czwartek, 1 stycznia 2015

Sylwester w innym wydaniu.

Sylwester... ostatni dzień roku.
Każda, no prawie każda kobieta planuje, w co się ubierze w ten wyjątkowy wieczór przynajmniej na miesiąc przed.
Ale są jeszcze takie kobietki, które na miesiąc przed tym dniem planują w co się przebiorą tego dnia w Arturówku, na biegu sylwestrowym.
W Łodzi po raz trzydziesty odbył się ten bieg. Ja na starcie stanęłam drugi raz.
W tym roku niemal 1000 osób stanęło w strojach biegowych i przebraniach na starcie biegu. Pogoda nie nie sprzyjała biegaczom, było raczej zimno, prószył śnieg i było ślisko.
Alejki leśne pokryte lodem, poorane jak po przejściu stada dzików, nie sprzyjały rozwinięciu prędkości.
Okazało się jednak, że w takich warunkach można też bardzo szybko biegać...
Mój bieg sylwestrowy był biegiem rekreacyjnym, przebranie, uśmiech na twarzy... to miało właśnie być celem mojego startu.
Więc wstałam rano, założyłam moje ekstra sylwestrowe ciuszki, pomalowałam twarz, ubrałam uśmiech i do dzieła..
Mój Maciek też biegł - dla niego to był debiut w tym biegu... postanowił wystartować również w przebraniu … Wielka czerwona mucha, twarz pomalowana, więc można ruszać.
O 9:45 na kwadracie Marta z córką czekała na nas w swoim autku, podróż rozpoczęta. Dojechaliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy i udaliśmy się do biura zawodów, by odebrać pakiety startowe dziewczyn.
Każdy już miał swój numer i każdy marzł... Temperatura - choć wydawałoby się przed biegiem powinna być wysoka - to my niestety odczuwaliśmy dokuczliwy chłód.
Szukaliśmy miejsca, gdzie możemy się ogrzać.. i zakupić gumę do żucia, o której zapomniałam..
Chodziłam i szukałam … pytałam i obiecywałam królestwo za gumę do żucia... chyba wszyscy dookoła widzieli, że nie posiadam takiej mocy sprawczej, więc gumy nie było.
Człapiąc się po terenie biura zawodów spotkałam Ambitne Tygrysice, z którymi cyknęłam sobie fotkę...
Kleopatra i tajemnicza kobieta w masce, mój Maciek i ja ...no taką mamy fotkę.

Do startu pozostawało coraz mniej czasu, zadzwoniła Madzia i powiedziała, że dojechała z Olą, teraz się przebierają i spotkamy się za chwilkę..
Do startu już chwilka, staliśmy i cykaliśmy sobie zdjęcia, jakiś pan z kamerą przyszedł ,,kamerować '' nas... jakaś dziewczyna przyszła zrobić nam zdjęcie...

Na starcie coraz więcej biegaczy, stoimy gadamy jest już Ola i Magda... Śmiejemy się i gadamy … tak dobrze się bawimy,ze nawet nie wiemy że startujemy.
Słyszymy jeszcze jakiś wystrzał z pistoletu, ale każdy patrzy na siebie pytająco... i co startujemy już...?
Spoglądam na zegarek w telefonie i wtedy orientuję się, że dźwięk wystrzału pistoletu to sygnał startu... no to ruszamy.
Na samym początku jak zawsze jest wąsko, ale tym razem jest niespodzianka w postaci lodowiska, taki bonus...
Biegnę z Madzią jakiś czas, ale jest mi zimno, postanawiam biec troszkę szybciej...
Szybko biec się nie daje, wystartowaliśmy przecież na samym końcu, więc przed nami prawie tysiąc osób.
Biegnę w „pięknych okolicznościach przyrody”, jest biało, dodatkowo jeszcze prószy śnieg.
Jest zimno, biało i pięknie...
Biegnie się ciężko, ale nie ze względów na tempo, tylko na nawierzchnię.
Nierówno i ślisko.
Dawno tak nie biegłam... bez stresu, bez ciśnienia...
Mijam jakiś ludzi... biegnie klaun, karateka, święty Mikołaj, jaskiniowiec wilk i mój ulubieniec Kłapouchy....
Cudny Kłapouszek z ogonkiem na agrafkę...
Szkoda, że ludzie jeszcze nie do końca nabrali kultury biegania... są oczywiście tacy, którzy usuną się lekko, by można było biec swoim tempem, ale niestety jest jeszcze wielu biegnących środkiem i nie mających w zwyczaju ustąpić ani na jotę, by ich wyprzedzić...
Jedno okrążenie ukończone, na półmetku kibice, głośno dopingują.
Jest wesoło i głośno, ale fajnie.
Kolejna piątka mija jak z bicza trzasnął...
Na ósmym kilometrze, gdy mija mnie Ania Ketner, wyprzedzam jakąś dziewczynę...
Biegnę, ale ona próbuje trzymać się za moimi plecami tak, że czuję jej oddech na swoich plecach....
Na finiszu widzę, że dziewczyna próbuje z prawej strony mnie wyprzedzić i wbiec na metę przede mną.
Cały bieg się nie ścigałam, biegłam dla fanu, ale takiego cwaniakowania nie lubię i zrozumiałe, że w takich okolicznościach włączył się bakcyl rywalizacji.
Pocisnęłam więc ostatnie dwieście metrów i wbiegłam na metę jako pierwsza... zwycięstwo !!!!
Na mecie odebrałam medal i wspięłam się na górkę, by wypatrywać reszty ekipy :)
Wszyscy przekraczają linię mety, a ja nie widzę mojego Maćka i zaczynam się denerwować.
Gdy już wszyscy się odhaczyli, postanawiam zadzwonić do mojego mima...
Odbiera i mówi, że jest w okolicy biura zawodów... odnajduje mnie na wzniesieniu i udajemy się pod rozwieszoną pomiędzy krzewami flagę klubu.
Tam czeka Pan Prezes z szampanem... obok stoi Madzia Alkowa... robimy sobie zdjęcia, pijemy szampana z najpiękniejszych kryształowo polimerowych kieliszków i składamy sobie życzenia.
Po klubowych życzeniach i szampanie idziemy na kiełbaskę i herbatę... herbata stygnie tak szybko, że nawet nie zdążam poparzyć sobie języka, co zawsze czynię w takich okolicznościach....
Zimno! Zimno wszędobylskie wciska się wszędzie.
Pada propozycja udania się do domu. Z chęcią i uśmiechem na ustach przyjmujemy ów pomysł z uśmiechem na ustach i wielką aprobatą.



Bieg był udany, każdy się bawił świetnie :)
Jak na taką pogodę i warunki atmosferyczne uważam, że bieg był bardzo udany :)
Super impreza :)
Polecam gorąco :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz