piątek, 25 sierpnia 2017

Wyprawa

Wtorek rano - jak co dzień - kawa na tarasie.
Temperatura nie zachęcająca, więc obie z Emilką postanawiamy zarzucić nasz pomysł na hebanowe nogi i ubieramy długie spodnie.
Po śniadaniu wybieramy się pod Regle, by sobie pobiegać.
Docieramy tam szybkim marszem...
Przy szlabanie jakieś dzieci biegają i świetnie się bawią. Ruszamy.
Widok jest tak ujmujący, że w zasadzie nie chce się biec, a stać i chłonąć całym sobą.
Jednak biegniemy razem z Emilką.
Jest cudownie.
Mijamy chyba ze trzy potoczki, usłane wielkimi głazami. Uwielbiam je...Są takie bajeczne.
Na niebie brak chmur, długie spodnie okazały się słabym pomysłem, ale skoro już są, to nasze hebanowe nogi muszą poczekać.
Trasa malownicza, dookoła las, woda i góry...a nasza szutrowa ścieżka ciągnie się, jak wstążka wpleciona w warkocze.
Dobiegamy do końca, tu czekamy na naszych panów i podejmujemy drogę powrotną.
Jest pięknie, mogłabym tu zostać i już nigdzie się nie przemieszczać.
Drzewa wysokie, sięgające nieba, i szum potoków górskich... widoki i doznania słuchowe jak z bajki.
Gdy dotarliśmy do domu, zrobiliśmy obiad.
Gigantyczny kociołek spaghetti.
Oczywiście nasz posiłek przygotowywał Maciek.
No bo któż inny potrafi robić takie świetne pasty, jak nie on...?
Po posiłku odczekaliśmy troszkę i udaliśmy się na stadion. Nogi tak mnie bolały, jak bym nigdy nie biegała, a tu jeszcze stadion...
Na stadionie przebiegnięte pięć kilometrów i kilometr rozgrzewki... całkiem fajnie się biegało.
Każdy z nas zrobił to co chciał, podjęliśmy drogę powrotną do domu.
Dzień zakończyliśmy ustaleniem tego, co będziemy robić jutro.
Środa upłynęła nam nie na bieganiu, a na jeździe rowerem. Wstaliśmy rano, sprawdziliśmy gdzie i za ile można wynająć rower i ruszyliśmy.
Rowerki w wypożyczalni zostały specjalnie dla nas dopasowane. 
 
Ruszyliśmy znów drogą pod Reglami, by dojechać do pięknego malowniczego miejsca, jakim jest wodospad Kamieńczyk.
Troszkę nam to zajęło czasu, ale się udało.
Widok piękny, marzenie.
Rzadko widuję wodospady, a ten widok zaparł mi dech w piersiach.
Znów wędrowaliśmy, a w zasadzie rowerem pokonywaliśmy szlaki Parku Narodowego.
Po posileniu się ciastem w schronisku, rozpoczęliśmy powrót do domu...
okazało się, że góry jednak potrafią zaskoczyć.
Na początek, aby wrócić na szlak rowerowy, musimy wnieść swoje rowery „kilka” metrów do góry.
Każdy dzielnie wtaszczył swój sprzęt. Później szlak okazał się dość trudny, bardzo wąski kamienisty....ciężko było przemieszczać się rowerkiem, a tak też nie byłoby łatwo. Jedno, czego nie żałuję naprawdę, to tego, że tam się znalazłam... widoki były takie, że gdybym miała to zrobić jeszcze raz, to na stówkę bym to zrobiła.
Po prawej stronie głazy, po lewej przepaść, a w niej płynący szumiący strumyk.
Bajecznie ;)
Na sam koniec ponowne taszczenie rowerków pod górę i powrót już asfaltem. Zdaliśmy rowerki i wróciliśmy do domu.
Tu dokończyliśmy kociołek spaghetti z wczoraj i wpadliśmy na nowy pomysł.
Można by było pojechać na basen...
Termy!
Spakowaliśmy ręczniki, kostiumy i ruszyliśmy ku nowej przygodzie.
Dla mnie to dzień wyzwań.
Rano rowerem z górki po kamieniach - tu moja wyobraźnia zawsze podsuwa mi jakieś tragiczne wydarzenie - później termy i kostium kąpielowy, którego nie miałam na sobie chyba dobre trzy lata...
Pimpek dzięki Emilce dowiózł nas szczęśliwie na miejsce.
Wysypaliśmy się z samochodziku, wykupiliśmy bilet i w jednej chwili byliśmy już gotowi do zabawy.
Basen nawet duży, woda w niektórych basenach 35 stopni, w rekreacyjnym 26 stopni, wanny jacuzzi, bicze wodne... Regenerację czas rozpocząć...
Było cudownie.
Zjechałam nawet z jednej zjeżdżalni, co jak na mnie, było wielkim wyczynem.
Emilka z Błażejem żadnej nie opuścili.
Nawet nauczyłam się robić korek! :)
Po dwóch godzinach spędzonych na termach, raz w zimnej wodzie, raz w ciepłej, poczułam się mega odprężona. Wróciliśmy do domu.
Zjedliśmy kolację i udaliśmy się na zasłużony wypoczynek.
Dzień był udany... ciekawe, co przyniesie kolejny?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz