Dziś
miał być super bieg.
Wszystko
było zapięte na ostatni guzik.
Głowa,
dieta, treningi...
No...
może treningi nie były w stu procentach zrobione, ale
dziewięćdziesiąt na pewno.
Rano
dokładnie pobudka o siódmej rano.
Gotowa
w dziesięć minut, do tego owsianka na śniadanko i do przodu.
Budzę
dziewczyny, bo Maciek już w kuchni parzy kawę. Wtedy dowiaduję się
od mojej młodszej córki, że w zasadzie to ona jest tak strasznie
chora i tak bardzo boli ją noga, że nie jest w stanie się zebrać
i jechać z nami.
Po
dość burzliwej wymianie zdań postanowiliśmy pojechać sami.
Do
tramwaju dotarliśmy powolutku spacerkiem, później na dworzec –
też spacerkiem - potem zakupiliśmy bilety, chusteczki higieniczne
dla mnie, gdyż od rana okazało się, ze coś mi leci z nosa, oraz
kanapkę z automatu dla Maćka - co by tradycji stało się za dość.
Do
Pabianic dotarliśmy szybciutko, na dworcu zapytaliśmy pana
kierowcę, czy czasem nie ma przystanku przy Hali Sportowej, na co
usłyszeliśmy odpowiedź, że
i owszem.
Za
moimi plecami rozległ się głos: - Ten autobus jedzie może na ten
bieg, a państwo może też jadą...
A
i owszem - autobus jedzie do hali sportowej, a my może nie
wyglądamy, ale tak - jedziemy na te zawody.
Dwóch
młodzieńców wgramoliło się za nami do autobusu i pojechaliśmy.
Ponieważ
dziś niedziela, to wszyscy Pabianiczanie jechali do kościoła. Przy
okazji dowiedziałam się że w Pabianicach jest więcej niż jeden
kościół - podróże kształcą.
Dojechaliśmy,
daliśmy znać naszym nowym znajomym i wysiedliśmy z autobusu.
Dotarliśmy do Hali Sportowej.
Znalazłam
szatnię i toaletę. Do toalety była mega długa kolejka. Tu w
zasadzie - kochani organizatorzy - w szatni jedna toaleta to trochę
mało...
Do
startu półtorej godziny.
Poszliśmy
na stadion.
Słoneczko
grzeje... pogoda piękna... Dzięki, Matko Naturo!
Spotkaliśmy
się przy podium, rozstawiliśmy flagę, ciastka i bawiliśmy się
dobrze.
Po
zajęciach w podgrupach poszliśmy na rozgrzewkę. Bardzo dziękuję
Magdzie Ziółek za wspólne pobieganie po stadionie. Do startu
została chwilka, a na stadionie pojawił się czarny koń tych
zawodów, dzik klubowy Tomasz Wybor.
Ustawiliśmy
się na starcie.
Balonik
na 1:45 - plan był. Utrzymać się za nim...
Strzał
i pobiegliśmy...
Biegło
się dobrze - chwilkę razem z Romkiem, do czwartego kilometra, do
momentu gdy postawiłam jakoś niefortunnie nogę.
Coś
zatrzeszczało w mojej kostce, później w kolanie i po biegu...
O
ile ból z kostki i kolana odpuścił, to skurcz w udzie nie miał
zamiaru.
Stanęłam
na poboczu i masowałam, ale odpuszczał troszkę.
Odtąd
to biegłam, zamiast pić wodę na punktach żywieniowych, to
polewałam sobie nogę zimną wodą.
Na
trasie Kamila zaproponowała, bym udała się do lekarzy by mi nogę
troszkę zmrozili, ale jakoś tak nie bardzo chciałam do nich
iść... Biegłam dalej.
I
tak do końca... każdy kilometr to postój i ból nogi -
niewyobrażalny.
Łzy
same cisnęły się do oczu.
Zła
na siebie i nogę próbowałam pokonać ten dystans...
Na
metę wbiegłam kulejąc.
Wlokąc
nogę za sobą, jak by to nie była moja noga.
Zostałam
udekorowana medalem i zaległam na murawie stadionu.
Noga
moja została oblężona - każdy chciał mi pomóc. Dziękuje Aniu,
Tomku, Maćku, za troskę.
Nagle
nie wiadomo skąd pojawił się gość osobliwy dość. Podszedł,
zapytał gdzie boli, zabrał się do intensywnego masażu mojej nogi
i po kilku ruchach ból zaczął ustępować. Wypiłam jeszcze szota
magnezowego od Jagody i po kilku minutach noga przestała boleć...
Przybiegł
mój Maciuś..
Żadne
z nas dziś nie zrobiło życiówki, ale każde dostało lekcję od
biegania...
Kolejną
z której trzeba wyciągnąć wnioski...
Dziękuję
wszystkim, którzy na trasie z troską pytali, czy potrzebuję
pomocy. Dziękuję wszystkim tym, którzy na mecie zaopiekowali się
mną i moją niegrzeczną nogą...
Później
już było super... ból odpuścił, choć przy stawianiu nogi
jeszcze teraz mam problem, mięsień trochę jakiś drewniany, ale
chyba mu przejdzie...
Do
domu przyjechaliśmy z Mariuszem, za co mu bardzo dziękujemy!
Półmaraton
Pabianicki – szósty - dla mnie troszkę pechowy, ale dla naszego
klubu bardzo udany.
Kilkanaście
razy staliśmy na pudle... Gratuluję wszystkim, którzy dziś
zrobili życiówkę, tym co stali na podium i mojemu Maćkowi za
wytrwałość i walkę ze sobą …
A
ja porozmawiam z moja nogą, coby za dwa tygodnie nie wykręciła mi
takiego numeru!
Dzięki
wielkie i do zobaczenia!
Już
się nie mogę doczekać !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz