poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Dycha w Justynowie

Cały tydzień pięknej słonecznej pogody, normalne lato.
A tu sobota wstaję rano i słyszę: - Puk, puk,puk.....o parapet.
W zasadzie nie wierzę... pomyślałam, że moja droga sąsiadka umyła balkon, ale o siódmej rano?
Wstałam, podeszłam do okna i patrzę ...kałuża, kałuża, kałuża...
Boże! Dlaczego?
Czemu akurat dziś?
Doczłapałam do kuchni, myśląc, że może przestanie padać. Ubrałam się, spakowałam resztę rzeczy, zjadłam tradycyjnie banana i poprawiłam to wszystko małą czarną.
Obudziłam moich wiernych kibiców. Po godzinie byliśmy gotowi do wyjścia, ale pogoda - niestety nie.
Doczłapaliśmy się do tramwaju, zmoczeni, i chyba już bardzo źli. Maciek czarował pogodę by przestało padać... ale niestety w deszczu dotarliśmy na stację kolejową. Tam spotkaliśmy Piotrka , jechaliśmy razem do Justynowa . Piotr, kolega biegający, też nie miał jak dojechać i postanowił zabrać się z nami pociągiem.
Pociąg podstawiony - wsiadamy.
Chwila w pociągu, ruszamy. Na miejscu, w Justynowie, jesteśmy po czterdziestu minutach.
Na start docieramy po półgodzinnym marszu w strugach deszczu....
Pod górkę, po błocie , a to dopiero początek... wpakowaliśmy się na stadion.
Bosko... cały czas leje...
Przebieralnia jest, czas ubrać ubranko biegowe, ekipa do tej pory trzymająca się razem rozpierzchła się.
Jestem w przebieralni, z zewnątrz budyneczek niezbyt okazały a w środku wypas... Piękne wieszaczki, ławeczki, dwa prysznice - co bardzo ważne - osobne, nie zbiorowe. Naprawdę bardzo ładnie urządzona szatnia.
Przebrałam się, tam też nareszcie poznałam w realu Monikę, klubową koleżankę.
Wychodząc z szatni wciągałam banana i szukałam mojej wiernej ekipy - mojej rodzinki. Udaliśmy się na płytę stadionu. A tam, moi drodzy, śpiewy, kiełbaski z grilla, piwo, parasole i co ważne - mnóstwo ludzi. Deszcz z nieba leje, a na stadionie tłum ludzi. Super!
Do startu mamy godzinkę, pojawia się Maciek z NR, pojawiają się inne znajome twarze. Jest Magda, Alek, gdzieś pojawił się Adam... no...! Ekipa dotarła. Rozgrzewka.
Nigdy nie lubię tej części zabawy, ale z Magdą tym razem stoimy i wygłupiamy się, i w taki sposób każda z nas zalicza rozgrzewkę... idziemy na start. Stoimy chwilkę, gadamy , próbujemy Alka wypchnąć do przodu, ale właśnie w tej chwili ruszamy.
Biegniemy, rzucam okiem na pobocze, o jest mój Maciuś - szalony reporter, a my biegniemy asfaltową drogą. Nasze szczęście trwa raptem kilometr, a po kilometrze asfaltowej drogi , wpadamy na leśne drogi, tu czar i marzenie o rekordzie poniżej 50 minut odchodzi w zapomnienie. Droga to jedna kałuża i błoto - nie ma suchego miejsca. Ślisko i mokro, tak właśnie można określić trasę tego biegu.
Pokonujemy kolejne kilometry, gubię na piątym kilometrze Maćka, który po maratonie ma taką wydolność jak maszyna parowa... Leci do przodu... a niech leci.
Doganiają mnie koledzy z Klubu: Mariusz Wasilewski i Tomek. Biegniemy razem, na szóstym kilometrze tradycyjnie odcina mi paliwo, chłopaki biegną, są w przodzie, ale Mariusz zatrzymuje się i czeka na mnie na poboczu- serdeczne dzięki za ten gest solidarności, dziękuję z całego serca, że poczekałeś, żałuję tylko, że straciłeś troszkę na mecie przez czekanie na mnie.
ALE DZIĘKI WIELKIE - POMOGŁO.
Minął szatański kilometr i już było dobrze.
Biegłam sobie, chłopaki dawali radę z przodu, a ja swoim tempem doczłapałam do mety, mijając po drodze kijkarzy, którzy za wszelka cenę chcieli zawładnąć leśnymi ścieżkami. Na mecie oczywiście szczęście i lekki zawód spowodowany tym, że nie udało się osiągnąć wymarzonego czasu. No ale mam motywację do bardziej wytężonej pracy.
Jeszcze raz serdecznie dziękuję kolegom z klubu za wsparcie na trasie i cenne wskazówki.
Wielkie podziękowania dla mojej rodzinki, która zawsze jest ze mną, wspiera mnie i moknie razem ze mną!!!!!!
Jednym słowem dycha w Justynowie była po wodzie i kałużach. Ubłoceni, szczęśliwi zawodnicy wpadali na metę. Bieg został zakończony dekoracją najlepszych.
Do domu wróciliśmy w tym samym składzie, w którym wylądowaliśmy w Justynowie, oczywiście pociągiem. Było super, pomimo niesprzyjającej pogody.
To był ciężki wymagający bieg przełajowy, który pokazał gdzie trzeba jeszcze popracować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz