Na
ten bieg zapisałam się chyba jako jedna z pierwszych. Po pierwsze
dlatego, że odezwał się we mnie lokalny patriotyzm, a po drugie
dlatego, że mój Maciek projektował medal.
Do
tego wszystkiego trasa w kształcie łódki... czego można chcieć
więcej...?
Miał
być Płock, ale Łódzki Półmaraton brzmiało zdecydowanie
lepiej...
Czekałam
na niego dość długo, w końcu się doczekaliśmy...
Tydzień
przed naszą lokalną imprezą okazało się, że zmieniono trasę
półmaratonu.
Na
początku nie chciałam wierzyć, ale okazało się, że jednak to
prawda...
Trasa
Trasa
w kształcie łódki - brzmiało cudownie.
W
zamian za to siedem kółeczek wokół Parku im. Księcia Józefa
Poniatowskiego.
Myślałam,
że to jakiś żart mojego Maćka, ale niestety okazało się, że to
wcale nie żart!
W
piątek pojechaliśmy na rowerkach odebrać pakiety startowe.
Biuro
Zawodów mieściło się w Sukcesji.
Bardzo
fajny pomysł na umiejscowienie, centrum dowodzenia... odebraliśmy
pakiety startowe, chwilkę porozmawialiśmy ze znajomymi i wróciliśmy
do domu...
Dzień
zawodów
Wstaliśmy
rano, śniadanko tradycyjne - bułeczka z dżemikiem.
Na
miejsce dotarliśmy spacerkiem, który został potraktowany jako
rozgrzewka. Gdy zbliżaliśmy się do miejsca startu, zaczęliśmy
spotykać znajome twarze. Maciek sprawdzał trasę, nasz Fizjo wracał
z apteki, z której wykupił wszystkie żele :)
Znajome
twarze ustawiały się, by kibicować, a my podążaliśmy na start.
Po
dotarciu pod Sukcesję zielone koszulki zostały szybko namierzone.
Ja
osobiście szybko zlokalizowałam toi-toia.
W
drodze do niego złapał mnie Doktorek :)
Gdy
już większość zielonych koszulek była zlokalizowana,
ustawiliśmy się i pstryknęliśmy fotkę.
Razem
z Gabi i Agą udaliśmy się na start.
Zanim
wystartowaliśmy, przez start przejechały dwa samochody - w zasadzie
nie wiadomo w jakim celu.
Na
kilka minut przed startem poszła plota, że bieg może się nie
odbyć, bo policja nie chce zabezpieczyć trasy, gdyż brakło taśmy.
Ja
nie wierzyłam w to, co słyszę .. Ale nadal liczyłam na to, że
pierwszy Łódzki Półmaraton Chomika będzie fajny.
Wiecie,
jakie mam nastawienie do biegów w kółko - nie lubię ich...
Więc
siedem kółeczek wokół parku to dla mnie jakaś masakra...ale cóż,
już postanowiłam, że pobiegnę, więc koniec maruderstwa i
biegniemy.
Wszyscy
ustawieni na starcie, czekają na odliczanie i na sygnał do
startu...
Nagle
słyszę wystrzał i okazuje się, że biegniemy...
No
tego się nie spodziewałam.
Zazwyczaj
próbujemy odliczać...
Pobiegliśmy.
Od
rana wiedziałam,że to nie będzie mój bieg, ale założenie 1:50
chciałam zrealizować...
Pierwsze
trzy kółka okazały się łatwizną, później jednak przyplątała
się kolka, która sobie była i była, ale patrząc na zegarek, nie
było jeszcze tragicznie...
Cel
można było jeszcze zrealizować …
Woda
na każdym punkcie, banany, które widziałam tylko w pudełku... ale
może akurat jak dobiegłam, to się kończyły...
Kółeczko
za kółeczkiem, pomału zaczyna mi się nudzić.
Nie
nienawidzę biegania w kółko... jestem chomikiem.... staram się
nie narzekać, ale trudno mi.
Gdy
po raz szósty biegnie się tę samą trasę, nawet nie masz na czym
zawiesić oka, by odwrócić umysł od zmęczenia...
Do
mety zostały trzy kilometry, już niedaleko... nagle widzę Maćka
leżącego na poboczu, podbiegam do niego, pytam, a on ledwo coś …
Jakaś
biegaczka zaopiekowała się nim, mówi, że ma skurcze w nodze,
zaczynam masować.
Ona
do mnie: - Jestem lekarzem... nie tak …
Patrzę
na nią i mówię: - ...a ja pielęgniarką i też wiem co robię.
-
Tak? O jak dobrze... odpowiada Pani doktor...
Pytam
czy dzwonili po karetkę i słyszę, że tak.
Skurcz
w nodze opanowany.
Chłodzimy
kark i poimy Maćka.
Ten
mówi, że mu gorzej... cukierek nie pomaga, wody mało, a karetki
nie ma …
Na
całej trzykilometrowej (sic!) trasie nie można było zabezpieczyć
pomocy medycznej...
To
już kpina.
Wystarczyłaby
jedna karetka i kilku ratowników..
Tak
naprawdę Maciek miał szczęście, że tylko zasłabł, bo gdyby
stało się coś bardziej poważnego, nie dalibyśmy rady go
uratować. karetka dotarła do nas po dwudziestu
minutach
od telefonu...
Paradoks
sytuacji - po drugiej stronie ulicy jest szpital...
Przyjechała
karetka, zaopiekowano się Maćkiem, a ja pobiegłam dokończyć
Super Bieg Chomika...
Dla
pocieszenia Maciek nie był jedyną osobą, którą na trasie
potrzebowała pomocy medycznej.
Nie
wiem na co liczył organizator, nie zapewniając pomocy medycznej na
biegu, liczącym ponad dwadzieścia jeden kilometrów, w
temperaturze, która dziś w południe była dość wysoka.
Pogoda
burzowa, duszno i biegacze na trasie to coś, co podsuwa od razu
myśl, że trzeba zadbać o zabezpieczenie medyczne...
Gdyby
na trasie ktoś potrzebował reanimacji, to gwarantuję wam, że
skończyłoby się tragicznie...
Na
szczęście nic takiego nie miało miejsca...
Po
biegu w Sukcesji okazało się, że szatni jako takich nie ma...
Usłyszeliśmy,
że można iść zarejestrować się w siłowni i bezpłatnie
skorzystać z szatni...
„Super”
pomysł...
Każdy
kto dziś biegł, wie gdzie w Sukcesji jest siłownia i każdy zabrał
ze sobą dowód tożsamości, który jest potrzebny, by się
zarejestrować w owym miejscu.....
Nie
wspomnę już o wynikach, gdzie na stronie ci, którym więcej czasu
potrzebne było do pokonania 21 kilometrów są wyżej, niż ci,
którym zajęło im to trochę mniej czasu...
...i
oczywiście mój zegarek oszukuje, gdyż trasa półmaratonu na nim
to 21,700 biegałam w kółko, chyba...
Reasumując.
Trasa
- totalna porażka, jak chomik w kółku....bez medycznego
zabezpieczenia trasy, co jest karygodnym zaniedbaniem przy takiej
imprezie.
Powiem
tak: Jestem rozczarowana. Miało być super, a okazało się, że
jest tragedia...
Gdy
ktoś krytykował pomysł tego półmaratonu, zawsze go broniłam.
Teraz
szczerze powiem, że żałuję. Nawet żałuję, że dziś pobiegłam.
W zasadzie lepiej bym zrobiła, idąc na trening po prostu taki, jak
co niedziela.
Czułabym
się zdecydowanie bezpieczniej i wróciłabym z niego zapewne
bardziej zrelaksowana niż z Pierwszego Łódzkiego Półmaratonu.
Czytałam,
że takie zwracanie uwagi na błędy nie powinno mieć miejsca, gdyż
to pierwszy taki bieg w Łodzi, organizowany przez ten zespół.
Prawdą
jest, że organizator ma na koncie już co najmniej kilka
zorganizowanych biegów i należy założyć, że posiada już
niezbędne doświadczenie, pozwalające uniknąć rozlicznych błędów,
więc to nie hejt.
Liczę,
że kolejny bieg będzie zorganizowany w taki sposób, by uniknąć
tak kardynalnych uchybień.
Oczywiście
– nie nawalił Doktorek, ale na naszego fotografa można zawsze
liczyć!