niedziela, 16 października 2016

Kolejna odsłona Uniejowa

Gdy nadchodzi październik to wiadomo, że czeka na nas Uniejów :)
Mała miejscowość, w której od 10 lat jesienną porą spotykają się biegacze z całej Polski na imprezę, która ze względu na fakt, że w Uniejowie są termy, nosi nazwę „Bieg do gorących źródeł”.

Dzięki Justynie dotarliśmy do miejsca przeznaczenia.
Biuro zawodów... numery startowe... każdy biegacz to zna.
Odebraliśmy numerki: mój to 217, Maciek 301, a Justyna 167.
Na zewnątrz zimno i mokro, okropnie...
Pół godziny przed biegiem postanowiliśmy pobiegać i wtedy to właśnie zapadały kluczowe decyzje, czy biec w kurtce, czy może bez.
???

Bieg rozpoczyna się o 12:30. Na starcie mieliśmy się stawić kwadrans po dwunastej...
Schowaliśmy się w tłumie , by było trochę cieplej, ale to nie bardzo nam pomogło.
Wystrzał z armaty i odliczanie :)
Pobiegliśmy.
Mój start tradycyjnie z końca.

Wolę gonić !

Na początku z górki i slalom pomiędzy biegaczami. Wiatr wieje, ale w grupie nie bardzo go czuć, do mostu … tu wiatr już dał się odczuć … szeregi trochę się rozluzowały i wiatr wkradał się w każdy kawałek mojej osoby :)
Nie lubię, jak tak wieje - miałam wrażenie, że biegnę do przodu, a poruszam się do tyłu.

Dwa kilometry za mną , biegnie się dobrze, ale obawiam się, by nie przesadzić na początku, chcę aby sił mi starczyło do końca.
Dotarliśmy do term, na kładkę, co za „mądry” człowiek pomalował ją w te zygzaki...
Wbiegam na nią, biegnę, ale moja głowa mówi mi, że nie dam rady, walczę z nią, ale wiem że minę to mam nieciekawą, wiatr dodatkowo utrudnia i tak trudne już zadanie ….

Odliczam metry do końca tej szatańskiej kładki, ów skończyła się. Kolejne kilometry to na zmianę górka i z górki.
Na ostatniej agrafce widzimy się po raz drugi z Maćkiem, później widzę innych klubowiczów.

Osiem kilometrów za mną do mety - jeszcze dwa.

Biegnę i jakoś nie mogę przyspieszyć, biegnę sama, tak mi jest jakoś ciężko samej, ale pracuję nad sobą - obieram cel, jakaś dziewczyna przede mną, uczepiłam się myśli, że muszę ją wyprzedzić.
Po kilku metrach cel osiągnięty, następny jest jakiś chłopak - docieram do niego - jest dziewiąty kilometr.
Biegnę dalej... obok mnie kolejny kolega, patrzy na mnie i mówi: - Jaka życiówka? - a ja – nie pamiętam - coś koło 48... spogląda na zegarek i mówi: - ...no to jest szansa...
Ostatni kilometr biegniemy razem, wybiegamy na podbieg do mety, tu już w zasadzie nic nie miało znaczenia, biegnę do mety....
Wbiegam na metę z czasem 48 minut.
Może dużo, może mało nie wiem... dla mnie to dobry wynik.
Cieszę się z niego.


Na mecie odmeldował się Maciek i Justyna.
Każde z nich bardzo zadowolone.
Teraz zostało zmienić ciuchy na suche i trochę się ogrzać.
Po przebraniu w suchą odzież poszliśmy coś zjeść.
No i oczywiście dekoracje, jak zawsze mnóstwo kategorii i nagród, a na koniec losowanie fantów na numery startowe wszystkich uczestników.
Dziś w losowaniu miałam szczęście - moja nagroda ma dwa metry długości, jest lekka, srebrna, i bardzo przydatna... wiecie co to???
Sprawdźcie na zdjęciach :)

Maciek też miał szczęście - wylosował koszulkę.
Dzięki wielkie Justyna :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz