To
już po raz czwarty ...chyba tak...
Po
raz czwarty jedziemy do Justynowa!!
Dyszka
po lesie to miła odmiana po bieganiu ulicznym, jakim jest maraton.
To
tylko tydzień po maratonie, ale bardzo lubię ten bieg. Kiedyś
nawet stałam na pudle.
Jak
tu by dojechać do tej pięknej Janówki...?
Otóż
zadzwoniłam do Mariusza i spytałam, czy czasem nie ma miejsca w
samochodzie dla naszej trójki... co prawda później się okazało,
że dwójki … życie.
Sobota,
przed jedenastą odbieram telefon: - Za kwadrans pod Filharmonią …
naszą osiedlową.
Pakujemy
plecaki, zabieramy wszystko i idziemy.
Podróż
upływa w miłej atmosferze, na pogawędkach i żartach.
Docieramy
na miejsce, Mariusz odbiera pakiet i spotykamy po drodze ludzi,
którzy przybyli zmierzyć się z dystansem:)
Dziesięciokilometrowa
trasa, poprowadzona duktami leśnymi, nie należy do
najłatwiejszych, ale jest malownicza i bardzo fajna.
Osobiście
bardzo ja lubię .
Do
startu została godzinka.
Przebieram
się, oddaję swoje rzeczy do depozytu i idę się rozgrzać.
Na
scenie jakiś chłopak prowadzi rozgrzewkę, próbujemy razem z nim
poćwiczyć, ale jakoś nie idzie. Idę sama pobiegać po boisku,
które w swej strukturze przypomina raczej namokniętą gąbkę...
O
13:00 idziemy na start.
Wszyscy
się ustawiamy, czekamy na sygnał i... biegniemy.
Ustawiłam
się za balonikami na 50:00 minut.
Pomyślałam
że to dobre rozwiązanie, bo to nie ja będę pilnować tempa, tylko
kolega z balonikiem.
Nic
bardziej mylnego... masakra!
Gość
wyrwał na tempo 4:30 i dobrze, że Mariusz mnie dogonił po trzech
kilometrach i przystopował … Gdybym takie tempo miała utrzymać
na dyszkę, to chyba bym umarła.
Trasa
jak zawsze piękna - początek asfalt, a później piękny wiosenny
las.
Droga
oczywiście przyozdobiona błotem, kałużami, ale piękna jak
zawsze.
Biegnę
sobie…
Podziwiam
widoki, a tu jakaś agrafka - do tej pory jej nie było.
Przecież
znam trasę... no cóż, może tak teraz będzie. Zobaczymy...
Nowa
atrakcja!
Pojawił
się dodatkowy podbieg… No, no!
Na
metę wpadam z czasem brutto 52:40.
Zmagania
z wodą, błotem i podbiegami na trasie są udokumentowane na mojej
odzieży.
Czekam
chwilę na mecie na Maćka... dobiega.
Dostajemy
piękne duże drewniane medale, idziemy się przebrać.
W
międzyczasie na ścianie szatni wywieszone zostają oficjalne
wyniki...
Woooow!
Ale
radocha! Będę stać na pudle... to po raz drugi w tym cudownym
miejscu będę odbierać nagrodę .
Po
półgodzinie organizatorzy przystąpili do dekoracji... Dostaję
piękny, najpiękniejszy i najmniejszy puchar, jaki kiedykolwiek
dostałam za bieg...
Będzie
stał na honorowym miejscu.
Wracamy...
w drodze do samochodu spotykamy Małgosię z Lidką i pana Jagodę.
Chwilkę
rozmawiamy, pijemy w moim pucharze piwo i uciekamy... czuję się
zmęczona... bardziej niż po maratonie.
Ten
dziesięciokilometrowy bieg kosztował mnie dużo więcej wysiłku,
niż ukończony tydzień wcześniej maraton :)
Mariusz!
Bardzo ci dziękuję :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz