Gdy nadchodzi październik
to wiadomo, że czeka na nas Uniejów :)
Mała miejscowość, w
której od 10 lat jesienną porą spotykają się biegacze z całej
Polski na imprezę, która ze względu na fakt, że w Uniejowie są
termy, nosi nazwę „Bieg do gorących źródeł”.
Dzięki Justynie
dotarliśmy do miejsca przeznaczenia.
Biuro zawodów... numery
startowe... każdy biegacz to zna.
Odebraliśmy numerki: mój
to 217, Maciek 301, a Justyna 167.
Na zewnątrz zimno i
mokro, okropnie...
Pół godziny przed
biegiem postanowiliśmy pobiegać i wtedy to właśnie zapadały
kluczowe decyzje, czy biec w kurtce, czy może bez.
???
Bieg rozpoczyna się o
12:30. Na starcie mieliśmy się stawić kwadrans po dwunastej...
Schowaliśmy się w tłumie
, by było trochę cieplej, ale to nie bardzo nam pomogło.
Wystrzał z armaty i
odliczanie :)
Pobiegliśmy.
Mój start tradycyjnie z
końca.
Wolę gonić !
Na początku z górki i
slalom pomiędzy biegaczami. Wiatr wieje, ale w grupie nie bardzo go
czuć, do mostu … tu wiatr już dał się odczuć … szeregi
trochę się rozluzowały i wiatr wkradał się w każdy kawałek
mojej osoby :)
Nie lubię, jak tak wieje
- miałam wrażenie, że biegnę do przodu, a poruszam się do tyłu.
Dwa kilometry za mną ,
biegnie się dobrze, ale obawiam się, by nie przesadzić na
początku, chcę aby sił mi starczyło do końca.
Dotarliśmy do term, na
kładkę, co za „mądry” człowiek pomalował ją w te zygzaki...
Wbiegam na nią, biegnę,
ale moja głowa mówi mi, że nie dam rady, walczę z nią, ale wiem
że minę to mam nieciekawą, wiatr dodatkowo utrudnia i tak trudne
już zadanie ….
Odliczam metry do końca
tej szatańskiej kładki, ów skończyła się. Kolejne kilometry to
na zmianę górka i z górki.
Na ostatniej agrafce
widzimy się po raz drugi z Maćkiem, później widzę innych
klubowiczów.
Osiem kilometrów za mną
do mety - jeszcze dwa.
Biegnę i jakoś nie mogę
przyspieszyć, biegnę sama, tak mi jest jakoś ciężko samej, ale
pracuję nad sobą - obieram cel, jakaś dziewczyna przede mną,
uczepiłam się myśli, że muszę ją wyprzedzić.
Po kilku metrach cel
osiągnięty, następny jest jakiś chłopak - docieram do niego -
jest dziewiąty kilometr.
Biegnę dalej... obok mnie
kolejny kolega, patrzy na mnie i mówi: - Jaka życiówka? - a ja –
nie pamiętam - coś koło 48... spogląda na zegarek i mówi: -
...no to jest szansa...
Ostatni kilometr biegniemy
razem, wybiegamy na podbieg do mety, tu już w zasadzie nic nie miało
znaczenia, biegnę do mety....
Wbiegam na metę z czasem
48 minut.
Może dużo, może mało
nie wiem... dla mnie to dobry wynik.
Cieszę się z niego.
Na mecie odmeldował się
Maciek i Justyna.
Każde z nich bardzo
zadowolone.
Teraz zostało zmienić
ciuchy na suche i trochę się ogrzać.
Po przebraniu w suchą
odzież poszliśmy coś zjeść.
No i oczywiście
dekoracje, jak zawsze mnóstwo kategorii i nagród, a na koniec
losowanie fantów na numery startowe wszystkich uczestników.
Dziś w losowaniu miałam
szczęście - moja nagroda ma dwa metry długości, jest lekka,
srebrna, i bardzo przydatna... wiecie co to???
Sprawdźcie na zdjęciach
:)
Maciek też miał
szczęście - wylosował koszulkę.
Dzięki wielkie Justyna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz