wtorek, 6 stycznia 2015

Dlaczego?

Każdy dzień to nowe wyzwanie, każdy dzień to nowa droga do przebycia...
W zasadzie wydawałoby się, ze każdy dzień jest podobny do poprzedniego, ale tak nie jest :)
Każdy dzień to nowy dzień i gdy wstajemy i podejmujemy nowe wyzwania, wynikające z naszego codziennego życia, pójście do pracy, zakupy, odrobienia lekcji z naszymi dziećmi, podejmujemy nowe wyzwania.
Ale w zasadzie nie o to chodzi... minął rok, kolejne kartki z kalendarza odleciały w nieznane.
Rok pełen wydarzeń.
Rok porażek, radości, dumy z własnych osiągnięć i sukcesów bliskich. Dwanaście miesięcy przeplatanych smutkami i radościami, czasem nowymi wyzwaniami, czasem ze zwątpieniem w swoje możliwości :)
Cały rok szukałam pracy, wysyłałam CV i jeździłam na rozmowy.
BYŁAM ZAŁAMANA.
Miałam dość, straciłam już nadzieję na lepsze czasy... ale okazało się, że ten rok może być wyjątkowym, i wcale nie dlatego, że taki jest mój horoskop na 2015 rok..
W tym roku wcale go nie przeczytałam....
Właśnie minęło półtora roku mojej przygody z bieganiem.
Nie mam w tej dziedzinie jakiś wielkich osiągnięć... nie takich, jak bohaterowie z książek „Ultra maratończyk”, „Jedź i biegaj” czy „Urodzeni biegacze”... nie, to nie ja … zwyczajne 55 kg na 164 cm. wzrostu biegnące nie zawsze pięknie technicznie... często biegnąca dla zabawy, dla zmiany samopoczucia, by się odstresować... by nabrać dystansu do codzienności. :)
I tak sobie właśnie siedzę i analizuję swoje życie.. co skłoniło mnie do tego, by biegać, skoro kiedyś bieganie w zasadzie kojarzyło mi się z karą … no może przesadziłam, ale nie z czymś, zdecydowanie nie z czymś, co poprawia nastrój... figurę i owszem, ale na sto procent nie samopoczucie.. co takiego stało się w moim życiu, że bieganie stało się integralną częścią mojego życia :)
Wiecie, taka zaduma... kiedy otwieram fb, pierwsze posty, jakie mi się ukazują, to biegacze, którzy odnoszą sukcesy i opisują w internecie swoje treningi, swoje starty... czytam je, jestem oczywiście pełna podziwu dla tych ludzi, pełen szacuneczek i respekt :) ale za każdym razem zastanawiam się co skłoniło mnie do biegania...
Powiem wam, że łatwo zacząć odnosić sukcesy ludziom, którzy trenowali w szkole, na uczelni, a teraz po prostu przenoszą to na swoje dorosłe życie. Trudniej tym, którzy zaczynają trenować po trzydziestce, czterdziestce czy nawet po pięćdziesiątym roku życia.... dla nich mam wielki szacunek... panie, które wciskają się w dresy i idą biegać do parku, czasem na wstępie swej przygody z bieganiem nie mają siły przebiec 500 m, a czasem same są zaskoczone, bo truchtają kilometr …
Często nie wspomina się o takich bohaterach biegania...
Często pisze się tylko o sukcesach, o treningach, zapominając, że oprócz takiego biegowego życia jest jeszcze inne życie – zawodowe, rodzinne.
Zapominając, że nie zawsze mamy ochotę rywalizować... że nie każdy ma czas by iść na trening, nie każdy może mieć siłę po powrocie z pracy i odrobieniu pracy domowej w domu :)
Oczywiście podziwiam ludzi, którzy mają pracę, dzieci i potrafią tak się zorganizować by móc trenować i zdobywać szczyty.
Dla nich wielki szacuneczek...
Ale znów poruszam coś co nie było moim celem...
Co takiego wydarzyło się w moim życiu że ja jestem jedną z biegaczek?
Powiem wam, że w zasadzie nie wiem, kiedy złapałam tego nieuleczalnego wirusa :)
Mój anioł kiedyś namówił mnie na przebieżkę... parę kilometrów, i tak z tych paru kilometrów zrobiło się więcej.... do teraz już około trzech tysięcy przebiegniętych kilometrów :)
Biegam, bo chcę, bo lubię.
Czasem ciężko jest pogodzić życie biegacza z byciem matką.
Ale chyba wolę takie dylematy... Po biegu mam świetny humor :)
Łatwiej podjąć wyzwanie prasowania (nie cierpię prasować).
Mniej krzyczę na dzieci, choć czasem tak mnie denerwują :)
No i co ważne - jestem zdrowsza, wykluczając bóle piszczeli czyli tak zwane kontuzje, choć mówią, że sport to zdrowie :) przynajmniej tak powinno być :)
Bawię się tym...
Ale nadal nie wiem, dlaczego akurat bieganie??? Ktoś wie???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz