Końcówka
maja i początek czerwca to dla mnie bardzo intensywne tygodnie.
Pierwsza
impreza biegowa, na którą należało by się stawić to bieg ulicą
Piotrkowską.
To
nasze biegowe łódzkie święto.
Choć
bieg ma dość liczną grupę przeciwników, to jednak chyba
liczniejsi są jego zwolennicy.
Pakiety
startowe - w ilości hurtowej - odebrałam wcześniej...
Na
start udaliśmy się godzinkę wcześniej, podążaliśmy spacerkiem,
chłodząc się po drodze pysznymi lodami.
Spotkanie
klubowe, jak zawsze, pod pomnikiem harcerza, w parku Staromiejskim.
Start
biegu znów z innego miejsca, oczywiście strefy czasowe i tak dalej.
Taką
sobie wpisałam strefę, że wylądowałam na samym końcu.
Przed
startem spotkaliśmy się z naszymi klubowiczami. Zrobiliśmy wspólne
zdjęcie i każdy udał się na swoje miejsce startu.
Po
kilku minutach oczekiwania zaczęliśmy iść, za chwilkę biec, a w
końcu wystartowaliśmy...
Biegłam
sobie zupełnie na luziku, bez patrzenia na zegareczek, wyprzedzałam
ludzi z mojej strefy czasowej.
Pogoda
nas (nie) rozpieszczała, było cieplutko.
Biegliśmy
ulicami naszego miasta, zahaczając o rynek Manufaktury, biegnąc
przy Stajni Jednorożców, mijając naszą piękną Katedrę i
składając ukłon Białej Fabryce...
Ulicą
Piotrkowską, która tym razem żyła... ludzie klaskali, krzyczeli.
Nawet
ci, którzy sączyli piwko, dopingowali nas - biegaczy. Muszę
przyznać, że doping łodzian był dla mnie miłym zaskoczeniem.
Ale
teraz chwilkę o biegu... moim oczywiście.
Organizacja
na piątkę.
Nie
powiem, że piątkę z plusem czy szóstkę, ale na piątkę... …
ta mała rysa to rysa z biura zawodów.
Trasa
biegu rewelacja i dla mnie mogłaby taka pozostać. Ostatni odcinek
pod górkę mega wymagający, ale to był najfajniejszy odcinek
biegu.
Nie
było tym razem żadnego kryzysu, poza jednym małym incydentem,
jakim jest ból nogi... ale udało się bez przerwania biegu uporać
z nim.
Pojedyncza
kolka może miała znaczenie, ale udało się ją też przezwyciężyć.
Na
mecie okazało się, że poszło mi wcale nie najgorzej....
A
po biegu to, co bardzo lubię - spotkanie z zakręconymi biegowymi
przyjaciółmi, szkoda że tak mało ich w zasadzie zostało, ale za
to zostali ci, którzy wskoczyli na pudło....
Super
atmosfera, cudowni ludzie i dobrze, a nawet bardzo dobrze
zorganizowany bieg …
Pogoda
dopisała...
W
drodze do domu zakupiliśmy jeszcze placka i wciągnęliśmy go ...w
zaciszu domowego ogniska :)
Dziękuję
wszystkim, którzy przyczynili się do tego wielkiego święta
biegowego w Łodzi :)
Na
drugi dzień czekało nas kolejne spotkanie z kolegami i koleżankami
z klubu.
Obchodziliśmy
urodziny klubu.
W
ramach obchodów zorganizowany został piknik z grillem i dobrym
humorem...
Na
przyjęcie urodzinowe stawili się klubowicze w dobrych humorach i z
dobrym jadłem...
Rozmowom
i zabawie nie było końca :)
Kolejny
raz pokazaliśmy że ŁRT potrafi się zorganizować i cieszyć nie
tylko z wyników sportowych, ale przede wszystkim z bycia ze sobą :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz