To będzie ciężki weekend... tak
sobie pomyślałam w piątek.
Jak my to zrobiliśmy... to w zasadzie
nie wiem...
Kurczę nie prawda wiem i aż głupio
się przyznać...
Na samym początku naszej znajomości z
Błażejem i Emilką wykombinowaliśmy, że pobiegniemy jakieś takie
zawody - nie tylko biegowe - i padło na duatlon... ale … i tu
zaczyna się historia naszego szalonego weekendu :)
Gdy zapisałam się na Szakala razem z
Maćkiem, Błażej powiedział, że w przeddzień półmaratonu jest
duatlon...
Długo zajęło mi zapisanie się na te
zawody.
Nie byłam przekonana do nich do końca.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdyby
ciekawość nie wygrała.
I tak, w sobotę o 10.00,
wystartowaliśmy w Dobrej w duatlonie :)
Oczywiście dotarliśmy tam samochodem
Emilki, a nasze rowery dostarczył Błażej.
Mój rower... hm!
To jest jeden z niepasujących
elementów do tej konkurencji .. no ale zapisana i trzeba
wystartować.
Siedem i pół kilometra spokojnego
biegu - takie było założenie, i tak zostało zrealizowane.
Spokojnie, później jeszcze trzynaście
na rowerze... to już nie do przewidzenia.
Mój rower nie chciał ze mną
współpracować.
Koła mu grzęzły, przerzutki nie
wchodziły - jakaś masakra... a na koniec, na zjedzie z górki,
zaliczyłabym piękną wywrotkę .
Ale to nie koniec przygód...
oczywiście po biegu trzeba było przesiąść się na rower... kask,
rękawiczki, nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale jakoś dałam
radę.
Później zmiana z roweru na nogi...
Tu rower zabrał Zbyszek.
Kask wylądował na ziemi, a reszta
odzieży na poboczu strefy zmian i po drodze na trasę .
Okulary, rękawiczki opaska...
wszystko, co można z siebie zrzucić....
I gdzie są moje nogi... ktoś zabrał
mi moje nogi ?!…
...
potrzebowałam pięciuset metrów, by
mój mózg oddał moje nogi...
Dokończyłam dwukilometrowy bieg,
dobiegłam jako przedostatnia ….ale i tak byłam z siebie
zadowolona. Super zabawa :) Paradoksem tej zabawy był puchar :)
Niedziela to kolejna zabawa, ale tu
już nie będzie tak jak wczoraj... tu jest plan, który trzeba
wykonać :)
Wczoraj odebraliśmy pakiety startowe,
więc dziś można było dłużej pospać :)
Ruszyliśmy ku przygodzie z
półmaratonem o 10:30 …
Dojechaliśmy na miejsce,
zaparkowaliśmy i zrobiliśmy rozeznanie w terenie.
Czyli zlokalizowaliśmy depozyt,
szatnię i toalety :)
Do startu zostały dwa kwadranse...
Rozgrzewka z Moniką dookoła stawu …
I na start.
Wystrzał, biegniemy …
Gadamy sobie i zastanawiamy się, jak
to będzie, gdy będziemy kończyć …
Minęły trzy kilometry, a my sobie
rozmawiamy, szybko mija czas …
Na ósmym kilometrze – chyba na ósmym
kilometrze mija nas lider wyścigu :)
My sobie drepczemy :)
Biegnę.
Spoglądam na pulsometr - trochę dużo
- więc mówię do Moniki: - Za szybko biegniemy.
Monika zwalnia i biegniemy razem.
Do szesnastego kilometra biegniemy
razem, później się rozdzielamy.
Ona biegnie szybciej - ja swoim
tempem...
Dobiegam do mety, ostatnie trzy
kilometry biegnąc tak szybko, jak tylko mogę …wyprzedzam trzy
dziewczyny i wpadam na metę …
Na mecie jest już Maciek Mazerant, i
Monika Strobin... czekamy na innych...
Pojawiają się po kolei nasi
klubowicze...
Są dziewczynki … Justyna i Gabrysia
– wielkie brawa, dziewczyny!
Za nimi wbiega Emilka :)
Super :)
W końcu odmeldowują się wszyscy...
Idziemy przebrać się w suche
ciuchy...
Jako drużyna zajmujemy czwarte miejsce. Ale i tak w dniu dzisiejszym
dla mnie osobiście największymi bohaterami tego biegu są Justyna
Pastwińska , Gabryiela Siedlecka
i Emilka :)
Dziewczyny! Jesteście wielkie :)
Wasza pierwsza połówka - brawo wy :)
Jak co roku bieg odbył się w pięknym
malowniczym lesie … było bajecznie kolorowo :)
Wracamy za rok :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz