poniedziałek, 1 maja 2017

Dyszka po lesie

To już po raz czwarty ...chyba tak...
Po raz czwarty jedziemy do Justynowa!!
Dyszka po lesie to miła odmiana po bieganiu ulicznym, jakim jest maraton.
To tylko tydzień po maratonie, ale bardzo lubię ten bieg. Kiedyś nawet stałam na pudle.

Jak tu by dojechać do tej pięknej Janówki...?
Otóż zadzwoniłam do Mariusza i spytałam, czy czasem nie ma miejsca w samochodzie dla naszej trójki... co prawda później się okazało, że dwójki … życie.

Sobota, przed jedenastą odbieram telefon: - Za kwadrans pod Filharmonią … naszą osiedlową.
Pakujemy plecaki, zabieramy wszystko i idziemy.
Podróż upływa w miłej atmosferze, na pogawędkach i żartach.
Docieramy na miejsce, Mariusz odbiera pakiet i spotykamy po drodze ludzi, którzy przybyli zmierzyć się z dystansem:)


Dziesięciokilometrowa trasa, poprowadzona duktami leśnymi, nie należy do najłatwiejszych, ale jest malownicza i bardzo fajna.
Osobiście bardzo ja lubię .
Do startu została godzinka.
Przebieram się, oddaję swoje rzeczy do depozytu i idę się rozgrzać.
Na scenie jakiś chłopak prowadzi rozgrzewkę, próbujemy razem z nim poćwiczyć, ale jakoś nie idzie. Idę sama pobiegać po boisku, które w swej strukturze przypomina raczej namokniętą gąbkę...

O 13:00 idziemy na start.
Wszyscy się ustawiamy, czekamy na sygnał i... biegniemy.
Ustawiłam się za balonikami na 50:00 minut.
Pomyślałam że to dobre rozwiązanie, bo to nie ja będę pilnować tempa, tylko kolega z balonikiem.
Nic bardziej mylnego... masakra!
Gość wyrwał na tempo 4:30 i dobrze, że Mariusz mnie dogonił po trzech kilometrach i przystopował … Gdybym takie tempo miała utrzymać na dyszkę, to chyba bym umarła.

Trasa jak zawsze piękna - początek asfalt, a później piękny wiosenny las.
Droga oczywiście przyozdobiona błotem, kałużami, ale piękna jak zawsze.
Biegnę sobie…

Podziwiam widoki, a tu jakaś agrafka - do tej pory jej nie było.
Przecież znam trasę... no cóż, może tak teraz będzie. Zobaczymy...
Nowa atrakcja!
Pojawił się dodatkowy podbieg… No, no!

Na metę wpadam z czasem brutto 52:40.
Zmagania z wodą, błotem i podbiegami na trasie są udokumentowane na mojej odzieży.
Czekam chwilę na mecie na Maćka... dobiega.
Dostajemy piękne duże drewniane medale, idziemy się przebrać.
W międzyczasie na ścianie szatni wywieszone zostają oficjalne wyniki...

Woooow!
Ale radocha! Będę stać na pudle... to po raz drugi w tym cudownym miejscu będę odbierać nagrodę .
Po półgodzinie organizatorzy przystąpili do dekoracji... Dostaję piękny, najpiękniejszy i najmniejszy puchar, jaki kiedykolwiek dostałam za bieg... 
 
Będzie stał na honorowym miejscu.
Wracamy... w drodze do samochodu spotykamy Małgosię z Lidką i pana Jagodę.
Chwilkę rozmawiamy, pijemy w moim pucharze piwo i uciekamy... czuję się zmęczona... bardziej niż po maratonie.
Ten dziesięciokilometrowy bieg kosztował mnie dużo więcej wysiłku, niż ukończony tydzień wcześniej maraton :)

Mariusz! Bardzo ci dziękuję :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz