Jak
wam opowiem, jak się znalazłam w Łasku, to się uśmiejecie :)
Więc
tak..
Dwa
tygodnie temu mój małżonek przeglądając oferty biegowe w
regionie łódzkim stwierdził, że jest tyle biegów, że nie
wiadomo, co wybrać... nawet za dwa tygodnie jest bieg inaugurujący
otwarcie ścieżek biegowych gdzieś w okolicach Łodzi..
Ucieszyłam
się, gdyż okazało się, że mam wolny weekend i będę mogła
pobiec.
W
środę przed przewidywanym biegiem okazało się, że ścieżki -
niestety - są za tydzień... i ja ich nie pobiegnę, gdyż jestem w
pracy.
Maciuś
postanowił znaleźć jakiś bieg na mój wolny weekend.
I
tak właśnie postanowiliśmy pobiec w Łasku na 10 km.
Rano
wstaliśmy, spakowaliśmy nasze plecaczki i udaliśmy się na miejsce
zbiórki - pod blok Emilki i Błażeja.
Tam
zapakowaliśmy nasze tyłeczki do Pimpka i ruszyliśmy w podróż...
Po
40 minutach znaleźliśmy się na miejscu, odebraliśmy pakiety
startowe i zapoznaliśmy się z topografią miejsca, czyli
zlokalizowaliśmy toalety i miejsce startu.
Start
ze stadionu...
Siedząc
sobie na ławce i czekając na odpowiedni moment, aby zrobić
rozgrywkę, byliśmy świadkiem dwukrotnej „śmierci” bramki
startowej.
Do
startu pozostało 30 minut, więc poszłam pobiegać na bieżni
stadionu... jedno kółeczko biegniemy w czwórkę, oczywiście,
drugie okrążenie, a w lewym boku pojawia się kolka, usilne
kłucie... no tak, pomyślałam: - Kolka na rozgrzewce, to co będzie
na biegu ???
Do
startu niewiele czasu, bo pięć minut, a ja i Emilka szukamy
toalety.. dużo nie brakowało, a spóźniłybyśmy się na start.
Jednak
wszystko skończyło się dobrze.
Minuta
do startu, odliczanie i pobiegliśmy.
Pierwszy
kilometr, to wiem już z zegarka, 4 z kawałkiem, drugi też jakoś
tak, ale to tłumaczy, to że jakoś tak trudno i ciężko się
biegło 6 i 7 kilometr...
Trasa
biegu to dwa okrążenia.
Wcale
nie jest łatwa i wcale nie jest płaska.
Biegnę
i staram się nie patrzeć na zegarek, ale nie znam trasy, a ona
wcale nie jest oznaczona co kilometr, więc czasem zerkam na tarczę,
by kontrolować ilość kilometrów.
Bieg
kończę jako piąta kobieta, a druga w swojej kategorii wiekowej.
Po
mnie na metę wpada Maciuś, Błażej i zaraz za nim Emilka.
Wszyscy
jesteśmy zadowoleni z biegu - każdy z nas odniósł jakiś swój
mały sukces.
Niestety,
na mecie nie dostaliśmy medali, choć organizator pisał w
regulaminie, że takowy gadżet będzie na mecie... i jeszcze jedno -
na dekorację czekaliśmy do 16:30.
Czas
oczekiwania zabił trochę radochę z biegu, ale za to zwiedziliśmy
sobie spacerkiem okolicę i zjedliśmy mega lody.
Teraz
szybko posumujmy bieg, który odbył się po raz pierwszy. Trasa nie
zamknięta dla ruchu, ale aż tylu samochodów na drodze nie było,
więc jakoś to nie przeszkadzało.
Szkoda
że nie pokuszono się o oznakowanie trasy co kilometr albo chociaż
co dwa... trochę by to ułatwiło, no i ten medal... ten kawałek
stopu metali,przewiązany wstążeczką na mecie, byłby naprawdę
uwieńczeniem wysiłku tych kilkudziesięciu osób, które biegły w
tym biegu.
Szkoda...
Jedzenie
po biegu, super grochówka, spaghetti, hot dog, do wyboru, co kto
chce, ciepła kawa, herbata, woda mineralna. Posiłek regeneracyjny
naprawdę dobry.
Klasyfikacja
… brak open - no taki figielek... tylko kategorie wiekowe:)
Jednym
słowem - jak tylko czas i zdrowie pozwoli - za rok wracamy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz