Wielkie
święto w Łodzi.
Ponad
pięć tysięcy biegaczy o 19.00 stanęło na starcie biegu ulicą
Piotrkowską.
...ale
zacznijmy od początku.
W
czwartek pojechaliśmy rowerami, by odebrać pakiety startowe na już
trzeci dla mnie bieg ulicą Piotrkowską, dla mojego Maćka to drugi.
W
biurze zawodów spotkaliśmy Pana Jagodę. Wymiana zdań i chwila
rozmowy.
Po
odebraniu pakietów startowych pojechaliśmy sprawdzić jak nasze
rowerki sprawdzają się w terenie - wylądowaliśmy w Zgierzu u
Małgosi.
W
piątek normalny dzień pracy, nie było lekko, ale daliśmy radę.
Nadszedł
w końcu dzień próby...
Sobota
rankiem - wizyta na Bałuckim Rynku dla odwrócenia myśli od
biegu... Świeże pomidorki, kalafiorki - to przecież dodatkowe
źródło witamin :)
Na
bieg wybraliśmy się spacerkiem, a droga miała być potraktowana
jako rozgrzewka.
Dotarliśmy
pod Pomnik Aleksandra Kamińskiego.
Zebranie
klubu przed biegiem, wspólna fotka, na której znaleźli się
prawie wszyscy.
Do
startu pozostałą godzina.
Krótka
wymiana uprzejmości, zaliczenie kibelka no i oczywiście małą
rozgrzewka. Czas zająć miejsca w blokach startowych, czyli czas
udać się do stref.
W
strefie znalazłam się z Madzią która uciekła do końca z
Błażejem i dwójkę jego znajomych.
Poszła
pierwsza grupa, druga... i teraz my :)
Biegniemy.
Super.
Żar z nieba, wody brak - jak na pustyni, ale wszyscy dzielnie
biegną. Dobrze że przez Manu biegniemy na samym początku.
Rynek
w Manu mija jakoś tak szybko... wybiegamy na ulice Łodzi.
Tu
rozgrzany asfalt i niby równa prosta Łódź.
Biegniemy
do ulicy Zachodniej, następnie Al. Kościuszki.
Tam
skręcamy w lewo, w Al. Mickiewicza i zaraz w prawo w ulicę
Piotrkowską – Piotrkowską, i biegniemy do naszej Katedry.
Tam
po mokrej kostce, która jest ślizga jak lodowisko, próbujemy się
nie wygrzmocić i złapać choć jeden kubeczek z wodą.
Przyrzekam
wam - wcale to nie było proste. Wracamy na Piotrkowską.
Wydawałoby
się, że to wcale nie jest trudna trasa... nic bardziej mylącego.
Bieganie
naszą główną ulicą po prostu uwielbiam.
Jest
super, ale w prażącym słońcu już takiej zabawy nie ma … może
jest trochę mniejsza.
Na
siódmym kilometrze biegnę z kolką, - skąd się przyplątała -
nie wiem,
Jest
tak silna, że muszę stanąć na chwilkę, gdy podejmuję bieg.
Nadal
trzyma.
Biegnę
wolniej, ale to nic, ważne że biegnę i nie dam jej wygrać.
Zbiegamy
z Piotrkowskiej do naszego dzielnego Naczelnika, któremu machamy i
dobiegamy do ulicy Legionów.
Tam
kierunkowskaz w lewo, następnie w ulicę Zachodnią w prawo, dalej
Ogrodową w prawo... i jest!
...w
Nowomiejską!!!!
Jeszcze
tylko jeden zakręt i jest META.
Na
mecie wita mnie Maciek Tracz, słowami:
-
Oj... nie wyglądasz dobrze , ale kolega przed tobą wygląda jeszcze
gorzej :)
Odpowiadam:
- Dzięki... i idę dalej po swój medal.
Może
to nie był mój życiowy wyczyn, ale bardzo się cieszę, że udało
się go ukończyć w takim czasie - 48:28 to fajny wynik :)
Bardzo
dziękuję wszystkim kibicom: Emilce, Kamili, Sylwii, Konradowi ,
Tomkowi, Mateuszowi, Ani, za doping na ostatnich metrach i wszystkim
kibicom na całej trasie.
Gdy
wszyscy odmeldowali się na mecie, podziwialiśmy na Starym Rynku
najlepszych tego biegu.
To
uczucie, gdy na podium staje ktoś z twojego bliskiego otoczenia,
twoja dobra koleżanka, twój kolega, jest bezcenne, a gdy ty sama
zmierzasz w stronę tego miejsca, to na chwilkę, jeden mały
momencik, świat jest tylko twój :)
Dziękuje
wszystkim za doping, wsparcie i obecność na biegu.
Fajnie
że Tuwim - taki leciwy gość - postanowił w tym roku pobiegać z
nami... Bierzcie z niego przykład :)
Do
zobaczenia na kolejnej imprezie biegowej i na ścieżkach naszego
miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz