Planowałam to już jakiś czas temu...
i co?
Nadchodziła sobota nie udawało się
:(
Ponieważ mój Maciek nie wrócił do
domu w piątek, postanowiłam iść na parkrun.
Miałam w planie trening 16 km, więc
do parku mam 5, z parku tyleż samo i 5 z biegaczami w parku... a
moja decyzja została podbudowana super fundamentem w postaci
światowego dnia parkrunu i bicia rekordu Guinnessa.
Wstałam wcześnie :) Ubrałam się,
zjadłam śniadanko i wypiłam małą czarną.
Gotowa do biegania :)
Wystawiłam głowę za drzwi - zimno :)
Oj zimno, może trzeba się wrócić i dozbroić.
...ale myślę: ...nie... w zasadzie
nie, przecież biegnę.
Pierwsze 5km do parku pokonałam w
samotności :)
Dotarłam do parku, a tam już zbierają
się biegacze, witają :) przybijają piątki, uśmiechają się.
Nawet jest pan Rower, czy jakoś tak... nazywa się właśnie tak
kawiarnia na rowerze.
Można kupić sobie kawę , herbatę
…
Fajnie, że wpadł.
Spotkałam Grzesia, Janusza, Roberta,
Tygrysice też się pojawiły.
Później, gdy już zrobiłam
rozeznanie, okazało się, że znajomych jest co niemiara.
Oczywiście nie zabrakło również
Doktorka, który jak zawsze stał na posterunku i pstrykał wszystkim
fotki.
Około dziewiątej stanęliśmy na
starcie i po „ogłoszeniach parafialnych” wystartowaliśmy.
Wszyscy ruszyli jak burza i biegli
szybko, a ja postanowiłam sobie tak biec jak na treningu, no może
ciutek szybciej.
Jedno okrążenie, na drugim padła
Mp3, drugie okrążenie, biegnę sobie, mijam ludzi...
Ktoś krzyczy: Dawaj Kaśka! Jesteś
trzecia!
- Co? Myślę – Trzecia...? … jak
to możliwe w takim ślimaczym tempie, ale biegnę dalej.
Po finiszu ustawiam się w kolejce z
kodem do zeskanowania, za mną staja kolejni biegacze.
Nagle jakiś pan podchodzi do mnie i
mówi „ Goniłem panią, ale mi się nie udało ''
Tak stoję i myślę: Jak to, gonił
mnie i nie dogonił , jak to...? Niemożliwe.
Po zeskanowaniu kodu Doktorek pstryknął
nam fotkę z Szymonem – Szakale nas nie gryzą.
Postanowiłam pożegnać się ze
starszyzna klubową i uciekać do domu :)
Po przebiegnięciu w drodze powrotnej
kilometra jakiś pan na rowerze wyprzedza mnie i mówi:
- Jak to? 5 km w parku i jeszcze
biegniesz...?
- No biegnę... - odpowiadam - na dziś
mam zaplanowane 16 km.
Popatrzył na mnie, uśmiechnął się
i pojechał nie dowierzając.
Potem spoglądał na mnie jeszcze kilka
razy :)
Dobiegłam do domu, wzięłam prysznic
i rozpoczęłam nowy dzień :)
Początek dnia uważam za udany :)
Wizyta w Parku Poniatowskiego, spowodowała, iż na mojej twarzy
pojawił się uśmiech, który moje dzieci troszkę starły
później.., ale początek dnia pozytywny:)
Ludzie nareszcie uśmiechnięci. Dziś
niekoniecznie liczy się tylko wynik, ale ważniejsze, by uścisnąć
dłoń, uśmiechnąć się.
Stanąć i pożartować :)
Dziś Parkrun zyskał nowe oblicze w
moich oczach... będę częstszym bywalcem tej fajnej imprezy
biegowej i mam nadzieję, że mój Maciek również będzie pojawiał
się ze mną :)
Dziękuję wszystkim biegaczom, którzy
byli dziś w Parku Poniatowskiego i wspólnie podjęli trud pokonania
5 km pięknymi, pomalowanymi przez panią jesień alejkami parku :)
Park wyglądał naprawdę
uwodzicielsko, korony drzew pomalowane w ciepłych barwach, a
pomiędzy nimi promienie porannego słońca... magia :)
Uwierzcie mi, a jeżeli mi nie
wierzycie, to wpadnijcie za tydzień i sami sprawdźcie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz