niedziela, 3 kwietnia 2016

Czy to porażka?

Dziś miał być super bieg.
Wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Głowa, dieta, treningi...
No... może treningi nie były w stu procentach zrobione, ale dziewięćdziesiąt na pewno.
Rano dokładnie pobudka o siódmej rano.
Gotowa w dziesięć minut, do tego owsianka na śniadanko i do przodu.

Budzę dziewczyny, bo Maciek już w kuchni parzy kawę. Wtedy dowiaduję się od mojej młodszej córki, że w zasadzie to ona jest tak strasznie chora i tak bardzo boli ją noga, że nie jest w stanie się zebrać i jechać z nami.
Po dość burzliwej wymianie zdań postanowiliśmy pojechać sami.

Do tramwaju dotarliśmy powolutku spacerkiem, później na dworzec – też spacerkiem - potem zakupiliśmy bilety, chusteczki higieniczne dla mnie, gdyż od rana okazało się, ze coś mi leci z nosa, oraz kanapkę z automatu dla Maćka - co by tradycji stało się za dość.
Do Pabianic dotarliśmy szybciutko, na dworcu zapytaliśmy pana kierowcę, czy czasem nie ma przystanku przy Hali Sportowej, na co usłyszeliśmy odpowiedź, że i owszem.
Za moimi plecami rozległ się głos: - Ten autobus jedzie może na ten bieg, a państwo może też jadą...
A i owszem - autobus jedzie do hali sportowej, a my może nie wyglądamy, ale tak - jedziemy na te zawody.
Dwóch młodzieńców wgramoliło się za nami do autobusu i pojechaliśmy.

Ponieważ dziś niedziela, to wszyscy Pabianiczanie jechali do kościoła. Przy okazji dowiedziałam się że w Pabianicach jest więcej niż jeden kościół - podróże kształcą.
Dojechaliśmy, daliśmy znać naszym nowym znajomym i wysiedliśmy z autobusu. Dotarliśmy do Hali Sportowej.
Znalazłam szatnię i toaletę. Do toalety była mega długa kolejka. Tu w zasadzie - kochani organizatorzy - w szatni jedna toaleta to trochę mało...

Do startu półtorej godziny.
Poszliśmy na stadion.
Słoneczko grzeje... pogoda piękna... Dzięki, Matko Naturo!
Spotkaliśmy się przy podium, rozstawiliśmy flagę, ciastka i bawiliśmy się dobrze.
Po zajęciach w podgrupach poszliśmy na rozgrzewkę. Bardzo dziękuję Magdzie Ziółek za wspólne pobieganie po stadionie. Do startu została chwilka, a na stadionie pojawił się czarny koń tych zawodów, dzik klubowy Tomasz Wybor.
Ustawiliśmy się na starcie.

Balonik na 1:45 - plan był. Utrzymać się za nim...
Strzał i pobiegliśmy...
Biegło się dobrze - chwilkę razem z Romkiem, do czwartego kilometra, do momentu gdy postawiłam jakoś niefortunnie nogę.
Coś zatrzeszczało w mojej kostce, później w kolanie i po biegu...
O ile ból z kostki i kolana odpuścił, to skurcz w udzie nie miał zamiaru.
Stanęłam na poboczu i masowałam, ale odpuszczał troszkę.
Odtąd to biegłam, zamiast pić wodę na punktach żywieniowych, to polewałam sobie nogę zimną wodą.
Na trasie Kamila zaproponowała, bym udała się do lekarzy by mi nogę troszkę zmrozili, ale jakoś tak nie bardzo chciałam do nich iść... Biegłam dalej.
I tak do końca... każdy kilometr to postój i ból nogi - niewyobrażalny.

Łzy same cisnęły się do oczu.

Zła na siebie i nogę próbowałam pokonać ten dystans...
Na metę wbiegłam kulejąc.
Wlokąc nogę za sobą, jak by to nie była moja noga.
Zostałam udekorowana medalem i zaległam na murawie stadionu.

Noga moja została oblężona - każdy chciał mi pomóc. Dziękuje Aniu, Tomku, Maćku, za troskę.
Nagle nie wiadomo skąd pojawił się gość osobliwy dość. Podszedł, zapytał gdzie boli, zabrał się do intensywnego masażu mojej nogi i po kilku ruchach ból zaczął ustępować. Wypiłam jeszcze szota magnezowego od Jagody i po kilku minutach noga przestała boleć...
Przybiegł mój Maciuś..
Żadne z nas dziś nie zrobiło życiówki, ale każde dostało lekcję od biegania...
Kolejną z której trzeba wyciągnąć wnioski...

Dziękuję wszystkim, którzy na trasie z troską pytali, czy potrzebuję pomocy. Dziękuję wszystkim tym, którzy na mecie zaopiekowali się mną i moją niegrzeczną nogą...
Później już było super... ból odpuścił, choć przy stawianiu nogi jeszcze teraz mam problem, mięsień trochę jakiś drewniany, ale chyba mu przejdzie...

Do domu przyjechaliśmy z Mariuszem, za co mu bardzo dziękujemy!
Półmaraton Pabianicki – szósty - dla mnie troszkę pechowy, ale dla naszego klubu bardzo udany.
Kilkanaście razy staliśmy na pudle... Gratuluję wszystkim, którzy dziś zrobili życiówkę, tym co stali na podium i mojemu Maćkowi za wytrwałość i walkę ze sobą …

A ja porozmawiam z moja nogą, coby za dwa tygodnie nie wykręciła mi takiego numeru!
Dzięki wielkie i do zobaczenia!
Już się nie mogę doczekać !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz