niedziela, 10 września 2017

Pierwszy półmaraton chomika w Łodzi

Na ten bieg zapisałam się chyba jako jedna z pierwszych. Po pierwsze dlatego, że odezwał się we mnie lokalny patriotyzm, a po drugie dlatego, że mój Maciek projektował medal.
Do tego wszystkiego trasa w kształcie łódki... czego można chcieć więcej...?
Miał być Płock, ale Łódzki Półmaraton brzmiało zdecydowanie lepiej...
Czekałam na niego dość długo, w końcu się doczekaliśmy...
Tydzień przed naszą lokalną imprezą okazało się, że zmieniono trasę półmaratonu.
Na początku nie chciałam wierzyć, ale okazało się, że jednak to prawda...


Trasa

Trasa w kształcie łódki - brzmiało cudownie.
W zamian za to siedem kółeczek wokół Parku im. Księcia Józefa Poniatowskiego.
Myślałam, że to jakiś żart mojego Maćka, ale niestety okazało się, że to wcale nie żart!
W piątek pojechaliśmy na rowerkach odebrać pakiety startowe.
Biuro Zawodów mieściło się w Sukcesji.
Bardzo fajny pomysł na umiejscowienie, centrum dowodzenia... odebraliśmy pakiety startowe, chwilkę porozmawialiśmy ze znajomymi i wróciliśmy do domu...


Dzień zawodów

Wstaliśmy rano, śniadanko tradycyjne - bułeczka z dżemikiem.
Na miejsce dotarliśmy spacerkiem, który został potraktowany jako rozgrzewka. Gdy zbliżaliśmy się do miejsca startu, zaczęliśmy spotykać znajome twarze. Maciek sprawdzał trasę, nasz Fizjo wracał z apteki, z której wykupił wszystkie żele :)
Znajome twarze ustawiały się, by kibicować, a my podążaliśmy na start.
Po dotarciu pod Sukcesję zielone koszulki zostały szybko namierzone.
Ja osobiście szybko zlokalizowałam toi-toia.
W drodze do niego złapał mnie Doktorek :)
Gdy już większość zielonych koszulek była zlokalizowana, ustawiliśmy się i pstryknęliśmy fotkę.
Razem z Gabi i Agą udaliśmy się na start.
Zanim wystartowaliśmy, przez start przejechały dwa samochody - w zasadzie nie wiadomo w jakim celu.
Na kilka minut przed startem poszła plota, że bieg może się nie odbyć, bo policja nie chce zabezpieczyć trasy, gdyż brakło taśmy.

Ja nie wierzyłam w to, co słyszę .. Ale nadal liczyłam na to, że pierwszy Łódzki Półmaraton Chomika będzie fajny.
Wiecie, jakie mam nastawienie do biegów w kółko - nie lubię ich...
Więc siedem kółeczek wokół parku to dla mnie jakaś masakra...ale cóż, już postanowiłam, że pobiegnę, więc koniec maruderstwa i biegniemy.
Wszyscy ustawieni na starcie, czekają na odliczanie i na sygnał do startu...
Nagle słyszę wystrzał i okazuje się, że biegniemy...
No tego się nie spodziewałam.
Zazwyczaj próbujemy odliczać... 
 

Pobiegliśmy.
Od rana wiedziałam,że to nie będzie mój bieg, ale założenie 1:50 chciałam zrealizować...
Pierwsze trzy kółka okazały się łatwizną, później jednak przyplątała się kolka, która sobie była i była, ale patrząc na zegarek, nie było jeszcze tragicznie...

Cel można było jeszcze zrealizować …
Woda na każdym punkcie, banany, które widziałam tylko w pudełku... ale może akurat jak dobiegłam, to się kończyły...
Kółeczko za kółeczkiem, pomału zaczyna mi się nudzić.

Nie nienawidzę biegania w kółko... jestem chomikiem.... staram się nie narzekać, ale trudno mi.
Gdy po raz szósty biegnie się tę samą trasę, nawet nie masz na czym zawiesić oka, by odwrócić umysł od zmęczenia...

Do mety zostały trzy kilometry, już niedaleko... nagle widzę Maćka leżącego na poboczu, podbiegam do niego, pytam, a on ledwo coś …

Jakaś biegaczka zaopiekowała się nim, mówi, że ma skurcze w nodze, zaczynam masować.
Ona do mnie: - Jestem lekarzem... nie tak …
Patrzę na nią i mówię: - ...a ja pielęgniarką i też wiem co robię.
- Tak? O jak dobrze... odpowiada Pani doktor...
Pytam czy dzwonili po karetkę i słyszę, że tak.
Skurcz w nodze opanowany.
Chłodzimy kark i poimy Maćka.

Ten mówi, że mu gorzej... cukierek nie pomaga, wody mało, a karetki nie ma …
Na całej trzykilometrowej (sic!) trasie nie można było zabezpieczyć pomocy medycznej...
To już kpina.
Wystarczyłaby jedna karetka i kilku ratowników..
Tak naprawdę Maciek miał szczęście, że tylko zasłabł, bo gdyby stało się coś bardziej poważnego, nie dalibyśmy rady go uratować. karetka dotarła do nas po dwudziestu
minutach od telefonu...

Paradoks sytuacji - po drugiej stronie ulicy jest szpital...

Przyjechała karetka, zaopiekowano się Maćkiem, a ja pobiegłam dokończyć Super Bieg Chomika...
Dla pocieszenia Maciek nie był jedyną osobą, którą na trasie potrzebowała pomocy medycznej.
Nie wiem na co liczył organizator, nie zapewniając pomocy medycznej na biegu, liczącym ponad dwadzieścia jeden kilometrów, w temperaturze, która dziś w południe była dość wysoka.
Pogoda burzowa, duszno i biegacze na trasie to coś, co podsuwa od razu myśl, że trzeba zadbać o zabezpieczenie medyczne...
Gdyby na trasie ktoś potrzebował reanimacji, to gwarantuję wam, że skończyłoby się tragicznie...
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca...

Po biegu w Sukcesji okazało się, że szatni jako takich nie ma...
Usłyszeliśmy, że można iść zarejestrować się w siłowni i bezpłatnie skorzystać z szatni...
Super” pomysł...
Każdy kto dziś biegł, wie gdzie w Sukcesji jest siłownia i każdy zabrał ze sobą dowód tożsamości, który jest potrzebny, by się zarejestrować w owym miejscu.....

Nie wspomnę już o wynikach, gdzie na stronie ci, którym więcej czasu potrzebne było do pokonania 21 kilometrów są wyżej, niż ci, którym zajęło im to trochę mniej czasu...
...i oczywiście mój zegarek oszukuje, gdyż trasa półmaratonu na nim to 21,700 biegałam w kółko, chyba...
Reasumując.
Trasa - totalna porażka, jak chomik w kółku....bez medycznego zabezpieczenia trasy, co jest karygodnym zaniedbaniem przy takiej imprezie.

Powiem tak: Jestem rozczarowana. Miało być super, a okazało się, że jest tragedia...
Gdy ktoś krytykował pomysł tego półmaratonu, zawsze go broniłam.
Teraz szczerze powiem, że żałuję. Nawet żałuję, że dziś pobiegłam. W zasadzie lepiej bym zrobiła, idąc na trening po prostu taki, jak co niedziela.
Czułabym się zdecydowanie bezpieczniej i wróciłabym z niego zapewne bardziej zrelaksowana niż z Pierwszego Łódzkiego Półmaratonu.

Czytałam, że takie zwracanie uwagi na błędy nie powinno mieć miejsca, gdyż to pierwszy taki bieg w Łodzi, organizowany przez ten zespół.
Prawdą jest, że organizator ma na koncie już co najmniej kilka zorganizowanych biegów i należy założyć, że posiada już niezbędne doświadczenie, pozwalające uniknąć rozlicznych błędów, więc to nie hejt.

Liczę, że kolejny bieg będzie zorganizowany w taki sposób, by uniknąć tak kardynalnych uchybień.

Oczywiście – nie nawalił Doktorek, ale na naszego fotografa można zawsze liczyć!