciek będziemy
się
zaśmiewać
i tak dobrze bawić
?
Dzięki,
że
jesteście
:)
Jesteście
mega pozytywnie zakręconymi
wariatami.... i dobrze mi z wami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz