wtorek, 30 grudnia 2014

Krótko

Gayle Forman i jej książka „ Zostań, jeśli kochasz” zostaną ze mną na dłużej... Nie lubię romansideł, nie lubię książek które są mdłe i wciąż mówią o uczuciu, a na koniec wszystko kończy się dobrze.
Dlatego właśnie ta książka zagości na mojej półce... Obok Oskara i Pani Róży to jedna z najlepszych książek , które poruszają trudny temat straty i choroby. Walki o życie.
Powieść opowiada o dziewczynie zawieszonej pomiędzy światami, która musi walczyć, podjąć walkę o swoje życie.
Książka poruszająca, pełna miłości. Opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, swojej drogi.
Autorka wskazuje nam dziedziny życia na które w zasadzie nie zwracamy uwagi, na drobiazgi z których składa się nasze życie. Pokazuje nam że warto doceniać i cieszyć się każdym dniem spędzonym z najbliższymi... każdą chwilą.
Nie będę się rozpisywać na temat treści, bo za dużo wam napiszę... , ale powiem tak piękne uczucie, tragedia i..... moje miejsce na ziemi … tak bym określiła tę książkę.
Polecam na jeden długi zimowy wieczór... myślę że filiżanka dobrej cynamonowej herbatki i ona zamienią długi wieczór w ucztę literacką ….

sobota, 27 grudnia 2014

Bielizna od Elfów....


W zasadzie rzadko coś dostaję albo wygrywam.
Takie sytuacje można policzyć na palcach jednej ręki.
Tym razem los był łaskawy i w jednym z losowań na FB wygrałam bieliznę dwufunkcyjną.
Moja radość była wielka, gdyż planowałam właśnie zakup takiej części mojej odzieży.
Jesień się zbliżała, więc trzeba było pomyśleć o cieplejszym biegowym okryciu.
Pomyślałam: - Idealnie...!
Gdy otrzymałam paczkę, bez zbędnych formalności i wstępów rozpakowałam ją.
Nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła wypróbować ową ciekawie prezentującą się odzież.
Długo czekałam na możliwość odziania się w bieliznę, gdyż pogoda była - dla nas biegaczy - bardzo łaskawa..
Nadszedł dzień w którym można było założyć piękna odzież biegową.
Nowiutką rozpakowałam z woreczków ...i założyłam.
Szłam właśnie na mój pierwszy trening, do mojego pierwszego maratonu.
Pierwszy trening, nowa bielizna.
- Ale fajnie! - pomyślałam.
Oczywiście deszcz lał niemiłosiernie, zimno, ciemno, ale trening trzeba zrobić.
Bałam się, że będzie mi zimno, a ja osobiście nie znoszę takiego dyskomfortu termicznego...
Nie lubię, jak jest mi zimno i jest dla mnie bardzo ważne, by dobrze chroniła przed chłodem.
Gotowa do boju.. na wierzch kurteczka, no... żeby nie było, to oczywiście wiatrówka z serii ACTIVE (multigrade system), jedyna, jaką posiadam.
Ona zdaje egzamin zawsze.
Znajduję się w jej posiadaniu ją od czerwca i jeszcze mnie nie zawiodła.
Ale wracając do bielizny - rozmiar S faktycznie rozmiarem S jest.
Nie za duży i nie za mały, tak jak w niektórych rozmiarówkach u innych producentów - ile firm, tyle rozmiarów.
Tu producent zadbał o dokładność.
Bluza – dopasowana. Idealna długość rękawa, z półgolfem, więc nie trzeba za bardzo otulać jeszcze szyi, kiedy nie jest za zimno.
Uczucie ciepła pojawiło się natychmiast po założeniu, więc musiałam szybko uciekać z domu, bo „temperatura podnosiła się szybko”.

Jednym słowem - na początek bluza zrobiła na mnie pozytywne wrażenie.
Pasowała jak należy; nie ciągnęła się, idealnie przylegała do ciała.
Bardzo interesowało mnie, jak będzie się sprawowała na zewnątrz.
Na bluzę wciągnęłam jedynie bluzkę techniczną z krótkim rękawkiem, taką zwyczajną, z jakichś zawodów, a na to kurtka, o której już wspominałam.
Po wyjściu na zewnątrz nadal jest mi ciepło... myślę: - Jest dobrze.
Getry - takie jak lubię. Milutkie w dotyku, rozmiar idealny, świetnie dopasowały się do ciała. Szeroka guma w pasie sprawdza się do przypięcia MP3, jest wygodna, nie wciska się w ciało.

Ogólnie getry na piątkę z plusem. Ciepło w nich nad wyraz, przede wszystkim na zewnątrz, w warunkach biegowych.

W czasie treningu bielizna nie przeszkadza.
Skrojona jest dobrze, nie ciągnie się, nie wyciąga... jednym słowem pasuje, jak druga skóra.
Trudno mi po tym treningu określić dokładnie, jak się sprawowała, bo lał deszcz i wszystko, co miałam na sobie, było mokre.
Ale aby być z wami uczciwa, zanim napisałam tę recenzję, pobiegałam w bieliźnie kilka razy w czasie gdy było ciepło, wtedy, gdy termometr wskazywał minus trzy, i kiedy padało.
Powiem tak: - Dla mnie rewelacja.
Cały komplecik idealnie dopasowany, szyty jak na miarę.
Odblaski umieszczone w bluzie na górze, a w getrach na samym dole.
Co dla mnie kobiety – ważne, materiał idealny, miły w dotyku.
Nowoczesny materiał – mikrokanałowy poliester z warstwą mesh od spodu, wykończony jonami srebra. Odprowadza nagromadzoną wilgoć, ale co jest ważne, nie pachnie brzydko po praniu, jak niektóre inne sztuki bielizny. Pierze się dobrze i nie szkodzi jej nawet pranie w pralce.
Po praniu nie zmienia kształtu, nadal pasuje i przylega doskonale do ciała.
Ściągacze nie rozciągają się. Dzięki temu nasze ciało jest chronione przed zimnem.
Jednym słowem zastosowany do produkcji bielizny materiał, w całości wykończony jonami srebra umożliwia doskonałe i szybkie odprowadzenie potu i wilgoci na zewnątrz.
Dzięki czemu możemy czuć się komfortowo w czasie wysiłku fizycznego.
Jakie ma zalety zatem?
Bielizna niezwykle elastyczna, gładka, miła w dotyku zapewnia:
- termoizolację cieplną
- szybkie schniecie
- odpowiednią elastyczność
- wygodę noszenia
- odpowiedni balans cieplny
- funkcjonalność
  • - przeznaczona dla sportowców oraz użytku codziennego.
  • Bielizna według mnie zdała egzamin w każdych warunkach pogodowych - przy wietrze, w deszczu i w temperaturze minusowej.
  • Dla mnie super produkt, a do tego cena owego kompletu jest bardzo dobra.
  • Porównując inne marki, również cenowo właśnie ta zdecydowanie wygrywa.
  • Komplet bielizny za 119 PLN to bardzo dobra cena. 
     
Jednym słowem bielizna termoaktywna 2-funkcyjna RAPTOR firmy Radical zdała egzamin na piątkę z plusem.



niedziela, 21 grudnia 2014

Kolejna do kolekcji...

Książki, świat liter papieru,kilka set kartek zadrukowanych i do nich okładka …. Niektórzy powiedzą, że nie warto inni bez tego żyć nie potrafią.
Chyba należę do tej drugiej grupy. Dzień bez książki to taki stracony dzień, jak był pusty.
Ale nie chcę tu pisać jakie zalety ma czytanie.
Ponieważ odwiedziłam niedawno moją księgarnię to oczywiście wyszłam z niej z nową książką.
Mój nowy nabytek to „Posłaniec” Markusa Zusaka tak tego samego, który napisał „Złodziejkę książek”.
Powieść opowiada o zwyczajnym taksówkarzu, który pracuje w prywatnej małej firmie. Nie lubi swojej pracy...ma psa ,który śmierdzi na kilometr, mieszka w ruderze i właśnie zostawiła go dziewczyna. Uważany jest ogólnie za nieudacznika... Jego życie ulega zmianie, gdy jest przypadkowym uczestnikiem napadu na bank, który udaremnia. Ale więcej wam nie powiem...
Książka napisana jest prostym ale pięknym językiem. Podzielona na pięć części, każda z nich składa się z rozdziałów oznakowanych kartami do gry... wiecie czemu? Tego wam nie powiem, jak przeczytacie książkę to się dowiecie.
Ja jestem pod wrażeniem tej powieści... Prosta wydawało by się fabuła, zwyczajny człowiek a jednak ….
Jedna z lepszych pozycji na rynku księgarskim …
Opowieść o tym jak jedno wydarzenie może zmienić nasze życie... jak jeden człowiek zmienić potrafi nasze podejście do ludzi i obraz otaczającego nas świata...
Opowieść o cierpieniu radości, o tym,że każdy ten stan emocjonalny niesie pewnego rodzaju oczyszczenie....
Polecam gorąco, jeżeli nie macie jeszcze prezentu dla swojej drugiej połówki, a ona uwielbia książki to warto zakupić jako podarek... Dla mnie to idealna książka pod choinkę :)

czwartek, 18 grudnia 2014

Run

Rok dobiega końca, niedługo magiczne święta na kuli ziemskiej, a mnie się wzięło na wspominki :)
Rok w zasadzie można zaliczyć do zakręconych i takich, w którym to czas się nie dłuży...leci jak szalony w swym ultra maratońskim biegu.
Sukcesów zawodowych jakoś w tym roku nie odnotowałam, choć wykiełkował jeden pomysł, padł na podatny grunt i zaczyna z niego coś rosnąć... jednak za wcześnie, by wiedzieć, czy owa sadzonka się przyjmie i wyda owoce...
Mam nadzieję ze się rozrośnie i zaowocuje na maxa. Ale jeszcze za wcześnie, by o tym mówić :)
Z drugiej strony - dwa lata wcześniej nigdy bym nie pomyślała, że w tym roku bieganie sprawi mi tyle niespodzianek, pozwoli się rozwijać...
Często zadawane pytanie, z jakim się spotkałam i wy pewnie jako biegacze też się z nim spotykacie, to „po co?” Albo - czemu ty to robisz?
Odpowiedź jest z jednej strony bardzo prosta, a z drugie znów wcale nie jest tak oczywista...
Po co?
No tak się nad tym zastanowić to... bieganie daje nam poczucie wolności.. ale nie tylko ja powiem wam, co mnie osobiście dał ostatni rok biegania i trenowania...
Po pierwsze nauczyłam się wykorzystywać czas na maksa.. do końca każda minutkę każdą sekundę...
Bieganie stało się szkieletem. To wokół treningu układane były inne zajęcia .. Jak trening był zaplanowany, to musiał być zrobiony.
Czy rano, w czy w porze obiadu - nieważne, nawet gdy było ciemno, a trening był nie zrobiony, to trzeba było iść i wykonać to, co założone zostało..
Ten rok zmienił też moje podejście do biegania... biegam i trenuję.
Biegam dla przyjemności, z ludźmi, których uwielbiam i nie zamieniłabym na nikogo innego. Bardzo się cieszę, że do tego grona należy też mój Maciek. Ale trenuję również w samotności, bo tak lubię.
Nie lubię, gdy ludzie widzą mnie na treningu, czasem nie mam ochoty czegoś robić, wcale mi nie idzie. Czasem nie mam siły i wtedy wolę być sama, zmagać się ze sobą osobiście … dać sobie kopa w dupę... to motywuje do innych wyzwań...
Czasem na trasie też jesteś sam i musisz, po prostu musisz, się zmotywować …
Dla mnie takim biegiem był półmaraton Słowaka... dał mi w kość mocno, ale też udowodniłam sobie, że jeżeli chcę, to mogę i dam radę.
Bieganie pomogło mi uwierzyć we własne możliwości, pokazało, że pracą i systematycznością mogę coś osiągnąć. Wiem - brzmi to jak słaby kawałek amerykańskiego filmu, ale tak jest.
Bieganie pozwoliło mi przede wszystkim poznać wspaniałych ludzi...Ludzi, którzy potrafią dzielić z tobą twój smutek, twoją radość. Ludzi, którzy podają rękę, wtedy gdy jej potrzebujesz :)
Ludzi, z którymi po biegu, którego wynik cię zaskakuje, wracasz do domu samochodem i sączysz piwo :)
Ludzi niesamowicie zakręconych, szalonych, ale o wielkim sercu.
Którzy potrafią pomagać nie tylko swoim znajomym, ale też ludziom, których nie znają … ludziom w potrzebie, takim których los doświadczył...
Okazuje się, że w tych ludziach drzemią pokłady miłości i współczucia tak wielkie, że nie udźwignął by ich niejeden samarytanin.
Okazuje się, że społeczność biegowa potrafi pomagać dorosłym, dzieciom, każdemu, kto tego potrzebuje.
Bieganie daje poczucie przynależności do tej zakręconej społeczności... i powiem tak: - Z dumą i podniesioną głową powiem, że tak - należę do tej zakręconej łódzkiej społeczności biegaczy.
Więc - jak widać - odpowiedź na pytanie „po co” wcale nie jest łatwa... bo tych „po co” jest milion powodów, a każdy następny jest lepszy od poprzedniego...
Kocham bieganie.
Biegam dla ludzi, dla moich dzieci, które z dumą mówią:
- To moja mama.
Biegam dla dopingujących, czasem dla kogoś...
Biegam by sobie udowodnić, że można, jeśli się tylko chce, i to jest piękne... biegam dla słów, wypowiadanych przez mojego męża na mecie: - Jestem z ciebie dumny ….
Dla uśmiechów ludzi... dla mnie, dla wszystkich, by widzieć u siebie i innych przysłowiowego „banana” na twarzy...
Dziękuję wam wszystkim za to, że jesteście....
Dziękuje aniołku,że mnie zaraziłaś <3

czwartek, 4 grudnia 2014

Książki...

Człowiek nie krowa .. mawiają … zdanie zmienia :)
No właśnie... gdy zaczynałam swoja przygodę z bieganiem, mój anioł pożyczył mi książkę bieganie metodą Galloway'a.
Książka bardziej do analizowania, niż czytania.
I to właśnie wtedy pomyślałam, że chyba nie będę czytać tego typu książek... Nie ukrywam, i za pewne skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie podobała mi się ta książka.
Podobała,owszem, pamiętam z niej kilka anegdot, jak to powstały pierwsze buty do biegania, czy jak złodziej chciał ukraść buty ze sklepu dla biegaczy... ups... a tam sami biegacze pracowali, robili zakłady kto będzie gonił złodzieja. Więc skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie podobała mi się…
Ale książki czytam, by się inspirować, a ta była napisana, jak poradnik zdrowego biegania :)
Jednak od książki wymagam czegoś więcej..
Na nowo po książkę o bieganiu sięgnęłam po rozmowie z kolegą. Przywiózł mi dwie i powiedział, bym je przeczytała.
Rozpoczęłam na nowo przygodę z książką o bieganiu :)
Pierwsza, jaka pochłonęłam, to „Urodzeni biegacze” - powieść opowiada o tym, jak to pewne plemię z Meksyku biega, ukazuje związek ludzi z przyrodą.
Zwraca uwagę na rolę obuwia i wpływ jego na ilość i jakość kontuzji. Książka napisana przez dziennikarza wojennego, którą czyta się jak wspaniałe opowiadanie o jeszcze wspanialszej przygodzie - bieganiu :)
Druga pozycja to „Ultramaratończyk”.
To opowieść o niezłomności, pasji, wierze, miłości i przyjaźni.
Pokazuje, jak niewiele trzeba, by być szczęśliwym, jak wiele trzeba dać od siebie, by osiągnąć cel, a co najważniejsze, wystarczy chcieć i ciężko na to pracować…
Teraz przyszedł czas na kolejną książkę o bieganiu...
Nie tylko o bieganiu ale i o jedzeniu...”Jedz i biegaj” to książka, ukazująca prawdziwe życie biegacza długodystansowca...
Biegliście kiedyś 270 km???
Szok … jak można pokonywać takie odległości,?
Jak można biegać 24 godziny bez przerwy:)
Jedząc tylko roślinki???
Okazuje się że można.
Książka pokazuje nam stopniową przemianę człowieka, jego dylematy, jego lęki, obawy, porażki w życiu sportowca i życiu osobistym...
Polecam wam gorąco tę książkę, a szczególnie wtedy, gdy rozważacie wprowadzenie kilku zmian w swojej diecie.
Ta pozycja zawiera kilka intrygujących wskazówek, a przede wszystkim mnóstwo przepisów :)
To kopalnia wiedzy dla wegan :)
Prawdziwa książka kucharska … nie dość, że inspiruje do biegania, to jeszcze podsuwa pomysły na obiadki :) szybkie i zdrowe :)
Polecam gorąco :)

czwartek, 27 listopada 2014

Kwiatek

Wczoraj byłam świadkiem niewyobrażalnego zjawiska...
W Łódzkiej Manufakturze pojawił się Dawid Kwiatkowski.
Moja córka oczywiście musiała znaleźć się w tym samym miejscu.
Ów celebryta miał podpisywać swoją nową płytę, której premiera odbyła się kilka dni wcześniej.
Cała akcja miała mieć początek o godzinie 17:00... ale to nie takie proste...
Przygotowania do ostatecznego starcia rozpoczęły się na dwa dni przed :) Zakupiona płyta w sklepie internetowym nie dochodziła... maile, telefony,wpisy na FB... nic nie wskazywało na to, że ów gadżet dotrze.
Środa godzina 11:00 domofon, kurier przynosi płytę …. JUPI udało się .
Gdy wracam do domu, już w czasie podjętej podróży moje dziecko dzwoni do mnie i wypytuje, o której jedziemy.. czy Natalka może jechać z nami .. mamo musimy tam być o 16 … mamo zabieram ze sobą koszulkę do podpisania … Nieśmiało wtrącam:- Czy ja mogę zjeść obiad?
I po kolei odpowiadam na pytania, mając nadzieję, że nic nie pokręciłam.
Tak. Natalka może jechać z nami, dobrze, weź koszulkę i tak dalej....
Wyruszyłyśmy kwadrans po piętnastej...
Godzina zero coraz bliżej:)
W manufakturze pełno dziewczyn w wieku mojej córki... Każda czeka na swojego idola. Jakaś młoda kobieta przyniosła kartonowego Dawida Kwiatkowskiego i posadziła go na pufie … Widok bezcenny - uwierzcie, jednocześnie mam wrażenie, że gdyby nie ludzie chodzący po „Manu”, to te młode istoty by sobie zdjęcia robiły z tym kartonowym gościem :)
Fenomen, prawdziwy fenomen :)
Godzina 17ºº. Na scenie pojawia się jakaś pani, krzyczy do mikrofonu,że zaraz pojawi się Dawid i coś jeszcze bełkocze do mikrofonu... wcale, a wcale nie można jej zrozumieć... dykcja, kochanieńka, dykcja :)
Na scenę wbiega długo wyczekiwany piosenkarz, zaczyna krzyczeć do mikrofonu i zaczynają płynąć słowa, których wcale nie rozumiem.
Dzieje się tak, gdyż kolega Dawid mówi niewyraźnie i trzyma mikrofon zbyt blisko ust.
Dziewczyny krzyczą, piszczą.
Płaczą, mdleją :)
Coś nieprawdopodobnego.
Gdyby mnie tam nie było, pewnie bym nie uwierzyła, ale te dzieci są tak ślepo zapatrzone w obiekt swoich westchnień, że każdy jego gest powoduje u nich wyłączenie mózgu i histeryczny płacz.
Oczywiście nie wszystkie reagują w ten sposób.
Są jednostki opanowane, dla których to po prostu gość, który robi coś co im się podoba :)
Ale wracając do panicznej wszechobecnej paniki i schizy...
Stałam na uboczu, ustawiłam się w takim miejscu, z którego dobrze widziałam owego celebrytę.
Napatrzyłam się na gościa w wieku mojej starszej córki, który co chwila poprawia sobie włosy, mówi z pełnymi ustami, zjadając ptasie mleczko … i co w nim jest takiego, że dziewczyny są wstanie stać cztery godziny w kolejce w ścisku, by go dotknąć i zrobić sobie z nim zdjęcie ?
Czemu te rozhisteryzowane panienki są bardziej zauważane niż, te które po prostu są jego fankami ?
Na te pytania nie odpowiem, gdyż nie znam odpowiedzi.
Wiem jedno - człowiek młody jeszcze niedoświadczony, ale jedną umiejętność posiadł już – gwiazdorzenie :)
Nie chciałabym, by ktoś zrozumiał mnie źle :)
Nic do Dawida nie mam, wręcz przeciwnie - sympatyczny gość... ale są pewne zachowania, na które nie potrafię przymknąć oka :)
W końcu jestem matką … w butach na kanapę?
Z pełną buzią mówić?
Jeść czekoladki, zamiast czegoś treściwego i zdrowego?
On ma prawo gwiazdorzyć, ale ja mam prawo matkować i czasem pomarudzić na zachowania młodzieży :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Pełnoletni bieg...i trzy puchary

Na ten bieg świat biegowy czeka cały sezon, a niektórzy biegacze nawet podporządkowują swoje starty pod ten jeden jedyny bieg... oczywiście mowa tu o Bełchatowskiej Piętnastce.
Bieg dla mnie wyjątkowy z kilku powodów, ale o tym za chwilkę.
W świecie biegaczy 15 bełchatowska to bieg kultowy :)
Każdy biegacz stara się stanąć na starcie, każdy do niego się przygotowuje. Trasa biegu nie należy do łatwych - jest w zasadzie pół na pół. Pod górkę i z górki :)
Trenowałam do tego biegu ponad cztery miesiące.
Nie rezygnowałam po drodze ze startów.
Były dwa półmaratony i to tydzień w tydzień, było kilka dyszek... no i nie obyło się bez paru piątek i takich tam nie standardowych długości...
Co drugi dzień, albo codziennie, niezależnie od tego, czy startowałam, czy nie, realizowałam (a przynajmniej starałam się realizować) plan, nad którym niedzielne wieczory spędzał nasz klubowy trener :) Mariusz :)
Tu w imieniu nie - tylko swoim - składam na twe ręce podziękowania za czas poświęcony na układanie naszych planów treningowych :), za wyliczenia temp, jakimi mamy biegać, dystansów, jakie mamy pokonywać :)
W tej materii, Mariusz, jesteś niezastąpiony :)
Treningi zostały zrealizowane, niestety nie w 100%, ale miałam wyrzuty sumienia, że nie zawsze udało się je wybiegać, ale czasem nie można...
Choćby się bardzo chciało, to nie można :)
Do Bełchatowa jechaliśmy jeszcze podsumować Puchar Marszałka Województwa Łódzkiego.
To osiem biegów na Ziemi Łódzkiej, które odbywają się na terenie naszego województwa, a punkty z nich zebrane układają się w klasyfikację generalną i wiekową.
Żeby było śmieszniej, to znalazłam taką klasyfikację w internecie na dwa dni przed biegiem, nieświadoma, że biorę w niej udział. :)
Nie wiedziałam, że biegi w których brałam udział są biegami, których wyniki zaliczają się właśnie do klasyfikacji Pucharu Marszałka.
Znalazłam na listach w różnych klasyfikacjach swoich znajomych :)
Cieszyłam się, bo Tygryski były na liście :)
Tak bardzo nie wierzyłam w swoje osiągnięcia, że nie brałam zupełnie pod uwagę faktu, że zajmuję całkiem wysokie pozycje w tych klasyfikacjach.
Więc jechaliśmy do Bełchatowa zmobilizowani :)
Rano Madzia przyjechała po nas... zasiedliśmy w jej autku, po drodze zabraliśmy Krzysztofa i mamę Madzi, która zgodziła się przypilnować dzieci, abyśmy mogli poszaleć.
Bardzo się cieszyłam na ten dzień... Nie mogłam się go doczekać.
Jechałam do Bełchatowa zaliczyć 15 km, ale takiej piętnastki to ja jeszcze nie biegłam.
Dotarliśmy po Alka, zamieniliśmy środek lokomocji, zabraliśmy Alka i ruszyliśmy...
Naprzód drużyno :)
Bełchatowie! Nadchodzimy :)
By nie biec samemu, postanowiłam uzgodnić z Tomkiem, że może razem pobiegniemy.
Dobrze się biegło wspólnie Fabrykanta, to powinno być dobrze tu …
Jadąc samochodem cały czas analizowałam trasę i wiadomość, która dzień wcześniej otrzymałam od Mariusza na maila. Skupiona, zdenerwowana ale też bardzo szczęśliwa.
Na miejscu okazało się, że jest nas całkiem sporo.
Nasza rodzinka biegowa postawiła na start w Bełchatowie i fajnie :)
Odebraliśmy pakiety startowe, a po chwili mogliśmy podziwiać, jak Magda Ziółek udziela wywiadu do telewizji :)
Czad! Mamy gwiazdę w klubie :)
Po ogólnych powitaniach i wymianie uprzejmości każdy poszedł na rozgrzewkę …
Na rozgrzewce Tomek dokonał aktu sabotażu i chciał mnie zabić, podcinając mnie na pierwszych dwustu metrach wspólnej rozgrzewki. Wyłożyłabym całkiem pięknego orła i zapewne nie wystartowałabym w biegu, gdyby nie szybko złapana równowaga :)
Po rozgrzewce załapaliśmy się na sesję zdjęciową u Doktorka - na niego zawsze można liczyć :)
Mamy piękną klubową fotkę.
Szkoda jednak, że nie wszyscy załapali się na nią.
Do rozpoczęcia biegu zostało już niewiele czasu, udaliśmy się na start:)
Znaleźliśmy strefę czasową 70-75 minut.
Ustawiliśmy się.
Czuję już stres startowy :)
Tomek cały czas mówi na temat tempa, a ja każę mu nic już nie mówić...
- A w czasie biegu mam mówić czy nie?
- Tomek! Pamiętasz Fabrykanta? Było dobrze, tu niech też tak będzie …
- Dobra... gadałem, to też będę gadał :)
Wielki huk!
To wystrzał z armaty sygnalizuje początek rywalizacji.
Ruszyliśmy.
Jest wąsko i strasznie ciasno.
Nie można trzymać tempa ani wyminąć ludzi.
Nie biegnie się komfortowo, trasa wiedzie w górę …
Biegniemy, cały czas widzimy siebie.
Trzymam się albo tuż za Tomkiem, albo równo z nim biegnę Pierwsze kółeczko jest ciężkie - nie lubię biegać w kółko, czuję się jak bym ganiała własny ogon, którego nie mam...
Biegniemy, mijamy ludzi... drugie okrążenie, na mecie stoi Maciek, Didi krzyczy, Magda pstryka foty.
Biegniemy.
Na 6km spotykamy Stasia. Wydaje się, że nie bardzo mu idzie. Pytamy, czy wszystko w porządku.
- Dobrze! - odpowiada, - To nie jest to. ...i biegniemy razem :) Panowie dżentelmeni próbują osłaniać od wiatru, który dość mocno wieje :)
Kończymy drugie okrążenie.
Jest dobrze: 47;27.
Dycha zrobiona.
Ostatnie kółko najtrudniejsze...
Najważniejsze to utrzymać tempo…
Boli mnie noga, ale wcale się nie przyznaję.
Każde odbicie to kłujący promieniujący ból, idący od śródstopia do kolana.
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu....
Mówię do Tomka:
- Jak będzie trzynasty kilometr, to mi powiedz...
- Dobra :)
Tomek cały czas mówi, jak biec technicznie.
Biegniemy pod górkę i słyszę, jak mówi o skróceniu kroku, podnoszeniu nogi wyżej - jak bym słyszała Mariusza...
Z górki krzyczy:
- Wydłuż krok! Przyspiesz!
Na dwunastym kilometrze Staś zostaje, każe nam biec … Biegniemy.
Nawet się nie zastanowiliśmy, czy może lepiej byłoby poczekać na niego ...
Trzynasty kilometr Tomek mówi:
- Widzisz Michała? …. wyprzedź go, dasz radę …
Próbuję przyśpieszyć, ale ból nogi jest tak silny, że nie mogę :) Nie daję rady …
Wyprzedzam jednak Michała, teraz jakaś dziewczyna, a Tomek krzyczy:
- Widzisz tę laskę? Wyprzedź ją!
Już naprawdę nie mam siły, boli mnie noga.
staram się nie myśleć o tym, ale ból nie pozwala o sobie zapomnieć.
Ciągnę do laski, ale nie mogę... nie dam rady.
Mówię do Tomka: -Nie mam siły...
- Dasz radę, masz jeszcze zapas...
Tomek się nie poddaje i cały czas mnie motywuje:)
Przed metą namawia kibiców, by mnie dopingowali.
Dzieje się coś niewiarygodnego!
Wszyscy krzyczą moje imię, wbiegam na metę z czasem 1:11:10 :)
Jestem zmęczona i trudno mi złapać oddech... po chwili dociera do mnie, co zrobiłam. Na szyi wisi medal.
Jest piękny, niesamowity.
Zrobiłam to!!!
Przebiegłam dystans 15 km w tempie poniżej 5minut.
Dla mnie to szok :)
Nie wierzę. 
 
Maciek podchodzi do mnie, mówi że jest ze mnie dumny :) Wchodzimy do hali, dzwonię do moich dziewczyn, ale one nie odbierają.
Idę się przebrać w suche ciuchy.
Po chwili odnajdujemy się wszyscy :)
Każdy z nas jest zadowolony, uśmiechnięty :)
Idziemy coś zjeść.... Na początek coś na ząb z samochodu. Madzia upiekła ciasto, mamy jeszcze drugie ciacho i kotlety z cieciorki :) Ja zjadam banana :)
Po zaspokojeniu pierwszego głodu idziemy na posiłek regeneracyjny :)
Ja z Maćkiem stoimy po herbatę, a reszta ekipy po posiłek :) Udaje nam się zdobyć ciepłe napoje, mamy nawet dwie kawy :) Umówmy się ze to są kawy :)
Po biegu bardzo mi nawet smakuje ten napój i nie przeszkadza mi t, że można przez tą „kawę” czytać gazetę .
Noga nadal mnie boli, ale już gości uśmiech na twarzy.
Dotarło do mnie, że to zrobiłam poniżej godziny piętnaście.
To dla mnie czad!!!
Po posiłku idziemy na halę, tam będzie - jak to Jagoda powiedział - koronacja :)
Na wstępie wita nas pan, który zapowiada występ zespołu tanecznego, na środek wychodzą dziewczynki, które tańczą. Troszkę to chaotyczne i niedopracowane, ale dzieci mają pasję i bawią się świetnie :)
My też bawimy się świetnie, sącząc szampana z plastikowych kubeczków :)
Może to nie jest zbyt sportowe, ale czymś trzeba uczcić zamknięcie sezonu biegowego i życiówki w klubie :)
A że jesteśmy ludźmi z krwi i kości, to pijemy szampana :)
Pierwsze medale trafiają do zwycięzców...
Na pudle stoi nasza koleżanka:) Zuzia Mokros …
Gwiazdeczka nasza w swojej kategorii wiekowej była druga :)
Dalej panowie, później znów Panie …
K30. Siedzę sobie, a Tomek Markiewicz puka mnie w ramię i mówi:
- No idź!
Patrzę na niego i na ekran wyświetlający wyniki a tam jak byk! III miejsce Katarzyna Suska.
Idę, ale nie wierzę. Spoglądam na ekran, no ja :)
Staję na pudle zaskoczona i bardzo szczęśliwa.
W 18-tej edycji na swoim debiucie na tej trasie … nie... to jakiś cud :)
Odbieram nagrodę :)
Cały czas nie wierzę w to, co się stało :)
Łzy wzruszenia popłynęły :)
Ale jestem szczęśliwa.
Następne kategorie i na pierwszym miejscu staje nasza Jadzia Wiktorek :) Super …
W 18-tej edycji ulicznego biegu Bełchatowskiej Piętnastki zostają rozdane …
Teraz czas na finał Pucharu marszałka ….
Kobiety kategoria Open …
Czwarte miejsce jest moje … nie wierzę …
Miałam być szósta.
Jak to się stało, że jestem czwarta?
Odbieram wielki puchar, naprawdę!
Puchar mierzy co najmniej pół metra!
Jest ogromny!
Teraz kategorie wiekowe... K30.
Jestem na drugim miejscu woow! …
cieszę się jak dziecko - naprawdę mega dzień...
Odbieram puchar, kolejne gratulacje i jestem szczęśliwa jak nigdy...
A wiecie co jest najpiękniejsze z tego całego pucharowego dnia?
to to że wszyscy klubowicze obecni byli na dekoracji cieszyli się ze mną, jakby to oni odbierali te puchary :)
Szczere szczęście, szczere gratulacje, płynące z ust naszej klubowej mega zwariowanej rodzinki, to dopełnienie tych trzech pucharów :)
Nasza wizyta w Bełchatowie dobiega końca, wsiadamy do samochodu i jedziemy...
Aby nie było zbyt łatwo, jedziemy nie tak, jak mieliśmy i na stacji zawracamy, ale postój kończy się zakupem chmielowej zupy :) W samochodzie sączymy ten napój izotoniczny, pełen witamin i wracamy do domu:) W domku przyjmuję kolejne gratulacje od dzieci i rodziny.. Zastanawiam się, gdzie postawić pucharki....
To wyniki naszej rodzinki biegowej:
  • Daniel Romanowicz 0:54:00 (życiówka) 21.m OPEN
  • Maciej Jagusiak 0:56:47 (życiówka) 4.m M30 w Pucharze Marszałka
  • Zuzia Mokros 0:59:50 - (życiówka) 2.m K20
  • Tomasz Markiewicz 1:00:02 (życiówka)
  • Grzegorz Kubicki (senior) 1:02:27-
  • Aleksander Korzeniowski 1:03:20 (życiówka)-
  • Krzysztof Podgański 1:05:46
  • Janusz Milczarek 1:07:23 (życiówka) 11.m M50 w Pucharze Marszałka
  • Grzegorz Qubik Kubicki 1:10:52 17.m M30 w Pucharze Marszałka
  • Katarzyna Suska (życiówka) 1:11:10 - 3.m K30; 4.m OPEN i 2. K30 w Pucharze Marszałka
  • Tomasz Wybor 1:11:10 (życiówka)
  • Stanisław Laszczak 1:13:20 12.m M60 w Pucharze Marszałka
  • Magdalena Ciepłuch -Szmytkowska 1:13:55 (życiówka)
  • Dariusz Wlaźlik 1:13:55 (życiówka)
  • Krzysztof Borys 1:14:35
  • Monika Knoppek 1:15:53 (życiówka)
  • Magda Ziółek 1:15:53
  • Grzegorz Kordelas 1:19:17 - 4.m M60 w Pucharze Marszałka
  • Jadzia Wiktorek 1:27:53 - 1.m K60; 1.m K60 w Pucharze Marszałka

Z tego miejsca serdecznie dziękuję wszystkim zarażonym biegowym wirusem, szczególnie Dorocie Gapys, Ambitnym Tygrysicom, Michałowi Kowalczykowskiemu, Krzysztofowi Lewandowskiemu, Robertowi Badylowi Sobczakowi ,Grupie biegowej NR, a przede wszystkim całemu mojemu klubowi :) , Annie Ketner, jej mężowi i każdemu, kogo spotkałam przez te półtora roku swojej biegowej choroby, a był dla mnie motywacją, wzorem.
Małgosiu!
Aniołku mój biegowy!
Bez ciebie ten dzień by nigdy nie nastąpił. To ty przekazałaś mi tego bakcyla :)
Ale bardzo Ci za tą chorobę dziękuję.
Reasumując - ten dzień był mega pozytywny, organizacja biegu dla mnie bez zarzutu, choć możnaby przeorganizować troszkę punkt z wodą … więcej kubeczków !!!
Kochani organizatorzy! To bieg, na którym biegacze biją rekordy szybkości. Wypadałoby zadbać o wodę tak, by nie tracili cennych sekund :)
Dziękuję wszystkim za obecność, za wsparcie i za ciepłe słowa :)
Czesio zamieszkał w pucharze :)

sobota, 15 listopada 2014

Biegajmy...

Kolejna ścieżka biegowa w Łodzi została oficjalnie otwarta :)
Łagiewniki – ponad pięciokilometrowa trasa o godzinie 11 wypełniła się uśmiechniętymi i rywalizującymi ze sobą biegaczami.
Ale po kolei.
Marta zadeklarowała, że pojedziemy razem do Łagiewnik :)
Stwierdziła, że jedzie samochodem, więc podjedzie po nas.
Po drodze zabierzemy jeszcze Łukasza.
- Rano 9:20 Kwadrat. Tak brzmiał komunikat odczytany na fb napisany do mnie od Marty :)
- OK- pomyślałam :)
Rano wstałam, ubrałam się i obudziłam Maćka.
Tym razem wybieraliśmy się sami na bieg, bez naszych dziewczyn.
Na kwadrat dotarliśmy pięć minut wcześniej. Rozpoczęliśmy oczekiwanie, ale Marty nie docierała, a mnie się przypominało, że nie zabrałam bluzy.
Maciek stwierdził, że nie zabrał „pierzynki”, czyli swojej bardzo zimowej kurtki. Więc postanawiamy : Ja zostaję, Maciek wraca do domu po pierzynkę i bluzę :)
Maciek przyniósł nasze odzienie, a w tym samym momencie podjechał wehikuł czasu Marty :)
Na miejsca i po Łukasza, na Zdrowie w miejsce zbiórki nr
Co prawda Łukasza nie zastaliśmy, ale za to Ola dotarła :).
Dodzwoniliśmy się do niego i okazało się, że wczoraj wieczorem Łukasz poinformował wszystkich na FB ,że dotrze na miejsce samodzielnie :)
Ruszyliśmy w drogę. Maciek kierował Martę i dotarliśmy na miejsce. Docieramy do Arturówka, ale miejsce sprawia wrażenie raczej wyludnionego... i jakoś pusto.
Zapytałam Martę, czy to na pewno tu?
Z pełnym przekonaniem usłyszałam odpowiedź: - Tak, tak. To tu.
Brak biegaczy?
- Hmmmmmm?
- Czemu tu nie ma nikogo?
Parkujemy samochód, szykujemy dokumenty i idziemy do biura zawodów. Wchodzimy i pytamy panią w okienku, gdzie jest biuro zawodów.
Pani zerka na nas, dziwnie i mówi:
- Biuro zawodów otwarte... będzie, ale później.
Spoglądam na nią i mówię : - Jak to później? Miało być czynne od ósmej rano. :)
- „Nie...dziś, ale trochęźniej, a jutro od 8şş - mówi do nas Pani.
- Ale jak to, jutro?
- No... bieg jest jutro.- oznajmia nam pani.
Patrzymy po sobie, jedno na drugie i chórem mówimy:
- Nie! To dziś o 11şş :)
- Nie. Jutro jest bieg DOZ-u
- Ależ nie... to dziś jest otwarcie ścieżki biegowej .
Pani patrzy na nas podejrzanie, a za pleców dochodzi głos: - To nie tu...
Wszyscy jak na komendę odwracamy się i patrzymy z niedowierzaniem na pana, stojącego na schodach.
A on ze stoickim spokojem spogląda na nas i powtarza: - To na Wycieczkowej, a tu jest Skrzydlata.
Trzeci raz nie trzeba było nam powtarzać. Biegiem do samochodu. Wsiadamy, ustawiamy GPS, by już nie zbłądzić.
Jedziemy.
Ola nas prowadzi. Nagle przed nami wyrasta góra gruzu.
Droga zasypana.
Nie do wiary... droga zasypana.
Skręcamy w prawo i lecimy dalej.
Z górki … na pazurki i jesteśmy na Wycieczkowej.
Jupiiiii !!! Udało się :)
Po prawej parking, Marta chce zaparkować.
Ale Sonia mówi, by jechała dalej.
Jedziemy jeszcze dwa kilometry, docieramy na miejsce, parkujemy samochód.
Na parkingu spotykamy Łukasza, witamy się i udajemy się do biura zawodów.
Odbieramy pakiety startowe.
Każdy z nas sprawdza swój numer startowy, przypinamy je i wychodzimy. Zostawiamy resztę naszych rzeczy w samochodzie i udajemy się na rozpoznanie toalet.
Czas na rozgrzewkę.

Pytam Maćka czy idzie, mówi że tak, ale jak zaczynamy biec, Maciek zostaje z dziewczynami.
Na koniec okazuje się, że w końcu Łukasz i ja biegniemy sami.
Po dwóch kilometrach wracamy i ustawiamy się na starcie :)
Tam Magda Fiszer ciągnie mnie do przodu... - ...dawaj! - mówi.
- Chodź, tu będzie luźniej.
Na początku było luźniej, ale za chwileczkę było tak ciasno, jakby na starcie stało milion osób, a nie trzystu zawodników.
Strzał z pistoletu oznajmił nam, że należy podjąć walkę z trasą, czasem i samym sobą. :).
Wystartowaliśmy.
Biegniemy pięknymi alejkami Łagiewnik :)
Trasa wcale nie jest łatwa, ale za to piękna, malownicza :)
W zasadzie trasa przygotowana przez organizatorów miała mieć 6 km.
Tak podano na stronie, ale na czwartym kilometrze (z hakiem) dowiedziałam się od Roberta – Badyla, naszego mistrza, że trasa ma 5,40 km.
No... nie ukrywam, że trochę mnie to zirytowało :)
Gdy ja myślałam, że mam jeszcze troszkę czasu, by przyspieszyć, zobaczyłam w oddali metę.
Nie udało mi się już dogonić Magdy, za którą cały czas biegłam.
Na metę wbiegłam gdy zegar pokazywał 26:56.
Oficjalny czas z zawodów 27 minut i trochę sekund.
Dziwnie ten czas jest mierzony, ale nie wnikam :)
Pogratulowałyśmy sobie z Magdą na mecie.
Łukasz - jak obiecał - był z moją bluzą i kurtką :) , za co mu bardzo dziękuję :).
Staliśmy na mecie i czekaliśmy na resztę naszej czad drużyny :)
Po kolei na mecie meldowali się Sonia, Maciek, Ola i Marta :)
Każdy miał super wejście, gdyż pan spiker czytał każdego wbiegającego na metę:) Super ! Jupiiiiiii!
Jesteśmy niesamowici.
Łukasz był 6 na mecie :)
Gdyby zjadł śniadanie, byłby może pierwszy :)
Szkoda też, że organizatorzy nie są precyzyjni :)
Chodzi o dystans i pomiar czasu, ale my oczywiście nigdy nie zawodzimy i zawsze świetnie się bawimy :)
Gdy już wszyscy z naszej super odjechanej drużyny odmeldowali się na mecie, poszliśmy się przebrać do naszej mobilnej szatni (w Samochodzie). Później zupka fasolowa, no poważnie zupa fasolowa i ciepła herbata. Herbata była tak ciepła, że wyginała łyżeczki plastikowe (dowód zdjęcie łyżeczki ).
Udaliśmy się do jadalni, w spartańskich warunkach (patrz. Zdjęcia ) na posiłek mistrzów:).

Pogratulowaliśmy Dorocie Gapys drugiego miejsca :)
Zrobiliśmy kilka zdjęć i z uśmiechami na twarzy wróciliśmy do domu odstawieni przez Olę.
W ramach dobrej zabawy zaprosiliśmy Ole na kawę i oczywiście, jak wszyscy, którzy przekraczają próg naszego domu, Ola
wpadła w trójkąt bermudzki :)
Impreza Super!!!
Ludzie! Co ja będę robić, jak nie będzie zawodów ?
Z kim ja i mój Maciek będziemy się zaśmiewać i tak dobrze bawić ?
Dzięki, że jesteście :)
Jesteście mega pozytywnie zakręconymi wariatami.... i dobrze mi z wami :)