Każdy dzień to nowe wyzwanie, każdy
dzień to nowa droga do przebycia...
W zasadzie wydawałoby się, ze każdy
dzień jest podobny do poprzedniego, ale tak nie jest :)
Każdy dzień to nowy dzień i gdy
wstajemy i podejmujemy nowe wyzwania, wynikające z naszego
codziennego życia, pójście do pracy, zakupy, odrobienia lekcji z
naszymi dziećmi, podejmujemy nowe wyzwania.
Ale w zasadzie nie o to chodzi... minął
rok, kolejne kartki z kalendarza odleciały w nieznane.
Rok pełen wydarzeń.
Rok porażek, radości, dumy z własnych
osiągnięć i sukcesów bliskich. Dwanaście miesięcy przeplatanych
smutkami i radościami, czasem nowymi wyzwaniami, czasem ze
zwątpieniem w swoje możliwości :)
Cały rok szukałam pracy, wysyłałam
CV i jeździłam na rozmowy.
BYŁAM ZAŁAMANA.
Miałam dość, straciłam już
nadzieję na lepsze czasy... ale okazało się, że ten rok może być
wyjątkowym, i wcale nie dlatego, że taki jest mój horoskop na 2015
rok..
W tym roku wcale go nie
przeczytałam....
Właśnie minęło półtora roku mojej
przygody z bieganiem.
Nie mam w tej dziedzinie jakiś
wielkich osiągnięć... nie takich, jak bohaterowie z książek
„Ultra maratończyk”, „Jedź i biegaj” czy „Urodzeni
biegacze”... nie, to nie ja … zwyczajne 55 kg na 164 cm. wzrostu
biegnące nie zawsze pięknie technicznie... często biegnąca dla
zabawy, dla zmiany samopoczucia, by się odstresować... by nabrać
dystansu do codzienności. :)
I tak sobie właśnie siedzę i
analizuję swoje życie.. co skłoniło mnie do tego, by biegać,
skoro kiedyś bieganie w zasadzie kojarzyło mi się z karą … no
może przesadziłam, ale nie z czymś, zdecydowanie nie z czymś, co
poprawia nastrój... figurę i owszem, ale na sto procent nie
samopoczucie.. co takiego stało się w moim życiu, że bieganie
stało się integralną częścią mojego życia :)
Wiecie, taka zaduma... kiedy otwieram
fb, pierwsze posty, jakie mi się ukazują, to biegacze, którzy
odnoszą sukcesy i opisują w internecie swoje treningi, swoje
starty... czytam je, jestem oczywiście pełna podziwu dla tych
ludzi, pełen szacuneczek i respekt :) ale za każdym razem
zastanawiam się co skłoniło mnie do biegania...
Powiem wam, że łatwo zacząć odnosić
sukcesy ludziom, którzy trenowali w szkole, na uczelni, a teraz po
prostu przenoszą to na swoje dorosłe życie. Trudniej tym, którzy
zaczynają trenować po trzydziestce, czterdziestce czy nawet po
pięćdziesiątym roku życia.... dla nich mam wielki szacunek...
panie, które wciskają się w dresy i idą biegać do parku, czasem
na wstępie swej przygody z bieganiem nie mają siły przebiec 500 m,
a czasem same są zaskoczone, bo truchtają kilometr …
Często nie wspomina się o takich
bohaterach biegania...
Często pisze się tylko o sukcesach, o
treningach, zapominając, że oprócz takiego biegowego życia jest
jeszcze inne życie – zawodowe, rodzinne.
Zapominając, że nie zawsze mamy
ochotę rywalizować... że nie każdy ma czas by iść na trening,
nie każdy może mieć siłę po powrocie z pracy i odrobieniu pracy
domowej w domu :)
Oczywiście podziwiam ludzi, którzy
mają pracę, dzieci i potrafią tak się zorganizować by móc
trenować i zdobywać szczyty.
Dla nich wielki szacuneczek...
Ale znów poruszam coś co nie było
moim celem...
Co takiego wydarzyło się w moim życiu
że ja jestem jedną z biegaczek?
Powiem wam, że w zasadzie nie wiem,
kiedy złapałam tego nieuleczalnego wirusa :)
Mój anioł kiedyś namówił mnie na
przebieżkę... parę kilometrów, i tak z tych paru kilometrów
zrobiło się więcej.... do teraz już około trzech tysięcy
przebiegniętych kilometrów :)
Biegam, bo chcę, bo lubię.
Czasem ciężko jest pogodzić życie
biegacza z byciem matką.
Ale chyba wolę takie dylematy... Po
biegu mam świetny humor :)
Łatwiej podjąć wyzwanie prasowania
(nie cierpię prasować).
Mniej krzyczę na dzieci, choć czasem
tak mnie denerwują :)
No i co ważne - jestem zdrowsza,
wykluczając bóle piszczeli czyli tak zwane kontuzje, choć mówią,
że sport to zdrowie :) przynajmniej tak powinno być :)
Bawię się tym...
Ale nadal nie wiem, dlaczego akurat
bieganie??? Ktoś wie???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz