Poniedziałek...pierwszy
dzień tygodnia.
Jedni mówią: - Jak ja
nie lubię poniedziałków...
Inni powiedzą: - Kocham
poniedziałek.
Ja nie wiem, czy kocham
czy nie - dzień jak co dzień...
Na pewno nie jest to
ulubiony dzień w tygodniu, ale może być.
Wyobraźcie sobie
poniedziałek, nie przeszkadza wam to, bo to dzień jak każdy
inny...
Postanawiacie nadgonić
parę spraw w pracy, iść na zakupy, bo coś jeść trzeba,
szczególnie że dwie córki w domku.
No i czasem jeszcze może
by trzeba mamie zakupy zrobić, więc po spakowaniu całego swojego
bałaganu (listy z towarem zakupionym przez klientów w czasie
trwania weekendu- całe dwa) udałam się na pocztę...tu zazwyczaj
jestem przygotowana na megadługą kolejkę, więc nie bardzo
zaskoczyło mnie to, że kilka osób przede mną stoi przy
okienku.... z poczty udałam się do naszego osiedlowego
supermarketu... tu oblężenie kas, jak by jutro miała wybuchnąć
wojna...no coś nieprawdopodobnego..
Gdy udało mi się
ukończyć slalom pomiędzy regałami i stanąć przy kasie w
kolejce, byłam zadowolona, bo w końcu ucieknę z tego poligonu.
Gdy zapłaciłam za swoje
nabyte dobra materialne w postaci przyprawy i Coca-coli skierowałam
się do wyjścia i wtedy właśnie zaatakował mnie wózek
sklepowy... Uwierzycie?
Prosto na mnie, gdy
zerknęłam w stronę, z której nadjechał zobaczyłam wypudrowaną
blond piękność w wieku 75 lat uśmiechniętą, jak by trafiła w
dziesiątkę ...a to byłam ja.
Wyszłam z tego sklepu...i
zaczęłam się zastanawiać, co wpływa na to, że ludzie w taki
sposób się zachowują?
Dlaczego tak?
Nie wiem, czy to wynik
poniedziałku..., czy jakaś inna przypadłość...niemyślenie.
Po ostatniej wizycie w
sklepie stwierdzam:
Naukowcy, przeprowadźcie
badania nad nową jednostka chorobowa polegająca na niechęci do
myślenia...Jak by to można było nazwać...hmmm...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz