niedziela, 9 listopada 2014

Nowe trasy

Niedzielny ranek, za oknem wstaje nowy dzień..
Wstaję, słysząc wołanie budzika.
Wyglądam przez okno i widzę, że nie pada, uśmiecham się do siebie i mówię: - To będzie udany dzień.
Spoglądam na śpiącego Maćka, który naciąga na głowę kołdrę i chyba nie ma ochoty wstać.
Idę do łazienki, myję się, wkładam swoje biegowe ciuszki i budzę resztę mojego doborowego towarzystwa.
Wszyscy wstali, odziali się i rozdzieliliśmy zadania.
My udaliśmy się w stronę Lidla, by zakupić wodę i banany a Sylwia poszła kupić bilety :)
Pech. Sklep z biletami od ósmej, a Lidl od dziewiątej :)
No takie tam komplikacje :(
Przechytrzyliśmy pecha i o 8:48 siedzieliśmy już w tramwaju do Konstantynowa :)
Jechaliśmy pięknymi ulicami Łodzi i jej okolic.
Dojechaliśmy na miejsce.
Jeszcze tylko 400 metrów pod górkę i znaleźliśmy się w biurze zawodów.
Odebraliśmy pakiety startowe... i moje zdziwienie podniesione od sufitu.
Mam dwa na numerze … ciężko będzie sprostać temu wyzwaniu :)
Po wyjściu z biura zawodów spotkaliśmy Martę i Sonię. Przebraliśmy się w hotelowej łazience :) Taka mała komfortowa szatnia w marmurach :)
Przyjechał Janusz, przybił z nami piątki i poszedł odebrać numer startowy.
Zostało pół godziny do startu.
Rozgrzewka, czyli kilometr dwieście.
Ja biegałam, a po rozgrzewce mogłam podziwiać, jak mój Maciek gra w piłkarzyki :) razem z Martą :)
Fajnie się bawią.
Przyjechali jeszcze inni znajomi: Magda z Alkiem, ekipa Sport Factory w pełnym składzie, a zatem... Michał , Krzysztof... i jeszcze Piotrek, Bartek.
Do tego Rysio Team. Całe mnóstwo znajomych twarzy.
Pomału zgromadziliśmy się na starcie, jeszcze odliczanie, strzał i pobiegliśmy.
Na początku ciasno, wielu uczestników biegu musiało się niemal przepychać, wąska ścieżka nie pozwalała na rozwinięcie prędkości...
Biegnę.
Do trzeciego kilometra troszkę ciężko, pod górę, ale drobnymi kroczkami :)
Do przodu.
Wiem, że szanse na znalezienie się w czołówce są nikłe, ale nie poddaję się.
Biegnę dalej. Staram się jak mogę, ale trasa jest wymagająca.
Piach, błoto, podbiegi, mokre i śliskie liście, korzenie. Trzeba uważać, by się nie potknąć, nie przewrócić … Biegnę, przede mną biegnie jakiś zawodnik, który cały czas zabiega mi drogę.
Piąty kilometr. Została mila do końca.
Przyspieszam, wyprzedzam gościa, słyszę już jakieś dźwięki z mety, nie wiem dokładnie co to, ale...
Tak!
To na pewno już niedaleko...
Jest meta! Wpadam szczęśliwa, a na zegarze czas 31: 48 :) Super, jestem bardzo zadowolona z czasu.
Kiedyś w takim czasie pokonywałam pięć kilometrów, a teraz prawie siedem.
Na mecie czekają moje dziewczyny.
Kama pstryka fotki, a Sylwia ma już dla mnie wodę.
Piję łyka i czekam na mojego Maćka.
Po chwili wpada Maciek, za nim Magda i reszta naszego towarzystwa:)
Każdy odpiera dyplom uczestnictwa w biegu i uścisk dłoni.
Wracamy do domu z Januszem, za co mu bardzo dziękuję! Gdyby nie jego samochodzik i dobre serce, stalibyśmy na przystanku i czekali na tramwaj, który jeździ co godzinkę.
Po powrocie do domu okazało się, że mój wynik nie jest taki tragiczny :) 7.miejsce wśród kobiet 50 open!
Jest moc!
Mogę być zadowolona z siebie i na pewno jestem.
Choć nie stoję na podium i nie mam pucharu, to mówię Wam, że zabawa była przednia, trasa świetna i piękna :)
A ja mam zastrzyk energii na nadchodzący dzień. Nie zagryzę ludzi w Manu ! Może ?!
Następne wyzwanie to bieg Niepodległości ! Później Bełchatów :)
Reasumując - otwarta trasa biegowa w Konstantynowie jest malownicza i piękna. Można się nią zachwycać. Szczególnie teraz, jesienią .
Jest kolorowo i cudnie... obrazy, które powstają dzięki matce naturze są inspirujące i bardzo nastrojowe :) Nie należy jednak liczyć, że matka natura ułatwi nam pokonanie tego szlaku :) Trasa do łatwych - jak już wspomniałam - nie należy, ale warto się z nią zmierzyć. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz