Niedzielny
ranek, za oknem wstaje nowy dzień..
Wstaję,
słysząc wołanie budzika.
Wyglądam
przez okno i widzę, że nie pada, uśmiecham się do siebie i mówię:
- To będzie udany dzień.
Spoglądam
na śpiącego Maćka, który naciąga na głowę kołdrę i chyba
nie ma ochoty wstać.
Idę
do łazienki, myję się, wkładam swoje biegowe ciuszki i budzę
resztę mojego doborowego towarzystwa.
Wszyscy
wstali, odziali się i rozdzieliliśmy zadania.
My
udaliśmy się w stronę Lidla, by zakupić wodę i banany a Sylwia
poszła kupić bilety :)
Pech.
Sklep z biletami od ósmej, a Lidl od dziewiątej :)
No
takie tam komplikacje :(
Przechytrzyliśmy
pecha i o 8:48 siedzieliśmy już w tramwaju do Konstantynowa :)
Jechaliśmy
pięknymi ulicami Łodzi i jej okolic.
Dojechaliśmy
na miejsce.
Jeszcze
tylko 400 metrów pod górkę i znaleźliśmy się w biurze zawodów.
Odebraliśmy
pakiety startowe... i moje zdziwienie podniesione od sufitu.
Mam
dwa na numerze … ciężko będzie sprostać temu wyzwaniu :)
Po
wyjściu z biura zawodów spotkaliśmy Martę i Sonię. Przebraliśmy
się w hotelowej łazience :) Taka mała komfortowa szatnia w
marmurach :)
Przyjechał
Janusz, przybił z nami piątki i poszedł odebrać numer startowy.
Zostało
pół godziny do startu.
Rozgrzewka,
czyli kilometr dwieście.
Ja
biegałam, a po rozgrzewce mogłam podziwiać, jak mój Maciek gra w
piłkarzyki :) razem z Martą :)
Fajnie
się bawią.
Przyjechali
jeszcze inni znajomi: Magda z Alkiem, ekipa Sport Factory w pełnym
składzie, a zatem... Michał , Krzysztof... i jeszcze Piotrek,
Bartek.
Do
tego Rysio Team. Całe mnóstwo znajomych twarzy.
Pomału
zgromadziliśmy się na starcie, jeszcze odliczanie, strzał i
pobiegliśmy.
Na
początku ciasno, wielu uczestników biegu musiało się niemal
przepychać, wąska ścieżka nie pozwalała na rozwinięcie
prędkości...
Biegnę.
Do
trzeciego kilometra troszkę ciężko, pod górę, ale drobnymi
kroczkami :)
Do
przodu.
Wiem,
że szanse na znalezienie się w czołówce są nikłe, ale nie
poddaję się.
Biegnę
dalej. Staram się jak mogę, ale trasa jest wymagająca.
Piach,
błoto, podbiegi, mokre i śliskie liście, korzenie. Trzeba uważać,
by się nie potknąć, nie przewrócić … Biegnę, przede mną
biegnie jakiś zawodnik, który cały czas zabiega mi drogę.
Piąty
kilometr. Została mila do końca.
Przyspieszam,
wyprzedzam gościa, słyszę już jakieś dźwięki z mety, nie wiem
dokładnie co to, ale...
Tak!
To
na pewno już niedaleko...
Jest
meta! Wpadam szczęśliwa, a na zegarze czas 31: 48 :) Super, jestem
bardzo zadowolona z czasu.
Kiedyś
w takim czasie pokonywałam pięć kilometrów, a teraz prawie
siedem.
Na
mecie czekają moje dziewczyny.
Kama
pstryka fotki, a Sylwia ma już dla mnie wodę.
Piję
łyka i czekam na mojego Maćka.
Po
chwili wpada Maciek, za nim Magda i reszta naszego towarzystwa:)
Każdy
odpiera dyplom uczestnictwa w biegu i uścisk dłoni.
Wracamy
do domu z Januszem, za co mu bardzo dziękuję! Gdyby nie jego
samochodzik i dobre serce, stalibyśmy na przystanku i czekali na
tramwaj, który jeździ co godzinkę.
Po
powrocie do domu okazało się, że mój wynik nie jest taki
tragiczny :) 7.miejsce wśród kobiet 50 open!
Jest
moc!
Mogę
być zadowolona z siebie i na pewno jestem.
Choć
nie stoję na podium i nie mam pucharu, to mówię Wam, że zabawa
była przednia, trasa świetna i piękna :)
A
ja mam zastrzyk energii na nadchodzący dzień. Nie zagryzę ludzi w
Manu ! Może ?!
Następne
wyzwanie to bieg Niepodległości ! Później Bełchatów :)
Reasumując
- otwarta trasa biegowa w Konstantynowie jest malownicza i piękna.
Można się nią zachwycać. Szczególnie teraz, jesienią .
Jest
kolorowo i cudnie... obrazy, które powstają dzięki matce naturze
są inspirujące i bardzo nastrojowe :) Nie należy jednak liczyć,
że matka natura ułatwi nam pokonanie tego szlaku :) Trasa do
łatwych - jak już wspomniałam - nie należy, ale warto się z nią
zmierzyć. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz