Dziś wycieczka zaplanowana przerodziła się w ekstremalną wyprawę.
Poszliśmy biegać - takie było założenie, wystartowaliśmy spod sklepu… bo tak było nam łatwiej.
Dobiegliśmy uliczką szczyrku w dół do Karczmy, w której serwują nieświeże jedzenie…. Skręciliśmy w prawo i uliczką w górę.
Biegliśmy, by odwiedzić Chatę wuja Toma po raz drugi w czasie tego
wyjazdu. Góry są piękne, zaskakują na każdym kroku i pokazują, że
niemożliwe staje się możliwym.
Do chaty dobiegłyśmy w zasadzie w 41 minut…
Tu uzupełnienie płynów, kilka fotek i ustalenie dalszej trasy…
Ruszamy dalej… zbiegając żółtym szlakiem spotykamy tam dziewczynę
siedzącą na szlaku i płaczącą… więc pytamy kobietę „co się stało?”
…no może pomocy potrzebuje… są z nią co prawda jeszcze jakieś dwie osoby, ale jakoś tak na nią uwagi nie zwracają…
Kobieta na szlaku krzyczy na nas, że z ludźmi nieodpowiedzialnymi
poszła w góry, że ma dość i nie ma takiej kondycji jak oni i …
Na co my ze stoickim spokojem: – ale za chwilkę jest schronisko - i pobiegliśmy dalej…
Zbieg jest megastyczny.
Biegnie się super, choć na szlaku jest mnóstwo kamieni…chyba taki urok
tych gór, że szlaki są usłane kamieniami, a stoki otulone pięknymi
drzewami…
Biegnąc tym szlakiem po prawej stronie towarzyszył nam strumyk, cicho przygrywając w rytm kroków….
Po lewej karmnik dla zwierząt…
Dobiegliśmy do asfaltu… tu na rozstaju dróg podejmujemy decyzję ze biegniemy w lewo.
W górę asfaltem biegniemy.
Dobiegamy do miejsca, gdzie miała być ścieżka, którą wrócimy do domu.
Okazało się, że ścieżka ta uległa matce naturze… wyglądała malowniczo,
ale ciężko byłoby wspiąć się po niej…
Odnaleźliśmy drogę do domu,
ale nie był to szlak…dzięki temu biegliśmy wzdłuż potoku, który
dźwięcznie nam szumiał…podziwialiśmy przyrodę taką prawdziwą, tam ludzie
nie chodzą, jeśli już, to tylko tubylcy….
Ale oni szanują to co mają.
Droga była stroma, kamienista, a nawet przeprawialiśmy się przez
potoczek…Było cudownie, choć miałam w pewnym momencie pomyślałam, że jak
będzie jeszcze choć jedno takie podejście, to chyba tu zostanę… Daliśmy
radę, odnaleźliśmy szlak, i znów kamienistym zbiegiem dobiegliśmy do
drogi.
Tu już biegło się lekko, trzeba tylko złapać rytm i biec…
Było cudownie… 15 km spędzone dziś w górach, to jedno z najfajniejszych
15 km, jakie do tej pory pokonałam… Zakochałam się w górach i zapewne
jeszcze tu wrócę…
Po powrocie do domu udaliśmy się do miasta, by cos zjeść i pomoczyć nogi w Żylinie.
Najlepsze na świecie miejsce, gdzie posłuchaliśmy super muzy, a zapiexy są tak dobre, że choćby dla nich warto tu dojechać.
Meta nazywa się „Freeride Bar”.
Coś nie z tego świata…
Wieczór był cudowny… z resztą tu każdy nowy dzień jest cudowny, niesie ze sobą nowe wyzwania i nowe radości…
Jest pięknie, cudownie….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz