sobota, 2 lutego 2013

Ranek

Sobota, rano …
Wstałam, przetarłam oczy... za oknem nadal leje, deszcz ze śniegiem...
Myślę: - Masakra...
Wstałam.
Kawa - bez niej nie można rano odpalić...
Wypita. Teraz trzeba udać się na zewnątrz. Zakładam sweter, kurtkę , szalik. Przebiega mi myśl: - Boże, kiedy się to skończy? Jak długo trzeba jeszcze tak się dozbrajać?
Ale wkładam rękawiczki i wychodzę.
Na klatce schodowej przypominam sobie, że nie mam telefonu.
Wracam, ale w połowie schodów dochodzę do wniosku, że chyba lepiej jak zostawię go w domu. Schodzę po schodach, a za mną człapie się moja córka...
Idziemy do sklepu. Będziemy „robić za gwiazdy”, jak to mówi mój kochany mąż.
Idę, brnę w deszczu... Boże! Kalosze to za mało, potrzebny ponton, by doczłapać się na ryneczek...
Idę, idę...
Mojej córce przypomniał się chyba cały tydzień w szkole - idzie i gada, gada gada... wciąż mówi...
Części nie rozumiem, ale części nawet nie staram się zrozumieć. Natalka, Sandra, Wiktoria... Jakieś imiona padają, a ja nadal nie wiem, o czym ona mówi.
Kaptur naciągnięty na czapkę utrudnia percepcję. Boże! Czy nie można opowiedzieć tego w domu,tam gdzie jest ciepło, a matka słyszy...? Nie, to zbyt ułatwiłoby życie takiej matce.... Prawda. Idziemy dalej.
W sklepie mięsnym kolejka. Stoję więc i odpowiadam na pytania mojego dziecka…: - A co to za mięso? A z czego, mamo, to się robi? A jak gotuje się flaki? A kupisz mi rybki na obiad? A może kupisz dla kotka wątróbkę?
- Boże! Czasem mam wrażenie, że dzieci układają takie listy w myślach. Listy pytań do... i kiedy im się nudzi, zadają nam pytania, nie czekając na odpowiedzi...
- Macie też czasem tak?
W końcu moja kolej... kupuję, w międzyczasie odpowiadam na pytanie, dlaczego mielone?
- Mielone na obiad... a to ziemniaki będą...
Nie odpowiadam, a co?
- Lasagne … a lasagne ? A ja to już jadłam?
- Tak, kochanie, jadłaś …
- ...a to te kluski, no można tak powiedzieć ...
Zapłacone. Wychodzę.
Teraz w ręku dźwigam reklamówkę z zakupami,a na tej samej ręce wisi moje dziecko, które już nie ma siły iść, ale ma siłę skakać...Dzielnie przemierzam następne metry naszego pięknego osiedla.
Po drodze wpadam do piekarni.
Tu kupuję chleb, ku rozpaczy mojego dziecka zwyczajny długi bochenek, nie tygrysi.
- Miał być tygrysi... mamo obiecałaś... No tak, ale cóż kochanie, dziś Panowie nie upiekli twojego chlebka...
- To kup mi ciastko!
Stoję w piekarni przy ladzie, a moje dziecko po raz czwarty zmienia decyzję, dotyczącą wyboru ciastka.
Nareszcie się udało.... zapłacone.
Idę do domu. Mokra siadam na krześle, myślę sobie: - Napiję się herbaty, ale nie ma już czasu... i idę gotować obiad...
Czy wy też tak macie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz