niedziela, 27 marca 2016

Taka tam wycieczka

Za oknem noc, jeden zegar pokazuje 4.00 rano, drugi alarmuje, że czas wstać, czyli piąta rano...
Ile dziś bym oddała, by ten pierwszy miał rację... no niestety - piąta ! Trzeba wstać.
Doczłapałam do kuchni, napiłam się wody, nakarmiłam koty i powróciłam do łóżka.
Czy naprawdę trzeba wstawać...?
Jednak wstałam - nareszcie - ubrałam się, obudziłam Maćka i dziewczyny.
Kochane córeczki zostały jednak w łóżkach.
My poszliśmy na mszę do kościoła.
Godzinka w kościele i do domku...
Dalej spać!
Gdy wstaliśmy już tak na czysto, zjedliśmy śniadanie i rozpoczęliśmy kolejną super odjechaną część dnia.
Słoneczko wyszło za chmur, a my w strojach biegowych wybiegliśmy na spotkanie Emilii i Błażeja.
Pierwsze dziesięć kilometrów zrobiliśmy po Zdrowiu. Emilka z chłopakami, a ja troszkę inaczej - swoje 30 minut ciągłego biegu w tempie 5. !

Nie wiem, jak mój utalentowany trener wyliczył, że ma wyjść mi 7 km w tym tempie i czasie...
Nie ważne jak on to policzył, miałam ubaw!
Po Zdrowiu pobiegane.
Teraz biegać mamy super trasą Błażeja..
Pytam więc Błażeja, ile kilometrów przed nami.
- 17 km! Uzyskuję odpowiedź...
- No dobra... myślę sobie. Jakoś damy radę.
Biegniemy sobie w stronę Żabieńca, później Brukową, prosto w stronę lasu, w którym kiedyś odkryliśmy z Maćkiem stare groby.
Trasa piękna – las, wieś, i wieś... i dalej wieś w środku miasta.
Po lewej stronie moim oczom ukazał się staw...
...nie mogłam uwierzyć - dwa piękne zbiorniki wodne tak blisko naszego domu.

Jedyne 7 km od Zdrowia, czyli jakieś 4 kilometry od naszego domu. Piękne słoneczko nadal nam towarzyszy, a ja złoszczę się na siebie, że nie założyłam podkoszulki z krótkim rękawem...
Biegniemy sobie dalej dobiegamy do Zgierza, strzelamy sobie fotkę i biegniemy dalej.
Wypijam sobie już drugą buteleczkę wody mineralnej niegazowanej o smaku cytrynowym.
Po chwili wybiegamy ze Zgierza...
Jaki ten Zgierz mały...
Piękna okolica odwraca nasze myśli od zmęczenia, dobiegamy do Aleksandrowskiej. Już wiemy, że cztery przecznice i jesteśmy w domu.
Zatrzymujemy się na stacji, by dokupić wodę.
Wypijamy po troszku i ruszamy dalej.
Na liczniku mamy 24 km.
Dobiegamy do domu z super dystansem 28 km... Woow! Szok!
Dzisiejsze bieganie nie należało do łatwych.
Walka z zakłóconym cyklem Krepsa, słońcem i złym ubraniem... (a na końcu z dystansem) dała się mocno we znaki.
Tyle, że to wcale nie jest ważne, bo najważniejsze, że byliśmy w super atmosferze z kumplem, z uśmiechem na twarzy, i wzbudzaliśmy ogólne zainteresowanie.
My na stację wpadliśmy spragnieni wody, a reszta klientów po benzynę i piwo !
Jednym słowem niedziela - dzień święty - został uhonorowany super dystansem :) i pierwszym takim długim wybieganiem Maćka !
Dzięki wielkie za super dzień - Maciej i Błażej... kiedyś musimy wyciągnąć Emilkę na taką wycieczkę, ...no i Panowie! Plan trzeba zrealizować (ten który dziś wymyśliliśmy) !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz